Dziś znów o koncertach, mało oryginalnie. Kiedy piszę ten tekst, sytuacja wygląda tak: kilka dni temu spotkał mnie koncertowy zawód. Doświadczenie koncertu zaczyna się na długo przed wejściem na stadion, arenę czy salę koncertową. Najpierw informacja o tym, że artysta zagra i będzie się z nim można spotkać. Pojawiają się pierwsze emocje, a odczucia są mocniejsze, jeśli udział w koncercie tego artysty będzie naszym pierwszym. Gorzej, kiedy to doświadczenie kończy się na etapie zakupu biletów.
Osoby śledzące naszą krajową ofertę koncertów pewnie już wiedzą, że chcę wyzłośliwić się na sprzedaż biletów na chorzowski występ zespołu Metallica. Amerykanie na Stadionie Śląskim, a nie na Stadionie Narodowym w Warszawie?! Stołeczna arena – dobra na wydarzenia sportowe – nazywana bywa wiadrem (jedno z bardziej powściągliwych określeń) ze względu na… specyficzną akustykę. Wielkim fanem zespołu nie jestem, jednak chciałem zobaczyć, co ma do zaoferowana.
Pierwsze zdziwienie – przedsprzedaż na początku ograniczona do posiadaczy kont jednego z banków. Sprzedaż ogólna startowała o 10.00. Pięć minut później miałem miejsce 25848. w kolejce, a kiedy w końcu się doczekałem, biletów już nie było. Nie obraziłem się, ale poczułem, że w branży koncertowej coś się zmienia. Na U2 w 2005 roku (słynny koncert na dawnym Stadionie Śląskim, który był wtedy stadionem narodowym) bilety na płytę kupiłem za 150 zł. Opłata? Przelewem pocztowym. Po trzech tygodniach przychodził polecony. To nie tak, że kiedyś to były czasy, a teraz to nie ma czasów.
Teraz mamy możliwości nieograniczonego wzrostu widowisk koncertowych. Sceny 360 stopni, hale z ekranami w kształcie kuli (patrz Las Vegas), wydzielone strefy, w których artystów mamy na wyciągnięcie ręki, sprzedaż pakietów spotkań z gwiazdami przed koncertem (na tym podobno najwięcej zarabiają muzycy Kiss), ekrany przewyższające powierzchnią boiska piłkarskie, dostęp do nagrań występów, które można kupić w dowolnej formie po koncercie, pirotechnika, systemy nagłośnieniowe niwelujące opóźnienia, przez co można grać dla milionowej publiczności (poza warszawskim Narodowym – tam nic nie pomaga).
To wszystko kosztuje. Jeśli do wydatków na technikę estradową dodamy konieczność zatrudnienia rozbudowanych zespołów produkcyjnych i rosnące ceny energii, mamy odpowiedź, dlaczego ceny biletów sięgają nawet kilku tysięcy złotych. Koszty w oczywisty sposób są przerzucane na fanów. Tu także stało się coś dziwnego – dawniej bilety na płytę należały do najtańszych. Obecnie promotorzy częściej zakładają, że za doświadczenie bliskiego kontaktu z artystami trzeba płacić więcej. Można się temu wszystkiemu dziwić, ale popyt nie maleje. To szersze zjawisko, które charakterystyczne jest dla całej branży muzycznej.
Portale specjalizujące się w tematyce biznesowej wskazują, że branża muzyczna jest warta więcej niż branża filmowa. Globalne przychody ze streamingu muzyki w 2024 roku przekroczyły 20 mld dolarów. Dobrze mają się także nośniki analogowe. Moda na winyle trwa – tylko w Stanach Zjednoczonych wytwórnie zarobiły na nich ponad miliard dolarów. Jak wiadomo, nie są one wyłącznie czarne, co przyczynia się do jeszcze większego popytu na serie limitowane. Jeden album na winylu w kilku wersjach kolorystycznych różniących się treściami na okładce – proszę bardzo! Jeśli są chętni, aby kupować, to znajdą się chętni, aby sprzedawać. Nic więc dziwnego, że koncerty również biją rekordy. Całkowite przychody ze 100 największych tras koncertowych wyniosły w 2024 roku ponad 9 mld dolarów. Branża koncertowa jest wielka i wpływa także na inne – tam, gdzie są koncerty, kwitną usługi turystyczne. Sprzedaż w restauracjach największych brytyjskich miast, gdzie odbywają się duże koncerty, rośnie średnio o 27%.
Niestety w pogoni za zyskiem pojawiają się też pomysły kuriozalne. Wracamy na Stadion Narodowy – w sprzedaży pojawiły się tu bilety na koncert, na którym nie dość, że słabo słychać (bo wspomniane wcześniej wiadro), to jeszcze nic nie widać. Promotor zdecydował się na sprzedaż miejsc, które opisał jako „brak widoku – tylko dźwięk”. Cena: 221 zł. Przesada? Jeśli komuś to nie odpowiada, to są jeszcze mniejsze wydarzenia koncertowe. Przykład: 31 maja w Katowicach grał Dominic Miller, gitarzysta Stinga odpowiedzialny choćby za wyjątkową partię gitary w Shape of My Heart – wiedzieliście? Może po wrażenia koncertowe trzeba przenieść się do mniejszych sal? Może… Tymczasem za kilka dni znów spotkam się na wielkim stadionie z Bruce’em Springsteenem – i nie mogę się już doczekać.