NIESZCZĘŚCIA - PARAMI

"Martisorul" z Rumunii na estradzie na ul. Stawowej

I jak tu nie wierzyć w ludowe mądrości i porzekadła, skoro, jak na dłoni widać, że faktycznie - nieszczęścia chodzą parami. Najpierw ściek, przez lokalnych patriotów zwany "rzeką Rawą" zalał Uniwersytet a we wrześniu na dodatek trwał festiwal folklorystyczny. O ile wybryk Rawy mogę sobie jeszcze jakoś wytłumaczyć, to istnienia tegoż festiwalu w żaden sposób nie! Ukrywał też nie będę, że pod każdym względem: politycznym, estetycznym, finansowym, festiwal ten budzi we mnie odruch sprzeciwu. Wszystko - począwszy od nazwy, jest tu sztuczne i zakłamane. Początkowo owa cepeliada nazywała się Międzynarodowym Festiwalem Studenckich Zespołów Folklorystycznych. Rychło jednak okazało się, że pomijając kraje "o jedynym słusznym ustroju", reszta studentów na świecie żeby wyjechać za granicę wcale nie musi przez lata paradować w góralskich portkach i ćwiczyć skomplikowane układy taneczne, o których żadnemu chłopu się nie śniło; oni zwyczajnie zabierali paszport i w drogę. Stąd też liczba studenckich zespołów od tańca i różańca szybko mogła ulec wyczerpaniu. I co wówczas z festiwalem? Przyjęto więc nazwę: Międzynarodowy S t u d e n c k i Festiwal itd. - czyli, że festiwal ten przez studentów (sic!) jest jedynie organizowany. Formuła stała się tak pojemna, że spokojnie może teraz pomieścić zarówno Koło Gospodyń Wiejskich z Łośnia jak i połykaczy ognia z Zachodniego Samoa.

Kiedy festiwal ów powstawał, a pracowałem przy pierwszych czterech czy pięciu jego edycjach (tak, zgadza się - można przychodzić od 7, 3o do 15, 3o i pluć mi w twarz) jeszcze jakoś rozumiałem sens tego jarmarku. Zespół "Katowice" by być zapraszanym, też musiał od czasu do czasu kogoś zaprosić.Nawet lepiej, że robił to hurtem. Teraz jednak staje się powoli kłopotliwą pamiątką z poprzedniej epoki, podobnie jak ambasador Ciosek czy Pałac Kultury i Nauki. Przed laty władza wielce ten festiwal hołubiła, ba był nawet powodem do dumy w różnorakiej sprawozdawczości. Propagujemy wiecie... Nie, nie, nie. Wówczas mówiło się inaczej:"Zabezpieczamy wicie, tom kulture studenckom, na odcinku folkloru". I nie ma się właściwie czemu dziwić. Władza mogła spokojnie zasiąść w pierwszym rzędzie w towarzystwie wieczorowo ubranych małżonek, bez jakiejkolwiek obawy, że padnie ze sceny polityczna aluzja, po której nie wiadomo jak się zachować: wyjść? zostać? udawać, że nic się nie stało? zrobić marsową minę? Spokojnie. To nie to, co jakiś podejrzany Teatr 8-Dnia; nie jakiś tam Kaczmarski z Gintrowskim, co to ani pogibać się rytmicznie, ani refrenu zaśpiewać; nie - broń Boże - kabaret, no chyba, że "U Kierdziołka". Niech sobie tam w Polsce kontestują, pyskują, politykują, a my wyznajemy odwieczne, stare prawdy: że "najlepiej z rosą żąć siano kosą". Pamiętam obrady wysokiego jury któregoś z festiwali w latach 80-tych, gdy pewna gruba jejmość szczerze wyznała, że stan wojenny udowodnił, iż z kultury studenckiej pozostało to, co najbardziej wartościowe - czyli: chóry i zespoły folklorystyczne. Któryś z kolegów nie wytrzymał i syknął, że po wybuchu bomby atomowej też pozostały tylko szczury i karaluchy. Nie wiem jednak czy protokół to odnotował?

Zostawmy jednak politykę. Spuśćmy kurtynę milczenia nad artystyczną stroną tego przedsięwzięcia. Propagowana ostatnio dość krzykliwie moda na muzykę folk i tak wcześniej czy później zepchnie ten festiwal do skansenu.

