Świerzb owiec to zmora starożytnych rzymskich rolników. Walka z tą najczęściej diagnozowaną wówczas chorobą zwierząt gospodarskich ma długą historię. Jako że wełna stanowiła cenny surowiec, trzeba było znaleźć skuteczne remedium na „swędzący problem”. Okazuje się, że zachowało się sporo źródeł pisanych, które odkrywają wiele sekretów opieki weterynaryjnej w starożytnym Rzymie. Kilka z nich zdradza dr Agnieszka Bartnik, historyczka z Wydziały Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
– Tematyka dotycząca zwierząt interesowała mnie od początku mojej ścieżki naukowej. Pracę doktorską poświęciłam kultowi dzika u starożytnych Celtów. Z medycyną i dietetyką antyczną pierwszy raz zetknęłam się, czytając prace prof. Macieja Kokoszki. Pomyślałam wtedy, że chciałabym dowiedzieć się więcej o weterynarii, ale okazało się, że praktycznie nie ma opracowań na ten temat. Postanowiłam sięgnąć do źródeł, aby dowiedzieć się, jak starożytni Rzymianie diagnozowali i leczyli zwierzęta gospodarskie – mówi dr Agnieszka Bartnik.
Do grona rzymskich twórców agronomicznych należeli m.in.: Katon Starszy, Marek Terencjusz Warron, Lucjusz Juniusz Moderatus Kolumella czy Rutyliusz Taurus Aemilianus Palladiusz. W pracach wspomnianych autorów część tekstu została poświęcona zagadnieniom dotyczących wyboru zwierząt do hodowli, budowy pomieszczeń, rozrodu, żywienia, zapewnienia ich dobrostanu, a w końcu leczenia. W IV wieku n.e. pojawiły się trzy prace, które ze względu na ich tematykę możemy nazwać podręcznikami weterynaryjnymi. Zawarte w nich informacje na temat diagnozowania i leczenia dotyczyły przede wszystkim koni.
Dr Agnieszka Bartnik znalazła pierwsze łacińskie fragmenty podejmujące interesujące ją wątki w datowanej na II wiek p.n.e. pracy Katona Starszego. Rzymski autor wspominał m.in. o świerzbie owiec.
– Musimy pamiętać o tym, że starożytni Rzymianie byli ludem rolniczo-pasterskim. Hodowla owiec odgrywała więc dużą rolę. Świerzb wprawdzie nie jest chorobą śmiertelną, ale za to zaraźliwą i sprawiającą, że wełna z takiego zwierzęcia nie nadawała się do użycia. Wspomniana choroba powodowała spore straty finansowe, stąd budziła tak duże zainteresowanie hodowców – opowiada historyczka.
Jak dodaje, zarażone zwierzęta traciły też masę i stawały się słabsze. Czynniki ekonomiczne powodowały więc, że trzeba było szukać rozwiązań. Dzięki źródłom wiemy, że już w II w. p.n.e. ta tematyka była ważna.
Kamieniem milowym można nazwać twórczość Kolumelli. W jego tekstach po raz pierwszy pojawiły się stosunkowo dokładnie opisane choroby różnych gatunków zwierząt hodowlanych. Było to nie tylko bydło, lecz również owce, kozy, świnie, kury, kaczki i gęsi oraz konie, choć te prawdopodobnie ze względu na ich cenę i wymagania nie były hodowane we wszystkich gospodarstwach.
– W zachowanych tekstach rolniczych znajdziemy przede wszystkim sporo informacji na temat tego, jak dbać o zwierzęta, w tym czym je żywić, jakie warunki zapewnić w pomieszczeniach i jak opiekować się młodymi. Z najstarszych zachowanych materiałów wynika, że już starożytni Rzymianie rozumieli, iż dbanie o warunki życia zwierząt przekłada się na ich kondycję i w efekcie wiąże się z korzyściami ekonomicznymi, ponieważ uzyskane od nich produkty, jak np. mięso, mleko, skóry, wełna, jajka itd., miały lepszą jakość – mówi autorka badań.
