Zakończyła się VII edycja Uczelnianej Ligi Koszykówki Amatorskiej (ULKA). Kilka dni po Wielkim Finale, kiedy ucichły już emocje oraz mamy Mistrza, można pokusić się o podsumowanie oraz refleksję na temat tego co wydarzyło się w czasie rozgrywek.
Do tegorocznej rywalizacji przystąpiło 19 drużyn, podzielnych na dwie grupy. W pierwszej rundzie, gdy grano systemem "każdy z każdym", rozegrano 64 mecze. Następnie systemem pucharowym wyłoniono półfinalistów. Opisując wydarzenia w grupach oraz pierwszej fazie playoff'u należy zwrócić uwagę na kilka ciekawych zjawisk. Pierwszym z nich jest fakt iż w Uczelnianej Lidze Koszykówki Amatorskiej trwa tzw. "czas weteranów". Tym określeniem można opisać także całe rozgrywki ULKI. Do czwórki półfinalistów dotarł tylko jeden zespół w którego składzie byli studenci II i III roku naszej uczelni. Mowa tu o zespole SPICE GIRLS. Zespoły BOYS BAND oraz WNOZ to studenci już "zaawansowani" wiekowo, a zespół YANKEE to grupa koszykarzy których można określić mianem "OLD STARS". Należy także nadmienić iż mimo posiadania swej własnej LIGII LAT PIERWSZYCH, udział pierwszoroczniaków w rozgrywkach był symboliczny i ograniczał się praktycznie do dobrej postawy zespołu MISH. Jednak dlaczego nie pojawili się oni na pojedynku ćwierćfinałowym - pozostanie na zawsze ich słodką tajemnicą.
Miłą niespodzianką był udział w rozgrywkach zespołu kobiecego (W BUTACH JAZZ). Ich postawę należy ocenić bardzo pozytywnie, a brak zwycięstw zrzucić na karb małego doświadczenia w rozgrywkach ligowych oraz męskiego instynktu samozachowawczego, każdorazowo biorącego górę nad gentelmeńską postawą wobec kobiet. Z rozczarowaniem patrzyło się na postawę kilku zespołów. Mowa tu przede wszystkim o drużynie APARATU ZORKA 2. Drużyna grająca od trzech sezonów praktycznie w niezmienionym składzie po raz kolejny odpadła z rozgrywek we wczesnej fazie playoff. Nie sposób tutaj powstrzymać się od słusznej skądinąd uwagi że w tym zespole brakuje chyba jednego gracza który potrafiłby to wszystko "zebrać do kupy". W podobnym tonie można ocenić postawę drużyny CZARNY KOŃ. Po raz kolejny zespół ten miał wielkie aspiracje i mimo kilku przemeblowań w składzie nie przebił się dalej kończąc swój udział w rozgrywkach na ćwierćfinale. Warto tu jednak zaznaczyć, że w pojedynku ćwierćfinałowym CZARNY KOŃ trafił na późniejszego mistrza rozgrywek którego grę w tym pojedynku jeden z obserwatorów określił takimi słowami: "Takiego basketu to jeszcze na tej uczelni nie widziałem". Kończąc wątek Czarnego Konia można stwierdzić że ich czas w rozgrywkach uczelnianych na pewno jeszcze nadejdzie. Pora skupić się na czwórce półfinalistów. Zespół SPICE GIRLS, spadkobierca tytułu mistrzowskiego po rozwiązaniu zespołu ŚWIRY, rozpoczął rozgrywki bardzo dobrze. Właściwie szedł od zwycięstwa do zwycięstwa. Na poważną przeszkodę natrafił dopiero w półfinale. Jak się okazało była to przeszkoda nie do przejścia. Do faktu iż zespół ten nie awansował do Wielkiego Finału przyczynił się również przykry splot kilku wypadków. Przede wszystkim "mózg" zespołu SPICE GIRLS, Michał Kania odniósł wcześniej dotkliwą kontuzję co nie pozwoliło mu zaprezentować pełni umiejętności. Praktycznie jego uczestnictwo w tym meczu, spoglądając przez pryzmat zdrowia, było już wielkim sukcesem. Drugi zawodnik stanowiący o sile zespołu SPICE, Bartek Jarosz, właśnie miał swój gorszy dzień.
Przez cały sezon grając niezwykle równo i zdobywając dużo punktów w tym spotkaniu grał słabo. Kończąc opisywanie zespołu SPICE GIRLS należy powiedzieć, że budowanie zespołu opierającego swoją siłę na umiejętnościach trzech zawodników (Michał Kania, Bartek Jarosz oraz Tymoteusz Grajner) jest rozwiązaniem chybionym. O zespole Wydziału Nauk o Ziemi można powiedzieć to samo. Dotyczy to osób Marcina Stanowskiego, Piotra Halucha oraz Pawła Noconia. To ludzie którzy decydowali o sile zespołu prowadząc go do finału. Jednak w Wielkim Finale, wobec braku Marcina Stanowskiego, byli tylko tłem dla swoich przeciwników. Wysnuta przeze mnie teoria o tym, iż tylko zespół złożony z kilku równorzędnych zawodników może osiągnąć sukces, znowu znajduje potwierdzenie.
Zespół YANKEE to grupa koszykarzy występująca w ULCE już od kilku lat. Do mocnych atutów tego zespołu należy zaliczyć dobre warunki fizyczne oraz konsekwentną grę w defensywie. Ich awans do półfinałów nie był chyba dla nikogo niespodzianką. Zespół ten był jedynym, który w rozgrywkach grupowych nie poniósł porażki. Co się tyczy ich występów w fazie play off, należy napisać że nastąpiło chyba "zmęczenie materiału". W pojedynku półfinałowym YANKEE zostały dosłownie "zabiegane" przez zespół BOYS BAND. Wobec braku młodych koszykarzy w zespole, należy postawić pytanie czy w przyszłym sezonie zobaczymy jeszcze ten team w rozgrywkach.
