Od lat z powodzeniem łączy popularyzację nauki z prowadzeniem badań. Uważa, że na naukowcach spoczywa odpowiedzialność nie tylko za to, czym się zajmują w laboratorium, ale też w jaki sposób komunikują o swoich pracach społeczeństwu. Dr Alex Baker to ekspert z Wydziału Chemii Uniwersytetu w Warwick, wielokrotnie nagradzany za swoją działalność naukową i popularyzatorską. Jego rosnąca międzynarodowa renoma idzie w parze z zaangażowaniem w działalność publiczną w Wielkiej Brytanii. Przewodniczy grupie badawczej Baker Humanitarian Chemistry Group (BHCG), w ramach której poszukuje się rozwiązań problemów związanych z humanitarną opieką zdrowotną, z naciskiem na najbardziej marginalizowane społeczności na całym świecie. Był gościem 7. Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice oraz szkolił studentów, doktorantów i naukowców ze skutecznej komunikacji naukowej podczas Szkoły Popularyzacji Nauki UŚ w 2024 roku.
Wiele się mówi o nauce. Wciąż pojawiają się nowe strony internetowe i kanały promujące naukę. A jednak wydaje się, że znaczna część społeczeństwa nadal wierzy w teorie spiskowe i ma podstawowe braki w wiedzy, o czym świadczą między innymi regularnie powtarzane badania Eurobarometru. Czy więc popularyzacja faktycznie działa? A może festiwale, programy internetowe i telewizyjne to tylko atrakcyjne widowiska i nic więcej?
Powiedziałbym, że jest odwrotnie: nie angażujemy się wystarczająco w działania związane z popularyzacją nauki, a nie że już robimy dużo i to nie działa. Weźmy na przykład niechęć do szczepień. Gdybyśmy jako naukowcy i lekarze lepiej zaangażowali społeczeństwo, zwłaszcza sceptyków, to myślę, że wszyscy bylibyśmy lepiej poinformowani i bardziej skłonni do udziału w programach szczepień. Jako badacze powinniśmy byli dostrzec, że udowodnienie społeczeństwu bezpieczeństwa i skuteczności szczepionki poprzez zajęcie się obawami społecznymi jest równie ważne jak opracowanie samej szczepionki. W końcu jeśli zrobi się to źle, oba działania prowadzą do tego samego rezultatu – ludzie nie będą się szczepić! Oznacza to, że musimy być przygotowani na otwarty dialog i opuścić nasze wieże z kości słoniowej, czyli budynki uniwersyteckie.
Osobiście uważam, że jednym z największych problemów jest brak zaangażowania wielu naukowców w mediach głównego nurtu (gazety, wiadomości telewizyjne itp.). Prowadzi to do tego, że do prasy krajowej trafiają tylko najatrakcyjniejsze wiadomości i promuje się narrację o wielkich przełomach naukowych oraz samotnych geniuszach, a nie o stałym postępie i pracy zespołowej. Widzieliśmy to w przypadku COVID, gdy ludzie mówili o „zmianach” w wytycznych naukowych i o tym, że naukowcy „nie mogą się zdecydować”, podczas gdy w rzeczywistości było to stopniowe gromadzenie wiedzy w celu zapewnienia lepszych wytycznych. Często jednak propagowano narrację, że „naukowcy się mylili”, a tymczasem naukowcy kierują się dowodami i kiedy dowody się zmieniają, oni również zmieniają zdanie.
Niektórzy naukowcy, z którymi rozmawiałam, byliby skłonni podzielić się wiedzą, ale często boją się kontaktu z dużymi mediami, bo albo ktoś przeinaczy wypowiedź, albo wyjmie coś z kontekstu. Ze smutkiem zauważam, że w mediach (zwłaszcza tych „większych”) brakuje poważnego podejścia do nauki. Pamiętam, jak pewna duża stacja telewizyjna w Polsce, relacjonując Nagrody Nobla, przytoczyła anegdotkę niezwiązaną z dyscypliną, której dotyczyła, i nawet nie podała nazwisk nagrodzonych osób. Dla wielu ekspertów może to być zniechęcające.
Zauważyłem to również u moich kolegów – istnieje obawa, że możemy popełnić błąd na żywo lub zostaniemy źle zacytowani. Ale jest to ryzyko, które ponosimy, pracując z mediami. Z czasem jednak budujesz relacje z dziennikarzami, rozumiesz ich intencje i wiesz, komu możesz zaufać. Powiedziałbym również, że jeśli jesteś światowym ekspertem w danej dziedzinie, ale nie prowadzisz dialogu z mediami, zastanów się, kogo znajdą, aby cię zastąpić. Na przykład często zauważyłem, że w kwestii globalnego ocieplenia, gdy poważani naukowcy nie pojawiają się w mediach, prasa (nieumyślnie) znajduje mniej renomowane źródła i poświęca im czas antenowy. Uważam więc, że jako naukowcy musimy zaakceptować fakt, że media nie są idealne, ale lepiej jest z nimi współpracować i pogodzić się z okazjonalnymi błędami, niż pozwolić, aby lukę pozostawioną przez brak kontaktu z mediami wypełniła zła nauka.
