Sobota, 30 września
Mój Kochany Pamiętniku! Dzisiaj na własnej osobie dokonałam aktu zakwaterowania w Domu Studenta Uniwersytetu Śląskiego. Wypadki potoczyły się dość szczęśliwie, choć będzie mnie jeszcze czas jakiś dręczyła niepewność co do wyglądu i charakteru mojej współlokatorki. I żal trochę starej legitymacji szkolnej, z której bardzo ofiarnie wydarłam zdjęcie, aby wpiąć je w kartę mieszkańca. Informację, że będzie potrzebne znalazłam dopiero po przyjeździe na miejsce. Po zgniecionej legitymacji w dłoni można było we mnie bezbłędnie rozpoznać studentkę - debiutantkę. Wracam jednak do tematu swojej współmieszkanki, bo biega mi po głowie (temat). Wszelkie poszlaki, jakie zdołałam zebrać na miejscu zbrodni przeczą same sobie. Jakże może wyglądać osóbka z I roku bibliotekoznawstwa, słuchająca Dżemu, rozczytana we wszelkich romansidłach i kryminalnej bądź fantastycznej sensacji, a dla okrasy zawalona podręcznikami ani chybi z dziedziny prawa! W chwili zapaści pocieszam się jedynie zbieżnością naszych imion, choć nawet brzytwa dla tonącego byłaby mocniejszą podporą.
Niedziela, 1 października
Zrobiłam się chyba nieco nerwowa. W uszach od bladego świtu dudnią mi tony "Gaude Mater". W tym rytmie uprasowałam już swoje galowe ubranko. Teraz skupiona nastrajam sie psychicznie i ćwiczę zachęcające uśmiechy, jutro przecież mój wielki dzień: faktycznie i praktycznie rozpocznę w końcu swoje upragnione studia. Dziś czeka mnie jeszcze czułe pożegnanie z okolicznymi znajomymi - kto wie, co zdarzy się za tydzień, kiedy wrócę do domu. Śpij dobrze mój Kochany Pamiętniku.
Poniedziałek, 2 października
A dzisiaj to będę pisać małymi literami - żeby nikt nie usłyszał. Jako mała dziewczynka z dużą wyobraźnią nie kojarzyłam sobie nigdy rozpoczęcia I roku studiów (swoich upragnionych) z taką dozą kotłowaniny. Wszyscy kłębili się - wszędzie! Najpierw na sali wykładowej (ciut przymaławej na nasze liczne, zdrowe szeregi) dokonano operacji przedstawienia nam naszego, podobno ukochanego, prodziekana do spraw studenckich (rzeczywiście: bardzo miluchno się uśmiechnął i wyrzekł dziewiętnaście słów: "Dzień dobry, mam nadzieję, że po dzisiejszym, wstępnym zapoznaniu zobaczymy się dopiero za pięć lat przy obronie pracy magisterskiej"), a po skrótowym omówieniu spraw technicznych związanych z funkcjonowaniem na uczelni (czyli rozmaitych świadczeń) rozparcelowano nas do trzech różnych pomieszczeń. Wtedy przedstawiła nam się nasza opiekunka i od razu dowiedzieliśmy się do kogo jest nastawiona sceptycznie (do tych mianowicie, którzy pozwolili sobie na okazanie radości po odwołaniu zajęć w pierwszym tygodniu), czego się nie da (robić zamieszania w grupach bez śmiertelnie ważnych powodów - niewystarczającym był ten, że ktoś znalazł się w zupełnie innym konwersatorium niż zamierzał), oraz czego nie rozumiemy (cóż, znaczenia kilku nazw charakterystycznych dla środowiska akademickiego, np. lektorat - któż by pomyślał, że chodzi o język obcy) - chociaż zawsze możemy zwracać się do niej o pomoc (godziny dyżurów tymczasowo nieznane). Całe spotkanie dało wszystkim za to ową świadomość, że właściwie to każdy powinien sam sobie wywalczyć swoje prawa. I sądzę, że jest to rzecz jak najbardziej wartościowa. Dziękujemy. Nieco już skołowani przenieśliśmy się tłumnie pod gablotkę z rozkładem zajęć, gdzie kłębiliśmy się długo i wytrwale albowiem ktoś bardzo widocznie postarał się wypisać je drobnym maczkiem (ach, te kilkaset nosów przytkniętych do szyby!). Przy okazji udało nam się także uformować misternie spętloną kolejkę do sekretariatu dziekana. Tam po uiszczeniu stosownej (acz nie zapowiedzianej wcześniej) opłaty można było pozbyć się podpisanego wcześniej na kolanie tekstu ślubowania (chyba nie stracił w związku z tym na wzniosłości?), a w zamian otrzymać nowiutkie dokumenty, z indeksem włącznie. Rozchodziły się jak świeże bułeczki! Mimo to stanie w tym uroczym wężyku (dusicielu) trwało na tyle długo, że nie załapałam się już na przewidziane dla mnie na dzień dzisiejszy szkolenie w bibliotece. Jestem zupełnie zmordowana i wszystko kłębi mi się przed oczami. Dobranoc.
Wtorek, 3 października
Zapewne na wypadek wojny (o książki?) zajęcia w czytelni nazwano przysposobieniem bibliotecznym (obronnym?). Nie szkodzi. Zaliczyłam , umiem już nawet poprawnie wypisać rewers. Tą fantastyczną umiejętnością będę się szczycić aż do piątku, albowiem dopiero wtedy zaplanowano nam pierwszy wykład. A więc laba!
Środa, 4 października
Luz-blues i w ogóle.
Czwartek, 5 października
Z braku innego zajęcia postanowiłam najść swoje akademickie mieszkanko, skąd uciekłam zaraz po zakwaterowaniu się.Życie okazało się dla mnie łaskawe. Dziewczyna, z którą przyszło mi dzielić radości i smutki studiowania ma dwie ręce, dwie nogi i ogniem nie zionie. Wieczorem odprężona i wyluzowana dokumentnie powędrowałam oglądać studenckie radio "Egida" od kuchni. Zza gęstej zasłony dymnej dostrzegłam pulpity pełne interesujących przycisków, tudzież pokrętełek; oni nas tam wszyscy bardzo serdecznie zapraszają do współpracy. A właśnie, że przyjdę jeszcze raz! Czy chciałbyś zostać Ukochanym Pamiętnikiem galopującej z mikrofonem reporterki?
Piątek, 6 października
Karteczka informowała zwięźle, że I rok filologii polskiej rozpocznie zajęcia od poniedziałku przyszłego tygodnia. Udało mi się za to poznać część mojej grupy, a w drodze do domu wysłuchałam jeszcze kilku mrożących krew w żyłach opowieści moich rówieśników z innych uczelni. Uczą się już jak szaleni, podczas gdy my możemy w spokoju rozwijać sztukę imaginacji oraz przetrwania w dżungli na własną rękę. Natomiast nasze ukochane Pamiętniki bezsprzecznie zyskują na objętości.
Mała Dziewczynka - Debiutantka
(Od redakcji: Czy pamiętacie Drodzy Czytelnicy taką piosenkę kabaretową z repertuaru bodaj Miry Zimińskiej "Taka Mala...". Otóż autorka powyższego pamiętnika pisząca o sobie i podpisująca się "Mała Dziewczynka" - liczy sobie przynajmniej 180 cm wzrostu, a może nawet znacznie więcej. Niech więc przynajmniej to będzie jasne).