– To jeszcze nie wszystko. Mieli oni również świadomość tego, jak ważna jest profilaktyka różnych chorób zwierzęcych. Wiedzieli, że lepiej zapobiegać niż leczyć – dodaje.
Zalecano m.in. odpowiedni sposób konstruowania podłóg w pomieszczeniach dla poszczególnych gatunków zwierząt. Chodziło o to, aby podłogi dla bydła czy owiec pozostawały suche. Wilgoć nie sprzyjała i nadal nie sprzyja zdrowiu zwierząt, wpływając negatywnie m.in. na racice.
– Starożytni Rzymianie, także w ramach profilaktyki chorób, podawali różnego rodzaju napoje. Ich skład różnicowano w zależności od pory roku. W ten sposób chcieli wzmacniać zwierzęta i dzięki temu zapobiec wystąpieniu choroby. Dziś wiemy, że większość z podawanych napojów nie była szczególnie skuteczna, choć też, co warto podkreślić, nie szkodziła zwierzętom – wyjaśnia historyczka.
Jeśli jednak te zaczynały chorować, rozpoczynał się proces leczenia. Dr Agnieszka Bartnik podkreśla, że starożytni Rzymianie potrafili całkiem dobrze diagnozować wiele znanych także współcześnie chorób zwierzęcych. Co więcej, niektóre proponowane wówczas kuracje były skuteczne, co potwierdzają współczesne badania.
Oczywiście wyzwaniem były schorzenia powstające na skutek zakażeń bakteryjnych. Antyczni Rzymianie nie znali pojęć bakteria czy wirus, zatem mieli problem z właściwym rozpoznaniem przyczyn choroby. Dodatkowo w takich przypadkach należałoby zastosować m.in. antybiotyki, ale te odkryto dopiero w pierwszej połowie XX wieku. Problemem były także choroby, które do dziś są nieuleczalne.
– Takim przykładem jest na pewno wścieklizna. Starożytni Rzymianie mogli mieć problem z jej diagnozowaniem u zwierząt, ponieważ w tym przypadku objawy są różne w zależności od gatunku. Objawy obserwowane u koni, świń czy owiec różnią się od najbardziej charakterystycznych i kojarzonych ze wścieklizną, takich jak wodowstręt czy agresja. Antyczni Rzymianie wiedzieli też, że można się zarazić na skutek ugryzienia przez chorego psa, chociaż „ugryzienie” było traktowane podobnie jak ukąszenie przez jadowitą żmiję. Wierzono, że w wyniku ugryzienia do organizmu dostaje się „jad” powodujący chorobę – mówi badaczka.
– W przypadku wścieklizny zalecano szereg działań mających wyleczyć zwierzę. Biorąc pod uwagę, że choroba jest nieuleczalna, „wyleczone” dzięki zastosowaniu sugerowanych środków zwierzęta były po prostu źle zdiagnozowane – dodaje.
Zmorą w starożytnym Rzymie były choroby pasożytnicze. Do najczęściej wymienianych przez wszystkich autorów należał przywołany już wcześniej świerzb.
– Nawet Publiusz Wergiliusz Maro w Georgikach przedstawił metody leczenia choroby – podkreśla historyczka. W przypadku tej choroby stosowano produkty na bazie siarki, octu czy moczu. Ich wcieranie w zakażoną skórę zwierząt rzeczywiście przynosiło poprawę. Zdarzały się też bardziej egzotyczne wzmianki.
