PO 7 LATACH

MOJE SPOTKANIA Z KUBĄ /4/

Minelo 7 lat, odkad opuscilem Wyspe. Utrzymywalem wowczas korespondencje, zarowno prywatna, z zaprzyjaznionymi osobami, jak i oficjalna. W tej ostatniej po dacie zwykle podawano opisowo dany rok, np. "Viva el 25 aniversario de nuestra Revolucion! /1984/, albo "Aĺo del XXX Aniversario del Desembarco del Granma" itp.

Po dwuletnich staraniach uzyskalem zgode naszych wladz oraz kubanskie 4-miesieczne stypendium, do czego walnie przyczynila sie Dyrekcja Ogrodu Botanicznego w Hawanie.

Tym razem, bedac juz profesorem tytularnym, zostalem potraktowany jako "specjalista" z prawem zamieszkania i wyzywienia w hotelu i pobieraniem gazy kilkakrotnie przewyzszajacej poprzednie stypendium. Nie zdawalem sobie jeszcze sprawy ze zmian, jakie zaszly w ciagu minionych lat w kierunku "pozyskiwania" dewiz od gosci zagranicznych. Przekonalem sie o tym nazajutrz. By dostac sie do Ogrodu wynajalem rano taksowke, ktora szybko, po pol godzinie, dotarlem na miejsce. Tu okazalo sie, ze taksowkarz odmowil mi przyjecia peset, zadajac zaplaty w dolarach. Dopiero interwencja Pani Dyrektor uspokoila rozsierdzonego kierowce, gdy mu wyjasniono, ze jestem na innych prawach niz zwykly turysta. W koncu zaplacilem 10 peset zamiast 10 dolarow. W ogrodzie rowniez zaszly pewne zmiany: nie bylo mleka na sniadanie, a za meriende /o 10 rano, rozwozona traktorem/ tez trzeba bylo placic /bulka i sok owocowy/. Rowniez obiad w stolowce Ogrodu trzeba bylo dzien przedtem wykupic za kilkadziesiat centavos. Oplaty za komunikacje miejska wzrosly dwukrotnie, a nawet pracownicy Ogrodu i studenci jadac sluzbowym autobusem wrzucali do specjalnej skrzynki monety lub specjalne bloczki. Ja bylem wolny od tych oplat, a w przepelnionym autobusie zawsze trzymano dla mnie z przodu wolne miejsce.

Zmienila sie tez trasa przejazdu. W zwiazku z wybudowaniem naprzeciw Ogrodu stalej wystawy EXPO-CUBA, przedstawiajacej zwiedzajacym osiagniecia kubanskiej nauki i techniki, poprowadzono szeroka, asfaltowa szose dojazdowa, co - niestety! - spowodowalo wyciecie niemal wszystkich rozlozystych drzew z gatunku Smanea saman, ktore rosly kiedys przy starej drodze, a takze likwidacje licznego stanowiska Yucca aloifolia, ktorym kiedys tak sie zachwycalem, fotografujac je przy wschodzie slonca.

W okresie od mego poprzedniego pobytu Ogrod powiekszyl znacznie swe kolekcje i dzialy, wzniesiono nowe budynki gospodarcze, a przede wszystkim wybudowano nowoczesny kompleks szklarni, w ktorych znalazly sie kolekcje kaktusow, paproci drzewiastych i sagowcow oraz roslin cieniolubnych. Skonstruowano w jednej szklarni sztuczny wodospad o zamknietym i kontrolowanym obiegu wody, zachowujac ten sam sklad chemiczny, a uchodzacej na zewnatrz do sztucznego jeziora z roslinami wodnymi, skad byla z powrotem transportowana do wodospadu /uruchomianego zwykle podczas zwiedzania/. Rozpoczeto tez budowe ogrodu japonskiego, scisle wedlug projektu i kontroli architektow zieleni z Japonii, ktorego oficjalne otwarcie nastapilo juz po moim wyjezdzie, jesienia 1989 roku.

Nasze laboratoria miescily sie nadal w kilku barakach, wzniesionych przed 20 laty. Otrzymalem miejsce pracy w dawnej pracowni prof. Bisse /tragicznie zmarlego w wypadku samochodowym w poblizu Ogrodu, o czym pisalem uprzednio/, w ktorym pracowaly: Lutgarda Geigel i Krystyna Panfet, a takze, w pewne dni, magistranci.

Cele mego obecnego pobytu objely opracowanie zgromadzonych dotad materialow zielnikowych Ludwigia, udzial w kolejnej ekspedycji do dawnej prowincji Oriente w celu zebrania nowych materialow zielnikowych.

