W każdym razie ów czy też owa asteroida faktycznie istnieje i jak dowiedzieliśmy się ostatnio, nadano jej nazwę Chorzów. Chorzów, jak to brzmi! Zaraz sprawdziłem, jakie miasta mają „swoje” asteroidy, oczywiście z polskich miast. Otóż istnieją asteroidy Białystock (?), Danzig i Gedania, Kraków, Posnania, Sierpc i Świdwin, oczywiście Toruń i Varsavia, a także Vratislavia. Istnieją też Polonia i Silesia oraz Těšinsko. Jednak Chorzów jest jedynym reprezentantem Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii w kosmosie. Nie mają swoich planetoid (to w języku polskim synonim asteroidy) ani Katowice, ani nawet Sosnowiec (choć nie wykluczam, że wkrótce ta ostania nazwa pojawi się na mapach nieba w obliczu trudności z dostępem do morza). Ale Chorzów jest miastem uniwersyteckim, mam nadzieję, że Międzynarodowa Unia Astronomiczna czy inne ciało, które nadaje nazwy, weźmie to pod uwagę i w następnym wydaniu ogłosi, iż planetoida nosi nazwę „Chorzów miasto uniwersyteckie”. Poza tym myślę, że Chorzów zyskał właśnie prawo do używania jako wizerunku Małego Księcia. Mają Katowice swoje Beboki, ma Wrocław swoje krasnale, dlaczegóż by Chorzów nie miał mieć Małego Księcia? Jak wiadomo, Mały Książę zamieszkiwał planetoidę, na której było mnóstwo wulkanów. W Chorzowie wulkanów nie ma, choć jeszcze do niedawna Huta Kościuszko była bardziej imponująca niż niejeden wulkan. Surówka się lała z pieców niczym lawa i w ogóle było gorąco, a pod względem zanieczyszczenia powietrza nawet groźnie. Poza tym Chorzów ma estakadę, nieczynną co prawda, ale zawsze to estakada. Ciekawe, co by Mały Książę wymyślił na temat nieczynnej estakady, czy czekałby aż sama się zawali? Poważnie postuluję, aby Chorzów, który jest miastem uniwersyteckim i niebieskim, w logo miał Małego Księcia.
W chwili, gdy piszę ten tekst, trwa koncert finałowy 19. Konkursu Chopinowskiego, który jak zwykle wzbudził wielkie emocje związane zwłaszcza z decyzjami jury. Podobno jury posługiwało się jakimś nowym algorytmem, który wskazał na Amerykanina (choć pochodzenia chińskiego). Amerykanie ostatnio biorą wszystko: papież jest Amerykaninem, Eric Lu też, nawet Trump jest Amerykaninem. Nawiasem mówiąc, Chińczyków jest ponoć miliard. Nic dziwnego, że nazwiska się powtarzają, choć w różnych wersjach. Laureat I nagrody nazywa się Lu (czytaj: lyu), laureatka IV nagrody Tianyao Lyu, a jeden z wyróżnionych Tyanyou Li (niestety nie ma „u” na końcu) – nic dziwnego, że niektóre portale myliły atrybucję nagród. Należy jednak podkreślić, że wszystkich „ljubimy”, a nawet kochamy. W dodatku, jako miłośnik ćwiczeń fizycznych, z przyjemnością obserwowałem, że niemal wszyscy uczestnicy praktykowali ruchy znane mi z siłowni – tak trzymać!
Niedawno zdarzyło mi się kupować miód, oprócz ćwiczeń bowiem konsumuję miód dla poratowania zdrowia. Akurat chciałem miód gryczany, więc pozwoliłem sobie na westchnienie „gdzie gryka jak śnieg biała…”. Ku mojemu zdumieniu sprzedawczyni odpowiedziała: „gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”. Na szczęście nie poruszaliśmy tematu „bursztynowego świerzopa”, bo jeszcze przed wojną wybitni uczeni spierali się na temat znaczenia słowa świerzop. Potem Gałczyński napisał w wierszu:
(…)
I właśnie przez ten świerzop neurastenia cała...
O Boże, Boże...
Bo gdy spytałem Kridla, co to takiego świerzop,
Kridl odpowiedział: – Hm, może to jaki przyrząd?
Potem pytałem Pigonia,
a Pigoń podniósł ramiona.
Potem ryłem w cyklopediach,
w katalogach i słownikach,
i w staropolskich trajediach,
i w herbarzach i w zielnikach...
Idzie jesień i zima.
Ale świerzopa ni ma.
Już szepczą naokół panie: – Cóż się zrobiło z chłopa!
Dziękuję, panie Adamie!!! Jestem ofiara świerzopa.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.