UCIECZKA DOKTORANTA

Południe dobiegało, gdy pan Ryszard wkraczał w progi uniwersytetu. Szedł jak zwykle dostojnie, smakując każdy krok postawiony swą męską nogą. Bystry jednak obserwator dostrzegłby na jego czole mikroskopijne kropelki potu; w południowym słońcu opalizowały one tęczowo wieńcząc głowę kryształową aureolą. Te kropelki wyciskało przeczucie. Szedł bowiem pan Ryszard na decydującą rozmowę; chciał rzecz załatwić z honorem i po męsku - "Nie będzie Stary pluł mi w twarz" - myślał o przeciwniku, który z powodu źle osadzonej szczęki często nie mógł zahamować obfitego ślinotoku. Z tym postanowieniem przekroczył próg obszernego gabinetu (klamki nie mógł nacisnąć, bo drzwi były otwarte).

- A witam pana ! dobiegł go głos zza biurka - Co słychać zapytał go krzaczasty i wąsaty człowiek.

- Przyszedłem panie profesorze - odpowiedział z odwagą i determinacją nasz bohater.

- Przyszedł pan ! Hm, to dziwne, ale skoro pan jest, to znaczy, że naprawdę pan przyszedł ! Tak ! A w dodatku dobrze pan wygląda, odpoczywało się w czasie wakacji !

- Tak, odpoczywałem - padła prostolinijna i powiedzmy wprost - bohaterska odpowiedź.

- A praca naukowa ! Co pan napisał w czasie wakacji ? - padło nieuchronne pytanie?

- Nic ! I nic już nie napiszę - wybuchnął Rysio - mam zamiar pożegnać pana profesora na zawsze !

- Co ! Co ! - zza biurka dobiegły połączone ryki hieny i szakala. Stary pluł, wył, dławił się, darł szaty, skakał w górę, w końcu obiegł na rękach biurko trzy razy dookoła - stanął znów na nogach - zbliżył się do Rysia i zwolna zaczął pukać palcem w czoło, do rytmu kiwając palcem w bucie.

- Czy pan zwariował, czy zdziecinniał? Co za pomysły? Tupnął nogą.

A Rysio spokojniał, jego oddech stawał się coraz równiejszy, oblicze się wypogadzało. Spojrzał raz jeszcze w okno i zaczął:


Panie Profesorze - dłużej trudno mi wytrzymać

Tę męczącą atmosferę.

A decyzji mej przyczyna

Z tego bierze swój początek,

Żem jest mężem oraz ojcem,

Człekiem w sile swego wieku.

Pan nas trzymasz tu pod kojcem,

Zabijasz godność w człowieku,

Nie sprzyjasz poważnej pracy,

Tylko urządzasz zebrania,

I właśnie z tego powodu

Łeb całkowicie zbaraniał.

Jam człek do wysiłku skory

I wolę stałą posiadam

Więc dręczą mnie stale zmory,

Że z tobą życie postradam.

Dojazdy, zebrania, sądy

I dzień za dniem nam przechodzi,

Na to więc człowiek rozsądny,

Nigdy się, nigdy nie zgodzi.

Więc żegnam. Z żalem niemałym,

Bo chęci me były szczere,

Żem jednak w swych chęciach stałym.

I tak nie zostanę zerem.

Zobaczysz, nadejdą czasy.

włosy ci staną jak wióry.

Ja będę Asem nad asy

Wyższym nad twe profesury ! ! !

Ryszard odsapnął z ulgą, był z siebie dumny, bo i wiersz regularny, bez szwanku dla sensu, i gładko wyrecytowany. A stary łapał powietrze jak ryba, szczęka opadła mu w dół i z wielkiego zdumienia sama kłapała, co jakiś czas. Znów się poderwał, uderzył pięścią w stół. W głowie kłębiły mu się rozpaczliwe myśli. Żeby tylko wierszem ! Co za wstyd !

Łajdaku !

Wieprzowy kłaku !

W głowie ci czegoś braku,

Mózg ci wycieka z baku - ryczał zraniony bawół !

Ale Ryszard już tego nie słyszał, przy pierwszym krzyku opuścił gabinet. Jeszcze na schodach dobiegł go skowyt: "Stój ! Poczekaj !" Ale on szedł i szedł nie odwracając się. Wiedział, że jest górą. Dzień wydawał mu się jeszcze piękniejszy, po ulicach chodziły same śliczne dziewczyny, miasto było czyste, a on czuł się jak zdobywca Hindukuszu. Jestem człekiem wielkiego ducha - słodko rozmyślał. Wtem w jego rozmyślania wpadł cień wąsa.

Ha ! mam ! - wyjęczał stary dobiegając go resztką tchu. Że jednak Rysio nie zwracał celowo nań uwagi, zaczął podskakiwać z nogi na nogę, ale Rysio spoglądał w głąb swej duszy. Stary więc spróbował innego sposobu. Zaczął wymachiwać rękoma i wołać: buuu..... buuuu - tak sobie koncypując. A nuż Rysio weźmie go za samolot, wtedy spróbuje go złapać. - A jeśli go tylko dotknie, już będzie przegrany. Obraza majestatu, pobicie, sąd i ujarzmienie niesfornego Ryszarda.

Ale Rysio tylko przyspieszył kroku, bo i ludzie zaczynali się oglądać. Widział już z daleka nadjeżdżający tramwaj, którym miał odjechać w siną dal. Ale stary też przyspieszył kroku. Z kieszeni wyjął stłamszonego miętowego cukierka, biegł za Ryszardem i wołał: Doktorant.... na.... na.... doktorant, masz cukierka !

Ryszard się zawziął, nie chciał już nawet cukierka. Marzył, żeby dotrzeć do domu, wziąć na kolana córeczkę, opowiedzieć jej o swoich bohaterskich czynach i widzieć jak oczka małej ciemnieją z zachwytu i usłyszeć jej drżący z przejęcia głosik:

Tatusiu, jaki ty jesteś dzielny !

Dał nagle susa i pozostawił starego na drugim końcu skrzyżowania. Już do tramwaju było parę kroków. A starego brała rozpacz... rzucił się na przełaj przez skrzyżowanie i wpadł w policyjne objęcia, kierujące ruchem. Policjant jęknął i kierowany nieomylnym instynktem wyciągnął pałkę, aby się bronić, ale starego już nie było. Biegł kłusem, pojękując z cicha.... doktorant, doktorant. Dopadł przystanku, gdy tramwaj ruszał, na pomoście stał doktorant i z radością strzygł uszami.

A stary w geście przysięgi zastygły jeszcze wyszeptał: doktorant, wróć ! Lecz tramwaj był już daleko.