Zaraz po przyjezdzie zlozylem wizyte w naszej Ambasadzie. Jej zasadniczy sklad personalny pozostal ten sam. Zmienil sie ambasador, ktorym byl teraz p. Czeslaw Dega, general w stanie spoczynku, byly szef naszej misji wojskowej w Wietnamie. Juz w pierwszym dniu mialem okazje poznac go osobiscie, skladajac krotka wizyte kurtuazyjna i odnoszac jaknajlepsze wrazenie. Moje dalsze kontakty z ambasada byly jednak bardzo rzadkie i ograniczaly sie do wypozyczania ksiazek i przegladania nagromadzonej przez miesiace prasy. Natomiast nie uczestniczylem w zadnym spotkaniu Polonii w ambasadzie, a nawet mnie nie powiadomiono o dniu owczesnego, tak waznego glosowania w pierwszych, wolnych wyborach do Sejmu i Senatu, o czym dowiedzialem sie "post factum" z prasy kubanskiej.

Odwiedzilem tez znajdujacy sie w poblizu ambasady kosciol Franciszkanow Santuario San Antonio, gdzie spotkalem znajomego ksiedza - staruszka, ktory wzruszyl mnie wyznaniem, tak dla nas, Polakow zobowiazujacym: "Gdyby nie Polska, nie byloby Kosciola Katolickiego!" Niestety, jak dowiedzialem sie pozniej z "Vida christiana", bylo to moje ostatnie spotkanie z tym pelnym dobroci ksiedzem, ktory zmarl w czasie, gdy bylem w ekspedycji. Mieszkajac w centrum chodzilem do roznych kosciolow w Vedado, czy w Starej Hawanie. Zauwazylem ozywienie zycia religijnego. W kosciolach odbywaly sie przygotowania dzieci do I Komunii sw., widywalem tez grupy zaangazowanej religijnie mlodziezy. Duze nadzieje na zmiany w stosunkach panstwo-kosciol budzila perspektywa wizyty papieskiej na Kubie, gdy doniosla o tym "Granma" piszac "El papa Juan Pablo II recibio con satisfaccion el mensaje del presidente Fidel Castro en el que le reitera la disposicion de recibirlo en Cuba". Informacje przekazal Urzad do Kontaktow Religijnych Komunistycznej Partii Kuby. Byc moze wplynal na to owczesny okres pierestrojki w ZSRR, a na pewno wywiad, jakiego udzielil Fidel Castro bratu Betto na temat swego pozytywnego stosunku do religii. Wywiad - rzeka ukazal sie w przekladzie na wiele jezykow, takze polski, w postaci ksiazki.

Ozywily sie rowniez moje kontakty towarzyskie z pracownikami Ogrodu. Dopiero podczas tego pobytu czesto zapraszano mnie do domowych odwiedzin, tak ze prawie kazdy wieczor sobotni, czy niedzielny spedzalem w innej rodzinie. A wiec Lutgarda Gonzales podczas mej wizyty przedstawila mi swego obecnego meza z corka i rodzina, Hilda-Delia z duma pokazywala mi swoje nowe, przewiewne mieszkanie w wilii, a jej kilkuletnie dzieci Hildita i Alejandro rysowaly mi symbole polsko-kubanskiej przyjazni. Kontakt ten utrzymuje nadal 12-letnia obecnie Hildita z moim tylez lat majacym wnuczkiem Grzesiem. Z kolei Estera ze swym mezem Mosesem przyjechali po mnie do hotelu motocyklem i mialem okazje poznac ich rodzine, wywodzaca sie zreszta z Polski. Sama Estera studiowala swego czasu jezyk polski na uniwersytecie w Hawanie i podziwialem, jak wiele pamietala z polskiej gramatyki. Pare razy odwiedzilem starszego pana Betancourt, ktorego syn Mario byl naszym przewodnikiem w czasie poprzedniego pobytu, nauczyl sie jezyka polskiego i pozniej ozenil z Polka, przenoszac sie na stale do naszego kraju. W jego dawnym domu rodzinnym sciane ozdabia duzego formatu godlo Polski, a pan Betancurt-senior starannie pielegnuje inne polskie pamiatki i marzy o odwiedzeniu syna w Polsce. Z moim przyjacielem, dawnym bibliotekarzem Ogrodu, obecnie pracujacym w Muzeum Przyrodniczym w Capitolu Juanem de Dios Rodriguez Toscano odwiedzilismy jego liczna rodzine i znajomych. Razem jezdzilismy na plaze Santa Maria, zwiedzilismy nadmorska dzielnice Cojimar, ktora utrwalil Hemingway w swym opowiadaniu "Stary czlowiek i morze", z zachowanymi dotad, wiejskimi domkami. W dzielnicy Alamar, w glebokim jarze rzeki Cojimar natrafilismy na najmniejszego chyba plaza wielkosci kilkunastu mm, o "wielkich" oczach, dzwigajacego jakies wielkie pewnie jajo, wygladajacego jak malenki czlowieczek przybyly z innej planety. Dopiero pozniej, w kraju nasz najwybitniejszy znawca plazow, prof. H. Szarski okreslil go na podstawie mej relacji, jako Eleutherodactylus.

