– Najłatwiej powiedzieć, czym ten system nie jest – zaczyna mgr Emilie Szwajnoch naszą rozmowę o chińskim Systemie Zaufania Społecznego. Zdążył on już obrosnąć wieloma mitami, a te dużo bardziej niż prawdę odzwierciedlają miks naszych lęków wobec ciągle rosnącej potęgi Państwa Środka i nowoczesnych technologii jako takich. W internecie powstało już dotąd wiele fake newsów związanych z działaniem systemu. Jeden z nich stwierdza, że zbyt długie granie w gry komputerowe może skutkować karą w postaci zakazu zakupu biletu lotniczego.
Dowodem na to, jak bardzo zachodnie wyobrażenia względem Systemu Zaufania Społecznego (Social Credit System, SCS) odbiegają od tego, z czym na co dzień obcują obywatele Chin, jest fakt, że zwykle zapytani o to narzędzie, wiedzą o nim mniej niż zagadnięty o nie Europejczyk czy Amerykanin. Mgr Emilie Szwajnoch, która w ramach Szkoły Doktorskiej i pracy w Instytucie Nauk Politycznych zajmuje się badaniem SCS, twierdzi, że w wyniku jej analiz zebrane dane dostarczyły obrazu zupełnie innego od tego, którego spodziewała się ona oraz którego oczekiwali inni naukowcy zainteresowani zgłębianiem tego samego zagadnienia.
Jak nie wiadomo o co chodzi…
Okazuje się, że Chińczycy system kojarzą przede wszystkim z czarną listą dłużników, który najłatwiej porównać do polskiego Krajowego Rejestru Zadłużonych. Wpisywane do niego osoby lub przedsiębiorstwa mają problemy z regulowaniem zobowiązań finansowych. Informacja ta może jednak służyć jako podstawa do nałożenia ograniczeń w konsumpcji, takich jak wspomniany zakaz kupna biletu lotniczego czy kolejnej nieruchomości.
– Podstawą do stworzenia systemu był problem w określaniu czyjejś zdolności kredytowej, ponieważ bardzo wiele osób płaciło gotówką i nie miało historii kredytowej. To sprawiło, że zaczęto myśleć nad sposobem, w jaki tę zdolność kredytową ocenić, dysponując ograniczoną ilością danych na temat obywateli – wyjaśnia doktorantka.
Pod względem idei SCS nie różnił się początkowo zbytnio od tego, co znamy z innych krajów szeroko pojętego Zachodu.
Lepsze egzekwowanie prawa
Czy w takim razie System Zaufania Społecznego jest czymś, czego należy się obawiać? Na pewno Europejczycy mogą spać spokojnie. Nie jest to gotowe narzędzie, które dałoby się wyeksportować do innych krajów. Szczególnie trudne byłoby dostosowanie go do warunków innych niż chińskie. Jeśli ktoś zdążył pomyśleć np. o izraelskim programie szpiegującym Pegasus, to jest to całkowicie nieuzasadnione skojarzenie.
Mgr Emilie Szwajnoch wyjaśnia, że chiński system służy w szczególności do egzekwowania obowiązującego prawa. Niektóre jego elementy mogą być zatem kontrowersyjne, ponieważ prawo chińskie obejmuje m.in. cenzurę. System nie dokłada jednak zupełnie nieistniejących wcześniej kar ani kategorii zachowań, za jakie należałoby ponieść konsekwencje, ale bardziej podnosi koszt łamania istniejących przepisów. Wszystko po to, by zwiększyć poziom zaufania między członkami społeczeństwa oraz między jednostkami a firmami czy różnymi organizacjami.
Jako przykład może posłużyć sytuacja, w której pewne przedsiębiorstwo doprowadziło do skażenia środowiska. Właściwy organ chiński nadzorujący ochronę środowiska nakłada na taką firmę karę administracyjną, ale w ramach SCS również inne organy państwowe mogą nałożyć na instytucję dodatkowe sankcje w związku z wywarciem tzw. negatywnego wpływu na społeczeństwo. Sankcje te wcześniej istniały w chińskim prawie, ale nie były nakładane za dane przewinienie. Mechanizm ten nazywany jest w ramach SCS łącznymi karami (joint punishments).
Taka forma publicznej odpowiedzialności w ramach systemu dotyka zresztą częściej właśnie przedsiębiorstw niż pojedynczych obywateli. Doktorantka z UŚ podkreśla przy tym, że w tym drugim przypadku sektor prywatny może wspierać sektor państwowy, np. przy egzekwowaniu wspomnianych kar ograniczających konsumpcję. (Należy pamiętać, że w warunkach Chińskiej Republiki Ludowej prywatne firmy muszą często mieć partyjną komórkę, która nadzoruje działania kierownictwa i pracowników).
Jedna aplikacja, by wszystkimi rządzić?
– Na Zachodzie często wyobrażamy sobie, że System Zaufania Społecznego wymusza na każdym obywatelu pobranie jakiejś aplikacji na telefon, która bez przerwy pozyskuje o nim dane i jeśli będzie się właściwie zachowywał, to otrzyma nagrodę, a kiedy postąpi nieodpowiednio, to spadną na niego kary. Czegoś takiego nie ma – wyjaśnia mgr Emilie Szwajnoch.
