Katowicki dodatek do Gazety Wyborczej ujawnił niedawno projekt budowy centrum konferencyjnego z przewidywaną lokalizacją w okolicach ulicy Górnośląskiej, vis * vis osiedla Paderewskiego. Centrum owo, wielkie niczym Pentagon wybudują nam Francuzi za bagatelka ok. 300 mln zł. Uważam, że jest to kapitalny pomysł, choćby dlatego, że za 15 ha nieużytków zapłacono nam 56, 5 mln. Francuski koncern inwestujący w to przedsięwzięcie nieprzypadkowo nazywa się Casino, to chyba wie co robi. Nie jest to oczywiście jedyny powód, dla którego gorąco popieram ów pomysł. Nie ma w naszym województwie dnia, by nie odbyła się jakaś konferencja, narada. Jakiś zlot, zebranie czy kongres. Tak więc idea powstania centrum dla tego typu spędów jest ze wszech miar uzasadniona. Skoszarowani na peryferiach Katowic zaproszeni goście nie będą szwendać się po mieście gdzie dyndając przypiętymi identyfikatorami zakłócają ruch uliczny.
Trudno jest bowiem zatrzymać taksówkę, gdy w jednej ręce tkwi butelka z przeźroczystym płynem o nazwie Chopin, druga ręka zaś obejmuje kibić damy zbliżonej bardziej do sfer małego niż wielkiego biznesu. Inna sprawa, to nasze narodowe względy ambicjonalne. Zadamy wreszcie kłam pomówieniom, że polscy handlowcy, to zagubieni, spoceni i błyskający białymi skarpetkami faceci, którzy ściskając walizkę-dyplomatkę wyładowaną walutą wprost z kantoru, potrafią załatwiać interesy jedynie w zaciszu męskiej toalety.
Nie znam szczegółowych planów przyszłego obiektu, ale mam nadzieję, że architekci wzięli pod uwagę polskie tradycje sięgające czasów nieboszczki kursokonferencji i proporcje zachowali odpowiednie. Najważniejsze miejsce w takim budynku to: kuluary, drink bar, kawiarnia, restauracja, a w przypadkach rozmów superpoufnych - kotłownia. To tam zapadają najbardziej ważkie i znaczące decyzje. Oczywiście, może też być jakaś sala konferencyjna, ale bez przesady. W gruncie rzeczy nikogo nie obchodzą jakieś nudne referaty. Tym bardziej gdy mamy do czynienia z imprezą międzynarodową. Wówczas taka sala jest w ogóle zbędna. Znajomość języków obcych nie jest naszą mocną stroną. Jak długo może walczyć człowiek z sennością słuchając różnych gadatliwych mądrali co to słowa nie potrafią po ludzku powiedzieć. Wystarczy jednak, że przysiądziemy się przy barze do jakiegoś cudzoziemca, to nim przełkniemy pierwszą setę już mamy uzgodnione stanowisko co do problemu kurdyjskiego. Nie myślcie jednak państwo, że przebywanie w okolicach baru czy szwedzkiego stołu to wyłącznie sama przyjemność. O nie! To wielka odpowiedzialność. Pierwsza przekonała się o tym pani Alina Kruk z Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Kadr Administracji Rządowej w Zielonej Górze. Okazuje się, że na wejście do europejskiej ligi mistrzów nie mamy kadry. Właśnie w Zielonej Górze postanowiono (jak podała "Polityka") przeprowadzić szkolenie w zakresie: "etykiety w pracy wyższych urzędników i menedżerów". Kursy prowadzi słynny arbiter elegantiarum - ambasador Edward Pietkiewicz. Całe szczęście, że mamy tego Pietkiewicza, który na placówkach Finlandii i Szwajcarii przetrwał jakoś do dzisiaj (o pracy w Albanii celowo milczę, bo to raczej zesłanie), więc jest się od kogo uczyć. Inteligencję wybił nam okupant. Szlachtę rozparcelowano. Wieniawa-Długoszowski też już nie żyje, skąd więc mieliśmy czerpać wzory? Władcy PRL-u zachęcali do prowadzenia żywota przaśno-siermiężnego. Szczytem kulinarnego wyrafinowania w czasach Gomułki była herbata z plasterkiem cytryny. Zaległości mamy więc spore. Nasze elity będą mogły nauczyć się wielu podstawowych, acz niezbędnych w wielkim świecie rzeczy takich jak np. : nonszalanckie zarzucanie połami fraka. Dławienie się rybią ością, bez utraty tchu i czarującego uśmiechu, czy choćby dyskretne wyłudzenie dodatkowego aperitifu. Nie oszukujmy się.
Cały ten savoir-vivre, to istna dżungla, gdzie nawet najbardziej zaharowani światowcy i bywalcy patrząc na zastawiony stół marzą o kawałku kiełbachy z pacniętą na tekturową tackę musztardą. Nic nie przesadzam. Mam dla państwa mały test. Podczas śniadania na cześć pani Hilary Clinton podano następujące wina: Sequoia Grove-Chardonnay, Domaine de la Forcadiere, Maury - Domaine du Mas Amiel oraz szampan Tatinger. Proszę odpowiedzieć, które z wymienionych win należało podać do cielęciny duszonej w sosie chrzanowym? Odpowiedź nie sprawi państwu z pewnością kłopotu wszak są to sprawy elementarne. To się po prostu wie! Nie zawsze jednak możemy liczyć na to, że naszym sąsiadem przy stole będzie przedstawiciel Mongolii lub gdy postawią przed nami homara to akurat zgaśnie światło Do czasu wybudowania centrum kongresowego obecni studenci mają szansę by nadrobić braki w znajomości etykiety. Nie będę ukrywał, że liczę na to, iż nowe władze rektorskie postarają się o jakiś poważny kongres z atrakcyjnym menu, na który uda mi się wkręcić.
Niestety jak na razie, to wyczytałem w Trybunie Śląskiej, że Uniwersytet współpracował przy organizacji sympozjum na temat zapobiegania i zwalczania zakażeń szpitalnych. Samych profesorów było tam więcej niż kibiców na meczu ligowym, a konkluzję owych obrad można sprowadzić do prostej uwagi: że jeśli nie chcemy szybko skonać na szpitalnym łóżku to lekarze, pielęgniarki i salowe muszą myć łapy! Ot wszystko. Jeśli zainteresowani tą nowością z zakresu higieny wezmą sobie do serca wnioski z owych obrad, to jest szansa, że za parę lat odbędzie się kongres pod hasłem: "Czyste ręce". Na taki kongres nie przyjedzie ani jeden biznesmen, menedżer czy polityk, bo odczytają to jako aluzję zbyt przejrzystą. Będzie więc okazja, by dopchać się jakoś do bufetu i zapobiec zakażeniu w tradycyjnej formie, choćby nawet wbrew przyjętym konwenansom. Wszak zdrowie najważniejsze.
P. S. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cały ten obowiązujący ceremoniał jest nieco zbyt rygorystyczny. Wódkę podaje się podobno jedynie do przekąsek. Jest to ewidentne kłamstwo. Poeta Leopold Staff mawiał, że wódkę można podać jedynie w dwóch sytuacjach: gdy jest zakąska lub gdy jej nie ma! A dla nas Polaków słowo poety jest święte.