– Na przykład u Kolumelli Palladiusza oraz Kassianusa Bassusa możemy przeczytać o inwazji pijawek. Zwierzęta, pijąc wodę, nieświadomie mogły połknąć pijawkę obecnie identyfikowaną z pijawką nilową (Limnatis nilotica), która przysysała się do błony śluzowej gardła. Dziś ze względu na zmiany w metodach hodowli rzadko mamy do czynienia z takimi przypadkami, ale rzeczywiście w antyku był to poważny problem. Usuwało się je, wlewając do gardła przy pomocy lejka oliwę z winem lub paląc w pobliżu oczu np. pluskwy. Wierzono, że dym z palonych substancji spowoduje odczepienie się pijawki. Dziś pijawki usuwa się mechanicznie przy użyciu odpowiedniego sprzętu – wyjaśnia badaczka.
Pojawiały się również metody magiczne, choć rzadko, jak przyznaje dr Agnieszka Bartnik. Najczęściej miały służyć odstraszaniu drapieżników, na przykład chronić gołębniki przed lisami czy kunami. Polecano chociażby wieszanie wyschniętego nietoperza. W przypadku niektórych schorzeń zalecano natomiast recytację fragmentów inkantacji lub działania wyglądające na magiczne. Palladiusz zalecał pokazywanie wołom, cierpiącym z powodu bólu brzucha i jelit, pływających ptaków, zwłaszcza kaczek. Uważano, że metoda jest skuteczna także w przypadku mułów i koni. Inkantację stosowano np. jako remedium na robaki, które zalęgły się we wrzodzie. Oto fragment z zapisów Palladiusza: „Przed wschodem słońca, zanim się wypróżnisz i oddasz mocz, przykucnij, rozstawiwszy stopy i chwyć tyle piasku, ile zdołasz go przed sobą znaleźć, albo chwyć lewą ręką nawóz ze stajni i rzuć za siebie między stopy, mówiąc: jak ja to rzucam, tak niech odpadną robaki od takiego a takiego rumaka białego lub czarnego, lub jakiego będzie koloru. Potem rzuć prawą ręką i powiedz podobnie, a następnie lewą, mówiąc to samo. Pomaga to wołu, koniowi i wszystkim zwierzętom” (Palladius, Opus agriculturae, 14.17.2).
– Warto jednak dodać, że jeszcze w VI wieku n.e. Kassianus Bassus w swoim dziele przytaczał inkantacje stosowane w różnych sytuacjach przez rolników i hodowców. Dodawał jednak od razu, że czynił to tylko po to, aby nikt mu nie zarzucił, że coś pominął. Zaznaczał też, że te metody niestety nie są skuteczne – mówi autorka badań.
Około IV wieku n.e. powstały pierwsze teksty w całości poświęcone diagnostyce i leczeniu zwierząt, przede wszystkim koni. Nie były one wprawdzie wykorzystywane do prac na roli, ale rosła ich rola jako zwierząt do jazdy wierzchem, jako koni wyścigowych oraz w armii rzymskiej. Wzrastała także ich cena, a im bardziej kosztowne było zwierzę, tym bardziej opłacało się inwestować w jego leczenie.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną zmianę. Jak przyznaje dr Agnieszka Bartnik, o ile teksty medyczne były tworzone głównie przez lekarzy, o tyle prace rolnicze – przez autorów posiadających gospodarstwa rolne, korzystających ze starszych tekstów oraz informacji zaczerpniętych od rolników, pasterzy czy opiekunów zwierząt. Podobnie teksty, które możemy określić jako „weterynaryjne” często przygotowywali hodowcy, miłośnicy koni i hobbyści.
– Gdzie i jak zdobywali wiedzę? Trudno powiedzieć, nie było formalnych szkół, które należało ukończyć, żeby określać się terminem veterinarius, nie funkcjonowało także pojęcie zawodu we współczesnym rozumieniu tego terminu. Wiadomo natomiast, że eksperci w tych dziedzinach zarabiali na swoje utrzymanie wiedzą i byli dobrze opłacani. Zachowały się bowiem wzmianki dotyczące wypłacanych im stawek i określenia takie jak mulomedicus czy veterinarius – podsumowuje badaczka.