Zamiast superaplikacji mamy raczej szereg mniejszych programów realizowanych pilotażowo i mających zastosowanie lokalne. Naukowczyni wyróżnia jednak ogólnokrajową aplikację Sesame Credit stworzoną przez Ant Financial (odnogę chińskiego giganta Alibaby). Bogata infrastruktura internetowa Alibaby w postaci różnych stron czy usług umożliwia przedsiębiorstwu pozyskiwanie danych od dużej grupy społeczeństwa. Ich aplikacja jest całkowicie dobrowolna, a w ramach oferowanych przez instytucję programów lojalnościowych użytkownik może zbierać punkty, dzięki którym będzie w stanie np. wypożyczyć należący do firmy rower bez dodatkowych opłat czy wypaść lepiej w rankingach wyświetlanych na prowadzonej przez nią stronie randkowej. Obecnie nie istnieje bezpośrednie powiązanie między Sesame Credit a SCS.
– Państwo początkowo rozważało zastosowanie takiego narzędzia w postaci aplikacji, by łatwiej zarządzać SCS, ale ostatecznie tego pomysłu nie zrealizowano. Zamiast tego pozwolono miastom chińskim wprowadzić pilotaże umożliwiające testowanie pewnych aplikacji, ale sam Pekin zakazał karania obywateli za zbyt niską liczbę punktów – mówi doktorantka z UŚ.
Nie taki system straszny
Po przeanalizowaniu ponad 400 dokumentów chińskich (publikowanych przez organy centralne w Pekinie oraz lokalne w trzech miastach – Lishui, Kunshan i Shenzhen) w ramach swojej pracy doktorskiej badaczka stwierdziła, że poza egzekwowaniem prawa System Zaufania Społecznego ma służyć rozwiązywaniu lokalnych problemów.
Przykładowo w wiosce Caihe pozytywnie oceniano zachowania, takie jak: niekontrowersyjne rozmowy o polityce, niewnoszenie petycji i skarg na wyższym stopniu administracji, organizowanie grupowych przedsięwzięć czy dbanie o środowisko. Ocena tego ostatniego aspektu ponoć polepszyła świadomość ekologiczną mieszkańców, którzy przestali palić śmieci, wycinać drzewa oraz zabijać i spożywać dzikie zwierzęta. Ocena w Caihe pomogła też w unikaniu zbyt częstego wnoszenia skarg do sądu (w przypadku gdy rozmowa z sąsiadem wystarczyłaby do zażegnania konfliktu). Na podstawie zebranych informacji komitet składający się z mieszkańców prowadził punktową ocenę tzw. poziomu ucywilizowania, który przydzielano nie osobie, ale gospodarstwu domowemu.
Ostatecznie zatem System Zaufania Społecznego ani nie jest tak wszechogarniający, jakby się zdawało, ani tak sprawny. Nawet w obrębie jednego obszaru administracyjnego mogą pojawić się trudności z uniwersalnym formatem danych, którymi mogłyby się posługiwać wszystkie lokalne struktury władzy, co wyśledziła w analizowanych materiałach doktorantka UŚ. Ponieważ SCS wcale nie okazał się być spełnioną wizją z Roku 1984 Orwella, mgr Emilie Szwajnoch postanowiła przeanalizować, skąd wzięła się w zachodnim świecie fałszywa wizja tego narzędzia. Poświęcony temu zagadnieniu projekt będzie realizować w Montrealu wspólnie z profesor Ariane Ollier-Malaterre z Université du Québec à Montréal.
Fake newsem jest, że państwo w ramach SCS zbiera informacje, jak długo ktoś gra w gry, ale prawdą to, że może zakazać zakupu biletów lotniczych – ale wtedy, gdy ktoś nie spłacił kredytu i został wpisany przez rząd na listę dłużników. Do tego dochodzą nasze lęki, kulturowe uprzedzenia i słuszne polityczne niepokoje, a także obserwowany wzrost potęgi gospodarczej i technologicznej Chin. Za czasów Xi Jinpinga, rzeczywiście w Chinach coraz bardziej zwiększa się kontrolę nad obywatelami. Jak twierdzi naukowczyni, wszystko to razem sprawia, że dla wielu osób naturalne wydają się skojarzenia z dystopijnymi wizjami świata. Niesłusznie jednak w każdym przedsięwzięciu Chin dopatrujemy się z gruntu złych i podstępnych działań.
– Niestety zdarza mi się słyszeć pytanie, czy Chińczycy płacą mi za to, żebym opowiadała podobne rzeczy. Absolutnie nie – śmieje się badaczka, zaraz też dodaje poważniejszym tonem: – Wychodzę z założenia, że, jak najbardziej, istnieją niebezpieczeństwa związane z inwigilacją w krajach autorytarnych (i nie tylko), i uważam, że takie zagrożenia należy poznać. Wiemy przecież, że w państwie tym działa sporo innych mechanizmów pozwalających na inwigilowanie osób, w tym rozbudowany system ulicznych kamer. Jeśli jednak chcemy walczyć z zagrożeniem, to musimy wiedzieć, czym ono faktycznie jest.