Nadszedł czas na opisanie Mistrza rozgrywek, mimo że według pewnego powiedzenia zwycięzców się nie sądzi. Mistrzowie rozpoczęli swoją drogę po tytuł od wysokiej porażki (aż 20 pkt. ) w pierwszym meczu ze SPICE GIRLS. Tak więc zespół z wielkimi aspiracjami już w pierwszym meczu zadał kłam twierdzeniu że tylko finał i zwycięstwo ich zadawala. Jednak w kolejnych spotkaniach było już lepiej. Na pewno problemem zespołu było to, że kilku graczy podjęło już obowiązki zawodowe i za żadne skarby świata nie potrafili wpisać środowego meczu w ULCE do swego tygodniowego kalendarza. Na całe szczęście byli i tacy na których zespół zawsze mógł liczyć. Mowa tu o Marcinie Woszu, który w opisywanym wyżej meczu z drużyną CZARNEGO KONIA grał z poważną kontuzją kostki. Mecz ten zresztą był typowym przykładem zjawiska braku mobilizacji w pojawianiu się na meczach. W zespole BOYS BAND udało się stworzyć ciekawą mieszankę rutyny uzupełnionej szaleńczą młodością.
Na plus wyszło uzupełnienie składu młodym (student I roku) Michałem Łyczbińskim. Był on z pewnością odkryciem tych rozgrywek. Zespół zawsze mógł liczyć na jego walkę na tablicach oraz dobrą grę w obronie. Jednocześnie gracz ten potrafił poderwać drużynę do walki kiedy inni zawodnicy potrzebowali chwili na złapanie drugiego oddechu. Problemem było chyba tylko u niego szybkie łapanie fauli, ale wynikało to z dużego zaangażowania w grę. Ci dzięki którym trafił on do zespołu BB plują sobie teraz w brodę. Pozycję najlepszego obrońcy w rozgrywkach ULKI potwierdził Michał Starzyński. Można bez przesady powiedzieć, że zanotował w tym sezonie największą ilość przechwytów oraz zbiórek mimo że nie imponuje wzrostem. Potrafił także wielokrotnie przymierzyć za 3 punkty co jest jego bardzo silną bronią, a mógł się o tym przekonać finałowy przeciwnik BB. Marcin Wosz to "siła spokoju" zespołu oraz mistrz "niewidzialnych punktów". Potrafił wprowadzić tak potrzebny na parkiecie spokój oraz rozwagę w grze. Jednocześnie można było ulec złudzeniu, że Marcin przechodzi obok gry co jednak nie było prawdą, a znajdowało potwierdzenie w protokole gdzie przy jego nazwisku regularnie pojawiała się spora ilość punktów.
Przeciwnością Marcina Wosza był rozgrywający Marcin Kuncikowski. Szybki, zdecydowany często może trochę za nerwowy. Wprowadzał do gry tak potrzebną "chemię". Mimo że posiada słabsze warunki fizyczne jego dorobek punktowy w kilku meczach był bardzo okazały. To z jego inicjatywy powstał ten zespół. To on chodził i prowadził rozmowy w sprawie występów w zespole BOYS poszczególnych graczy. Jego też zasługą było "przechwycenie" niechcianego w innym zespole Michała Łyczbińskiego. Jak widać opłaciło się. Trudno napisać coś o nieobecnych lub rzadko obecnych w tych rozgrywkach Bartku Nowaku oraz Jurku Noskowiaku. Pojawiali się i znikali, tak w skrócie można określić ich tegoroczne uczestnictwo w ULCE. Kiedy jednak byli na meczu, zawsze solidni i waleczni, potrafili dać dobrą zmianę. Kilka słów należy się także stranieri w zespole BOYS, Michałowi Skowronkowi. Nie pojawiał się na wszystkich meczach, ale w decydujących momentach nie zawodził. Może prócz półfinałowego meczu z YANKEE, kiedy ważne obowiązki służbowe nie pozwoliły mu uczestniczyć w spotkaniu.
Wielki Finał, który odbył się w małej hali przy "Spodku", nie był porywającym widowiskiem. Do walki stanęły zespoły WNoZ oraz BOYS BAND. Wobec kontuzji podstawowego zawodnika WNoZ, Marcina Stanowskiego, dominacja BOYS BAND nie podlegała żadnym dyskusjom, a mecz zakończył się ich zwycięstwem 87: 40. Warto podkreślić dobrą organizację meczu (prócz nagłośnienia, które nie pozwoliło na uroczystą prezentację zawodników), wszystko było przygotowane bardzo dobrze. Występ zespołu tanecznego MAGNESS wypełniał przerwy w meczu i mam nadzieję, że publiczność nie czuła się znudzona.
Warto napisać kilka słów o animatorze ULKI oraz jej głównym organizatorze, mgr Piotrze Nowaku. Widać przez cały sezon jego wielkie zaangażowanie w ten projekt. Mimo wielu trudności, takich jak warunki lokalowe (marzyłaby się nam taka sala jak "mała przy Spodku") oraz finansowych (często sami wykładowcy musieli stawać na parkiecie jako sędziowie), nie zabrakło mu energii na ciągnięcie tego "wózka". Nie zapominam także o innych, którym dziękuję. Możemy tylko lub aż tyle. Mam nadzieję, że ktoś inny dostrzeże pracę naszych wykładowców i odpowiednio ją doceni.
Szkoda, że często wysoki poziom jaki prezentowały drużyny w rozgrywkach, nie ma przełożenia na osiągnięcia reprezentacji uczelni. Ale to już temat na osobny artykuł.