Pewnego wieczora, wraz z mym przyjacielem Juanem de Dios odwiedzilismy rodzine jego przyjaciol. W rozmowie okazalo sie, ze 17-letnia corka gospodarzy, wygladajaca zreszta na nie wiecej niz 13 lat, pisze wiersze! Poprosilem wiec Lisett, by napisala mi jakis wierszyk. Wziela na kolana maszyne do pisania i z przerwami namyslu wystukala wiersz. Wreczajac mi go zaopatrzyla go tytulem: "Poema para leer in febrero", czyli "Poemat do odczytania w lutym". Przy uzyciu slownika przelozylem go po pewnym czasie i dopiero wowczas przekonalem sie o jego glebi i pieknie. Byl to raczej "Poemat na Popielec", od ktorego - w dniu napisania - minelo 10 dni. W mym wlasnym, amatorskim przekladzie /wybaczcie - jam nie Baranczak/ i w zmienionym ksztalcie formalnym /mial bowiem interesujacy graficznie uklad wersow/ brzmi on nastepujaco:

Nie bede jakas szmaragdowa skala,  znaleziona w kopalni,  
czy w wodach rzeki,  
ani   zegarem,   ktory  tyka  na  scianie,   ani  zadnym  obiektem 
muzealnym,  
nie bede tkac wlasnymi rekami plotna,  by je polozyc na stole,  
lecz ofiaruje Ci serce nieograniczone 
i nie zestarzeja sie slowa ani powazne mysli,  
ktorymi bede dzielic sie z Toba 
ani tez zadna dawna tesknota nie stanie Ci naprzeciw,  
lecz okaza sie waznymi spontaniczne gesty i zawilosci dnia i nie 
bedzie wazne,  ze Twoje dlonie moglyby byc zabrudzone,  
a palce zbyt twarde,  
ale Twoj glos i sila sprawia,  ze stwie Ci czola 
i  przekonasz sie,  ze to co uwazasz za konieczne,  nie zawsze tym 
jest.  
Byc glupim,  to brac od ludzi i nie odwzajemniac im tego 
co sie od nich otrzymalo.  
Te wiersze nie sa po to,  by je drukowac na stronicach ksiazki,  
sa po to,  by kazdego dnia poruszac serca 
i nie po to,  by ktos wzdychal i ronil lze 
i nie po to by dzialac jak lek uspokajajacy,  
lecz  po   to  by  rzezbic  swymi  rekami  slowo,   aby  je  ktos 
przyswoil,  
by przekazac tym,  ktorzy takze potrafia dawac! 
A  tam,   przy  jakims  grobowcu  ktos  przysiegalby mowic zawsze 
prawde i kochac piekno tajemnic 
i nie bac sie wychodzic w pole,  ze jakis lobuz cie skrzywdzi.  
Wszystko bowiem jest szczegolnym prochem -  lobuzow,  
szczegolnym  prochem Twych rak,  poniewaz wszystko jest tym samym 
prochem.  

Nie spotkalem juz wiecej Huguity /taki bowiem przybrala pseudonim/ i nie wiem, jak sie dalej potoczyly jej losy i czy nadal rozwija swe poetyckie zdolnosci.

Rok 1989 byl dla Kuby ostatnim rokiem pomocy ze strony ZSRR. W tej sprawie przybyl na Kube w dniu 2 kwietnia Gorbaczow. Byla to niedziela, a przygotowania do powitania waznego goscia trwaly juz od rana i nosily charakter towarzyskiej fiesty. Echa prasowe wizyty byly raczej watle, bo Comandante potraktowal pierestrojke jako nieodpowiednia dla swego kraju.