Nie mam zapędów Wielkiego Inkwizytora. Nie wiem i prawodpodobnie nigdy się nie dowiem jaki jest faktyczny bilans zysków i strat ponoszonych z tytułu posiadania reprezentacyjnego zespołu i takiegoż festiwalu. Musi tu jednak paść pytanie: czy Zespół "Katowice" faktycznie reprezentuje Uniwersytet i czy istnieje potrzeba akurat tego typu reprezentacji? Czy jest to (jak już wspomniałem) tylko kłopotliwa pamiątka, czy zamierzony efekt propagandowy warty różnego typu nakładów? A może po prostu kosztowne hobby dla nielicznej grupy "entuzjastów".

Z góry zaznaczam, iż nie interesują mnie odpowiedzi takie jak: "Działalność zespołu utrwala najszlachetniejsze nurty ginącej kultury ludowej" albo: "zespół wnosi trwały wkład w dorobek szeroko pojętej kultury narodowej" albo: "członkowie zespołu rekrutują się spośród osób bezinteresownie acz autentycznie kochających folklor" albo: "występy zespołu przynoszą chlubę i są doskonałą wizytówką Uniwersytetu". Tego typu komunały proszę zostawić sobie na przyszłe konferencje prasowe. Ja wolałbym usłyszeć odpowiedź mieszczącą się w kategoriach WINIEN - MA!

I jeszcze jedna sprawa, dla mnie szczególnie drażliwa. Pisałem na wstępie o pierwszym z nieszczęść czyli powodzi, która wydarzyła się w lipcu. Gdy piszę te słowa trwa krucjata żebracza zorganizowana w celu pokrycia strat, które poniósł Uniwersytet. Na tle ogólnego lamentu i pojękiwania, zdrowo niesie się wyrobiony głos Zespołu "Katowice":"Nie współczucia - pieniędzy nam trzeba!" Może i słusznie? Pod wodą znalazły się ludowe gacie, buty z cholewami, ba nawet ułańskie czako (swoją drogą - kiedyś w nurtach Elstery, dzisiaj w miejskim ścieku. Sic transit gloria mundi). Tak. To z pewnością cenne rzeczy. Na ścianie płaczu - myślę o gablocie w budynku rektoratu - wymieniono około 14 rodzajów strojów z różnych rejonów Polski a nawet Europy, które (tzn. stroje) uległy zniszczeniu. Diabli wzięli także Kubrak Niedźwiedzia. Masz diable kubrak. Jak jednak mam sobie wytłumaczyć fakt, że podczas akcji ratunkowej tego cennego przecież inwentarza nie pojawił się nikt z członków zespołu!? Panie i Panowie, którzy na codzień z miłości do folkloru odżywiacie się żurem i zsiadłym mlekiem - gdzie byliście, kiedy z zalanej piwnicy wyciągano wasze ukochane paradne stroje? Jak mam nad waszymi stratami uronić łzę wzruszenia, skoro widziałem jak wywozi się na śmieci całe roczniki paryskiej "Kultury", "Odrodzenia" Kuryluka, "Przekroju" z lat 40-tych i 50-tych i dziesiątki innych tytułów, tysiące egzemplarzy...Gazeta ma żywot bardzo krótki. Nikt nie wydrukuje jej po raz wtóry. Nikt nie zrobi reprintu. Nie ma i już nigdy nie będzie. Ale czy oprócz pań z czytelni, niżej podpisanego i jeszcze może paru osób - ktoś się tym przejmował? Nie. Nie było czasu, gdyż po uczelni niosła się hiobowa wieść: AKORDEON. Akordeon Zespołu "Katowice"! Świeżo kupiony za 40 mln. Jezu! Jezu! Rozpadł się na trzy części (gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze?) I stało się jasne. Jako agenda Zespołu "Katowice", Uniwersytet nie sprawdził się dopuszczając do takiej straty. Ale zapłaci jeszcze za to - zapłaci. Chociaż, za dwa lata, przy XI festiwalu, może Rawa znowu wyleje? Pan Bóg nie rychliwy - ale sprawiedliwy.

P. S. Mimo wszystko - po głębokim namyśle - uważam, że Zespół "Katowice" powinien istnieć. Znacznie taniej wychodzi wręczenie kwiatków przez panienki z Zespołu przy różnorakich inauguracjach, honoris causach czy innych rocznicach, niż wynajmowania na "umowę-zlecenie" karzełka i przebieranie go w strój krakowski, a że Zespół przy tym czasem jeszcze wytnie hołubca - trudno, nie ma nic za darmo - musimy się z tym jakoś pogodzić.