Uprawianie nauki i jej popularyzowanie to dwie odrębne dziedziny, które mogą pochłaniać dużo czasu i energii, a Ty skutecznie łączysz obie te czynności. Jak dzielisz swoją pracę między nimi? Czy jest to bardzo trudne?
Dla mnie jedno wynika z drugiego. Jeśli chcemy, aby ludzie mieli zaufanie do tego, co robimy, to powinniśmy te badania promować i poddawać się publicznej kontroli. Oznacza to, że trzeba mieć grubą skórę, ponieważ publiczność nie przebiera w słowach, zwłaszcza w mediach społecznościowych! Uważam jednak, że ludzie mają prawo zadawać pytania dotyczące mojej pracy – w końcu to oni ją finansują. Prowadzę badania dla dobra ludzkości, więc nie zakładam, że wiem, co jest najlepsze dla wszystkich na świecie. Potrzebuję opinii innych.
Trudno jest jednak podzielić swój czas i znaleźć odpowiednią równowagę, dlatego w ciągu ostatnich kilku lat kierowałem się dwiema zasadami. Po pierwsze, wyposażać naukowców, a po drugie, zadawać pytanie: Gdzie leży największa wartość dla społeczeństwa? W pierwszym przypadku zdałem sobie sprawę, że nie mogę działać w pojedynkę, więc ważne jest szkolenie współpracowników w zakresie kontaktów ze społeczeństwem, ponieważ nie mogę być wszędzie i nie mogę być autentycznym głosem badań wszystkich moich współpracowników. Po drugie, skupiam się na docieraniu do osób, do których moi koledzy nie mają dostępu, jednocześnie dążąc do maksymalizacji mojego wpływu.
Co sprawia Ci większą przyjemność: popularyzacja nauki czy badania? Któreś z tych zajęć jest bardziej wymagające?
Jedno i drugie jest wymagające z różnych powodów. Badania są trudne, ponieważ stają się one częścią ciebie, więc kiedy idą źle, czujesz to na poziomie osobistym. Rosnące zaangażowanie innych w twoją pracę jest trudne, ponieważ możesz spotkać się z krytyką ze wszystkich stron. W internecie pojawiło się wiele komentarzy na temat mojego wyglądu, głosu i sposobu wypowiedzi, więc czasami trudno jest mi kontynuować to, co robię. Jednak, mając wszystko powyższe na uwadze, obie te rzeczy sprawiają mi ogromną przyjemność (przynajmniej w większości przypadków) i szczerze mówiąc, wszystko zależy od dnia!
Uczestnicy 7. edycji Śląskiego Festiwalu Nauki w Katowicach mieli okazję zapoznać się z Twoimi działaniami promującymi naukę. Wspominałeś wtedy o wyzwaniach dla zdrowia, jakie stanowią różne choroby tropikalne na świecie. Kwestią tą zajmujesz się również w ramach grupy badawczej Baker Humanitarian Chemistry Group (BHCG), której jesteś kierownikiem. Na stronie internetowej projektu widnieje informacja, że skupiacie się przede wszystkim na rozwiązaniach opartych na małych cząsteczkach, peptydach, polimerach i węglowodanach, które mogą pomóc w zrozumieniu i leczeniu zaniedbanych chorób tropikalnych. Jakie to są choroby i dlaczego uważasz, że są zaniedbane?
Jako grupa interesujemy się przede wszystkim ukąszeniami węży. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym problemem w Nepalu jako pracownik pomocy humanitarnej i nauczyciel. Widziałem, jaki wpływ mogą mieć ukąszenia węża na marginalizowane społeczności. Jest to zaniedbana choroba tropikalna, na którą cierpi ponad 270 milionów ludzi mających najmniejszy dostęp do opieki zdrowotnej na świecie i na którą nie ma lekarstwa. Wynika to z faktu, że typowa terapia oparta na przeciwciałach, choć niezwykle opłacalna w przypadku raka i COVID-19, jest po prostu zbyt droga w przypadku zaniedbanych chorób tropikalnych, takich jak te związane z ukąszeniami węża. Choroby te są zaniedbywane, ponieważ otrzymują najmniejsze fundusze i najmniej uwagi. Dotykają one również najbardziej marginalizowane i najuboższe społeczności na całym świecie. Nie oznacza to jednak, że nie mają one znaczenia lub nie wpływają na dobrostan ludzkości. Statystycznie co 5 minut na całym świecie 50 osób zostaje ugryzionych przez węże, 4 z nich doznaje trwałej niepełnosprawności, a jedna umiera. To właśnie ta niezaspokojona potrzeba humanitarna motywuje mnie i mój zespół do prowadzenia badań.
Na stronie internetowej BHCG wskazujecie, że celem badań jest skupienie się na tworzeniu i opracowywaniu rozwiązań chemicznych dla wyzwań humanitarnych dotykających grupy marginalizowane. Jaką konkretnie rolę może odegrać chemia w tym procesie?