Po miesiacu pracy w Ogrodzie rozpoczely sie wyjazdy w teren. W polowie marca pojechalismy autem Ogrodu na kilka dni do prowincji Pinar del Rio, zatrzymujac sie w Sandino, gdzie nocowalismy w budynku Wyzszej Szkoly Pedagogicznej i co dnia wyjezdzalismy po material nad rozne jeziora, bagna i sztuczne zbiorniki wody, gdzie rosly liczne moje ludwigie, a Cristine zbierala rosiczki, ktore nastepnie opisala jako nowe dla nauki. Zbadalismy wiec obrzeza lagun Tesoro, Jovero, Las Ovas. Nie wzielismy moskitier, wiec noca ciely nas okropne komary, a bedacy z nami czeski botanik niestety nie przyzwyczail sie do mego chrapania. / Nasi studenci podczas praktyki botanicznej tak o mnie mowili: "W dzien pracuje jak pszczola, w nocy chrapie jak stodola"/.

Przyzwyczajony do uczciwosci Kubanczykow i ich zyczliwosci w stosunku do obcokrajowcow w okresie mego poprzedniego pobytu, tym razem spotkalem sie z przypadkami kradziezy, zwlaszcza w autobusach. Pierwszym sygnalem bylo niespodziewane rozsypanie sie u mych stop papierowych chusteczek higienicznych, ktore ktos mi wyciagnal z kieszeni. Nastepnie skradziono mi korespondencje, ktora mialem w niezamknietej teczce. W koncu jakis "marinero", rzekomy przyjaciel Polakow, wyrwal mi z reki w centrum miasta portmonetke z pieniedzmi, w ktorej mialem okolo 100 peset. Nauczylo mnie to ostroznosci w noszeniu pieniedzy i dokumentow.

Z poczatkiem kwietnia przyjechali Niemcy z Jeny, uczestnicy corocznych ekspedycji w ramach kubansko-niemieckiego programu "Flora de Cuba": dr Helga Dietrich i dr Lothar Lepper. Rozpoczely sie kilkudniowe przygotowania do ekspedycji - gromadzenie sprzetu, materialow do suszenia roslin, butli z gazem do uruchamiania suszarni terenowej, konserw. Ekspedycja w nowe, slabo pod wzgledem botanicznym zbadane rejony dawnej prowincji Oriente trwala 3 tygodnie. Kwaterowalismy w dwu punktach: w filii hawanskiego ogrodu botanicznego - Jardin Botanico Cupainico w prowincji Granma, gdzie nocowalismy w namiotach, oraz w osrodku kempingowym w Rio de la Costa, na samym brzegu Morza Karaibskiego w prowincji Santiago de Cuba. Program i przebieg ekspedycji byl podobny do opisanego poprzednio, a wiec ranne wyjazdy w teren autem ciezarowym i powroty wieczorem, goracy posilek na kolacje i skladanie zbiorow i ich opisywanie do polnocy. Prowadzilismy wiec nasze badania botaniczne w nizszych partiach masywu Sierra Maestra, ktorego najwyzszy szczyt na Kubie - Pico Turquino - osiaga wysokosc 1972 m npm. Tu formowala sie Armia Powstancza pod dowodztwem Fidela Castro i stad rozpoczela zwycieski marsz, zakonczony obalaniem rezimu Batisty i zajeciem Hawany w styczniu 1959 roku i zwyciestwem kubanskiej rewolucji. My natomiast badalismy flore Loma de Gloria, brzegi rzek Rio Mogote i Rio Guisa, Rio Nima-Nima w pasmie Sierra del Cobre, a w prowincji Santiago de Cuba pasmo Gran Piedra i zarosla kserotermiczne nadmorskie miedzy Playa Juragu  i Playa Verraco.

Po powrocie mozna sie bylo wieczorem wykapac w morzu o temperaturze ciala, co nie dawalo ochlody. A w domkach kempingowych zapalajac swiatlo ploszylismy hasajace po pryczach skorpiony.

W terenie lubilem sam sobie organizowac prace w dolinach rzecznych lub w dolnych pietrach gorskich, na co wyrazal zgode nasz kierownik ekspedycji Jorge Gutierrez Amaro. Dwukrotnie jednak sprawilem klopoty naszej ekspedycji, gubiac sie w terenie. Raz zdarzylo sie to w Cordillera de la Gran Piedra w gornym biegu rzeki La Firma, gdzie zszedlem na dno krasowego "krateru" z szeregiem jeziorek, nad ktorymi rosly moje ludwigie, ale wydostanie sie z niego po stromych zboczach poroslych klujacymi krzewami i z osuwajacym sie spod butow rumoszem stalo sie problemem. Kilkakrotnie slyszalem trabienie naszego auta, z poszukujaca mnie grupa, lecz zanosilo sie na to, ze sie nie wydostane! Wreszcie przy kolejnym podejsciu udalo sie i spotkalem przerazona mym znikneciem grupe. Drugi raz pod szczytem Gran Piedra /1214 m/, ale tu poszukiwano mnie krocej.

