Od niedawna na katowickiej ul. Dworcowej, przyciągając uwagę przechodniów i budząc zaskoczenie, stanął olbrzymi byk z brązu (ma prawie 5 m długości, bez mała 2 m szerokości i jest wysoki na 2,5 m, waży 1,6 t), rzeźba autorstwa Rafała Olbińskiego (ur. 1943). Podziwiając moc zwierzęcia i kunszt artysty, który sprawił, że ciało byka współtworzą dwie splecione ze sobą dłonie, zastanawiam się, czy zainteresowanie nowym dziełem sztuki o nośnym tytule Sztuka kompromisu sprawi, że mocarny byk stanie się jednym z symboli miasta. Powstały z okazji 160. urodzin miasta, w formie figurki mógłby zostać pamiątką z Katowic. O popularności nowej rzeźby świadczy to, że przechodzący i spacerujący zatrzymują się przy niej, robią zdjęcia pamiątkowe. I na dodatek byka można dotknąć, poklepać, pogłaskać. A więc, mówiąc potocznie, jest byczo!
Przechadzając się ulicami, warto też spojrzeć w górę. I, robiąc to w Katowicach, nad ul. Mariacką, która ma status deptaka, widzę od paru już lat rzeźbę balansującą Jerzego Kędziory (ur. 1947), postać Bluesmana z gitarą w ręku siedzącego… w powietrzu, na prawie niewidzialnej linie rozpiętej między zabytkowymi kamienicami na wysokości 5 m. Przy wietrze postać mężczyzny porusza się, kołysze, czyli naprawdę… balansuje. A miało być tradycyjnie: muzyk bluesowy siedzący na ławeczce; istnieje nawet taka odmiana rzeźby: ławeczka pomnikowa lub pomnik ławeczka (w Wikipedii znajduje się długi spis obiektów z kategorii Ławeczki pomnikowe w Polsce). Dzięki wybitnemu artyście katowicki muzyk unosi się nad przechodniami. Jerzy Kędziora nie tylko w Polsce usytuował w nieoczywistych kontekstach wiele rzeźb postaci tkwiących między ziemią a niebem. Jego wystawa w Tichauer Art Gallery odkrywa przed widzami nowe możliwości percepcji także mniejszych, dynamicznych rzeźb, balansujących w pomieszczeniu, rzucających na ściany intrygujące, osobliwie zmiennokształtne cienie.
Kiedy fotografowałam katowicką rzeźbę, kierując smartfon w niebo, kilka osób zatrzymało się, zdziwionych moim zachowaniem: Co pani fotografuje tam w górze? Oryginalna instalacja artysty, którego twórczość zdobyła uznanie widzów i krytyków, wydaje się niewidzialna dla przechodniów.
Z pewnością niewidzialne nie są rzeźby Jeffa Koonsa (ur. 1955), wystawiane w wielkich muzeach i prestiżowych galeriach, także w plenerze. Uważa się go dzisiaj za jednego z najważniejszych artystów światowych i czołowego twórcę sztuki amerykańskiej. Jego rzeźby budzą zachwyt i pogardę, są uznawane za arcydzieła i za kiczowe, tandetne. Nie sposób przejść obok nich obojętnie. A to dlatego, że wyglądają jak nadmuchane balony, są kolorowe, gładkie, połyskliwe. I ogromne. Co także ważne: są do kupienia. Nabywcą może być milioner i pracownik budżetówki. Ten pierwszy kupuje oryginały, drugi – różnej wielkości produkty masowe, repliki, kopie, pewnie też podróbki. Rezultat: satysfakcja i radość nowego posiadacza, po stronie artysty – gigantyczny majątek: Koons znajduje się w ścisłej czołówce najlepiej zarabiających artystów świata.
Przebojem jest jego balonowy piesek, pudelek. Może kiczowy, ale… taki ładny, taki słodki. Wymyślony w 1994 roku, multiplikowany, jest sprzedawany na całym świecie w różnych kolorach, rozmiarach i z różnych materiałów. W tym roku przez długą chwilę zastanawiałam się nad kupieniem bożonarodzeniowej śnieżnej kuli, w której zamknięty był balloon dog, złoty! Kula z katowickim bykiem też byłaby kusząca.