Często te problemy medyczne były domeną lekarzy i biologów, ale uważam, że warto postawić na bardziej interdyscyplinarne podejście, włączając do tego chemię. Wynika to z faktu, że chemia i chemicy wnoszą inne umiejętności i rozwiązania do walki z tym problemem niż moi koledzy biolodzy. Uważam, że te umiejętności i rozwiązania będą bardzo cenne, co widać już w naszych wczesnych badaniach nad wykorzystaniem cukrów w szybkiej i stosunkowo taniej diagnostyce zachorowań wywołanych jadem węża. Nie mogę w tej chwili powiedzieć nic więcej, ponieważ badania trwają.
Osoby należące do grup marginalizowanych mają trudności z dostępem do usług medycznych i leków – nawet jeśli istnieje rozwiązanie ich problemów zdrowotnych, często nie stać ich na nie. Jednym z celów, jaki sobie stawiacie, jest opracowanie platform diagnostycznych, stabilnych w szerokim zakresie warunków, o szerokim zakresie zastosowań, za mniej niż 1 dolara. Czy naprawdę możliwe jest znalezienie tak taniego rozwiązania?
Myślę, że tak. Naszym celem jest usunięcie przeciwciał z urządzeń medycznych i leków oraz zastąpienie ich syntetycznymi roztworami. Przeciwciała te, choć stanowią podstawę obecnych metod leczenia, są drogie, mało wytrzymałe i trudne w produkcji. Możemy stworzyć roztwory chemiczne, które pozwolą przezwyciężyć wszystkie te problemy, miejmy nadzieję, że za mniej niż jednego dolara amerykańskiego. Dla mnie rodzi to również ważne pytanie o to, dlaczego zajmujemy się nauką. W ciągu najbliższych kilku lat przeciwciała zdominują rynek opieki zdrowotnej, już teraz są one jednymi z najbardziej dochodowych leków. Dla wielu osób są one jednak niedostępne. My, naukowcy, czasami dążymy do osiągnięcia wielkich sukcesów naukowych, ale nie zastanawiamy się nad tym, jak będą one wykorzystywane poza tzw. globalną Północą, w krajach uważanych za wysoko rozwinięte. Zapominamy, że z naszej nauki powinien korzystać cały świat, a nie tylko ci, których na to stać.
Oprócz prowadzenia interdyscyplinarnych badań gromadzisz wokół siebie naukowców z różnych kultur i środowisk. Jak postrzegasz różnice między praktyką naukową w Wielkiej Brytanii a metodami stosowanymi przez naukowców z innych krajów i kontynentów?
Uważam, że różnorodność ma ogromną wartość. Każdy ma swoje własne perspektywy i doświadczenia, które mogą być niezwykle przydatne w analizowaniu problemów z różnych punktów widzenia. Chociaż jako naukowcy wierzymy w podejście oparte na dowodach, różne są sposoby, w jakie decydujemy się te dowody gromadzić i badać. Mamy też różne priorytety. Na przykład niedawno byłem w Danii z moim współpracownikiem i zauważyłem, że tam bardzo skupiają się na biotechnologii, która ma wpływ na społeczeństwo, a my w Wielkiej Brytanii nie. Wizyta u nich była dla mnie bardzo przydatna, bo pomogła mi lepiej określić, jak moja grupa może przyczynić się do prawdziwych zmian społecznych.
Czy mógłbyś wskazać coś, z czego jesteś szczególnie dumny w swojej działalności naukowej i popularyzatorskiej, lub przeciwnie – coś, co uświadomiło Ci, że dana droga lub metoda niekoniecznie są właściwe?
Jestem szczególnie dumny z dwóch rzeczy związanych z popularyzacją nauki. Po pierwsze, z wygłoszenia wykładów w Royal Institution of Great Britain, gdzie można przemawiać zza tego samego biurka, co wielu naukowców, którzy zmienili świat. Po drugie, kiedy miałem dwadzieścia kilka lat, zacząłem organizować konferencję naukową dla uczniów i studentów, którzy normalnie nie widzieliby siebie w roli kandydatów na studia wyższe o profilu ścisłym czy przyrodniczym, ponieważ pochodzą z rodzin, które nigdy nie miały dostępu do tego rodzaju możliwości. Dzięki tej konferencji, która odbywa się już od ponad dziesięciu lat, wiele osób zainspirowało się do podjęcia studiów. Jeśli chodzi o naukę, to kiedy byłem doktorantem, byłem jednym z pierwszych naukowców, którzy wykazali, w jaki sposób wirus COVID-19 wiąże się z cukrami. To był prawdziwy moment olśnienia. Było to coś, co zakładaliśmy wraz z moim przełożonym i kolegą, ale fakt, że byliśmy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy to udowodnili, był naprawdę super.
Kiedy jako osiemnastolatek zastanawiałem się, jakie studia wybrać, miałem możliwość studiowania medycyny, ale zdałem sobie sprawę, że to nie dla mnie. Nie czułem się jednak stworzony do pracy z pacjentami i uznałem, że mogę wywrzeć większy wpływ poprzez jeden dobry lek lub diagnostykę niż poprzez leczenie jednego chorego na raz. Zdecydowałem się więc studiować chemię, a resztę tej historii widać na załączonym obrazku.
Dziękuję za rozmowę.