W czasie tej proby udalo sie nam zwiedzic 2 miasta: Byamo, zalozone juz w 1513 roku jako druga osada hiszpanska po odkryciu Wyspy, pierwszy osrodek powstania niepodleglosciowego przeciwko rzadom hiszpanskim w polowie XIX wieku; tu powstal hymn narodowy Kuby, napisany przez Pedro Figueredo - slynna La Bayamesa.

Drugim miastem byla stolica prowincji - Santiago de Cuba, niegdys osrodek handlu murzynskimi niewolnikami, polozona nad zatoka Morza Karaibskiego. Miasto to w najnowszej historii Kuby wslawilo sie pierwszym zrywem powstanczym pod dowodztwem Fidela Castro - nieudanym atakiem na koszary Moncada w dniu 26 VII 1953, kiedy to wiekszosc powstancow zginela.

W niedziele nasz kierowca Nelson zawiozl mnie do centrum Santiago, gdzie moglem uczestniczyc w mszy sw. w slynnej, obecnie odnawianej, Catedral de Nuestra Seniora de la Asuncion, w ktorej zebrala sie niewielka garstka wiernych. Na przedmiesciu odwiedzilismy niezwykla paprociarnie, zalozona i prowadzona przez rozmilowanego w paprociach, a rownoczesnie artyste-grafika Manuela Garcia Caluff. Zgromadzil tu - w ogrodzie, na murach, w altanach - kolekcje paproci kubanskich - od drzewiastych przez byliny rosnace w glebie, po rzadkie epifity. Kolekcja ta wymaga specjalnych warunkow zraszania, a hodowle w slojach wyprowadzane z zarodnikow wymagaly specjalnych sposobow nawilzania, a nawet zamknietego obiegu wody. Autor odkryl mieszance miedzy niektorymi gatunkami paproci drzewiastych. Zwierzyl sie, ze piekno wysokogorskich formacji paprociowych przypomina mu symfonie Mozarta, czy Beethovena. Pracownia Manuela jest placowka naukowa Kubanskiej Akademii Nauk.

Po raz ostatni wyjechalem z Hawany na kilka dni. Udalismy sie tam z Rosalina Berazaon oraz Eduardem Mendez Santos odkrywca nowego dla Kuby gatunku Ludwigia helminthorrhiza /tj. o korzeniach przypominajacych robaki/. Odszukalismy znalezione przed kilku laty stanowisko w plytkim zbiorniku wodnym, ale brnac po kolana w mule. Odkrylismy takze w Laguna Abajo obfite stanowisko endemicznej Ludwigia peduncularis, ktora ujrzalem po raz pierwszy. Zbieralismy takze rosliny nad rzekami Rio Maximo, Rio Santa Cruz, na serpentynitach w Los Orientales i wzdluz Carretera Central, biegnacej po prowincji Las Tunas. Cel wyprawy zostal osiagniety, mapa stanowisk Ludwigia wzbogacila sie znacznie o nowe punkty i gatunki. Po powrocie pozostalo opracowanie materialow z ekspedycji, zreferowanie wynikow na posiedzeniu naukowym Ogrodu oraz podzial zebranych zielnikow na te, ktore zostana w Zielniku JBN oraz te, ktore zostana mi wyslane do Katowic i stana sie dokumentacja wykonanych na Kubie badan.

Ostatni dzien pobytu - sobota 10 czerwca 1989 - obchodzony byl jako "Dzien Ojca". I bylo to zarazem moje ostatnie spotkanie z pracownikami Ogrodu - przy stolach ze slodyczami, owocami tropikalnymi i swietnym koktajlem ananasowo-mangowym. Byla to dobra okazja do pozegnania sie kubanskimi przyjaciolmi - Pania Dyrektor Ogrodu Angela, z uczestnikami ekspedycji - Rosalina, Lutgarda, Cristine, Marta, Jorge, Vladimirem, Enriqe i innymi pracownikami obu laboratoriow botanicznych Ogrodu. Zegnalem wiec moja druga ojczyzne, ludzi milych, radosnych i uprzejmych. Po czterech latach przybylem tu ponownie, ale o tym - w ostatnim juz odcinku mych "Spotkan".