Lubię spacerować

… baladować (spolszczenie francuskiego słowa balader), chodzić niespiesznie, flanerować, łazęgować, łazić, łazikować, odbywać przechadzkę, pałętać się, perypatetykować (słowo potencjalne), podróżować, promenować, przechadzać się, przemierzać coś, snuć się, szlifować bruki, szwendać się, wałęsać się, wędrować, włóczyć się, wojażować. Wziąć/brać na spacer żółwia – gdybym go miała. W tak nazywanych czynnościach cechą definicyjną jest brak pośpiechu: ‘chodzić wolno po jakimś terenie’, a i celowość takiego działania powinna być określona: dla przyjemności lub dla zdrowia. W czasach życia w biegu, pośpiechu, szybkości tego, co jest istotą spacerowania: zamierzonej niespieszności, powolności, techniki slow motion, trzeba się nauczyć. Trzeba? Na pewno warto…

Slow-mo w fotografii czy w filmie oznacza prosty zabieg techniczny, który ma zwrócić uwagę widza na detal, pozwolić go kontemplować, smakować. „Trwaj, chwilo!” Jakie to manipulowanie czasem – zwalnianie go lub przyspieszanie (fast motion) – jest łatwe! Moje spacery mają formę mikroturystyki, podróżowania w skali mikro, poznawania miejsc niedalekich, nawet tych, które, nie zwracając uwagi na to, co mnie otacza, przemierzałam „milion razy”. I wcale nierzadko, mimo bliskości okazuje się, że to terra incognita, miejsca zaskakujące, a bywa, że egzotyczne.

Raz jest to podróż w miejsca jak z odległej przyszłości, podróż w głąb czasu, innym razem – wypad w przyszłość, w pejzaż futurystyczny. Widzę „nowy, wspaniały świat”, a także świat dystopijny, postapokaliptyczny, scenerię jak w Łowcy androidów (Blade Runner, reż. Ridley Scott, 1982), Drodze (The Road, reż. John Hillcoat, 2009) czy The Last of Us (serial stworzony przez Craiga Mazina i Neila Druckmanna, sezon 1, 2023) – przygnębiającą i fascynującą. Praktykuję wyprawy w różne okresy historii, rozmaite kultury, estetyki i style.

Bycie turystą we własnej małej ojczyźnie pozwala spojrzeć na dobrze znane sobie miejsca z innej niż zwykle perspektywy – bez pośpiechu, bez presji czasu. Dostrzega się zmiany – na lepsze, na gorsze, widzi się trwanie tego, co znane „od zawsze”. Mikropodróżowanie daje możliwość odkrywania nowego, które jest na wyciągnięcie ręki. Daje okazję do przeżywania zachwytu, zdziwienia, zaskoczenia… Spontanicznie wyrażany efekt łał! towarzyszy stale. Mikroturystykę wspiera – paradoksalnie – makrofotografia. W podróżach towarzyszy mi, co oczywiste, chętny do pomocy smartfon, a w nim aparat fotograficzny. To przedłużenie zmysłu wzroku zachęca do uważnego patrzenia, a co ważniejsze, do widzenia: w trybie panoramicznym lub koncentracji na drobiazgu, detalu. Spacerując, mam w pamięci słowa Józefa Barana: „Można być w kropli wody światów odkrywcą. Można, wędrując dookoła świata, przeoczyć wszystko” (Przystanek Marzenie, 2008).

Podróżowanie po bliskich, najbliższych okolicach swojego miejsca zamieszkania ma wymiar ekologiczny, co nie jest dziś bez znaczenia. Chodzenie nie generuje śladu węglowego, podróżowanie po metropolii różnymi środkami transportu publicznego jest przyjazne środowisku. Atrakcyjne może stać się choćby zwiedzanie Katowic na osi północ-południe z wykorzystaniem tramwaju. A mapa sieci komunikacyjnej GZM jest bardzo inspirująca.

Tytuł i treść felietonu nawiązują do popularnej piosenki Joe Dassina: „Je m’baladais sur l’avenue / Le coeur ouvert à l’inconnu / J’avais envie de dire bonjour à n’importe qui” (słowa: Pierre Delanoë, 1969). O tak, mikroturystyka sprzyja mikrointerakcjom, small talkowi z nieznajomymi na tematy pozornie banalne, a także głębsze. Podważa jeden ze stereotypów dzisiejszego Polaka: nieżyczliwego, nieuprzejmego, opryskliwego.

Spotkania „w drodze”, podobnie jak uważne przypatrywanie się bliskiemu światu, zachęcają do praktykowania takiego stylu życia: szlifowania bruku; można go ciągle jeszcze zobaczyć. Miejski flâneur czy ekospacerowicz, zanurzeni w naturze czy mieście, spotykają się podczas mikrowypraw, kiedy doświadcza się różnorodności świata, odkrywa jego piękno, zwłaszcza to nieoczywiste, poznaje się siebie. Ale uwaga! „To niebezpieczna sprawa – wychodzić za próg domu. Nigdy nie wiadomo, dokąd poniosą cię nogi” (J.R.R. Tolkien). Wielokrotnie się o tym przekonuję, kiedy stosuję się do rad Toma Hodgkinsona: „Włóczcie się. Snujcie się. Dryfujcie” (Jak być leniwym, 2005) i uprawiam sztukę spacerowania.