W pewien listopadowy wieczór na stole siedział sobie owad. Miał kłujkę, długie czułki i czarno-brązowe ciałko. Duży to był owad, na oko miał 2 cm długości. I tak sobie siedział, z tym swoim charakterystycznym białym zygzakiem na skrzydłach. Niechciany gość to wtyk amerykański, inwazyjny pluskwiak emigrant z Ameryki Północnej, który kilka lat temu zaczął pojawiać się w Europie. Eksperci mówią, że będzie coraz częściej gościł w naszych domach, podobnie zresztą jak wiele innych owadów podążających za ciepłem. O tym i innych przybyszach, którzy zostają u nas na dłużej, m.in. na skutek zmian klimatu, opowiada dr Artur Taszakowski, entomolog z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Na początku stycznia 2025 roku świętowaliśmy Noc Biologów. Hasło XIV już edycji brzmiało: Biologia zmian klimatu. Porozmawiajmy o tym, jak skutki tych zmian wpływają na naszą faunę, a dokładniej na świat owadów. Weźmy takiego wtyka amerykańskiego, z którym miałam nieprzyjemność zetknąć się po raz pierwszy z tak bliska pod koniec ubiegłego roku. Jako człowiek, w którym owady niezmiennie budzą obrzydzenie i strach, chciałabym zapytać: co nas jeszcze czeka?
Może zacznę od tego, że w Polsce od lat prowadzone są badania monitorujące zmiany w świecie fauny i flory, ale nie w usystematyzowany sposób. Nie ma jednej odgórnej inicjatywy, w ramach której opisywalibyśmy te dwa światy właśnie pod kątem zachodzących zmian. Byłoby to zresztą zadanie trudne do wykonania. Naukowcy zajmujący się konkretnymi gatunkami, niejako przy okazji monitorują te wycinki świata roślin i zwierząt, które dotyczą interesujących ich grup. Dysponujemy więc jedynie danymi szczątkowymi. Możemy na przykład trafić na informacje o tym, że dany gatunek zmienia zakres swojego występowania, przesuwając go w określonym kierunku. Dobrym przykładem jest pluskwiak prześwietlik dębowy, niewielki owad, którego postać dorosła ma nie więcej niż 3 mm długości. Jak wskazuje jego polska nazwa, żeruje na dębach. Możemy sprawdzać na spodniej części liści, czy tam nie występuje. Nie jest to trudne zadanie, liczba osobników na jednym drzewie może być naprawdę duża. Z obserwacji dokonanych kilka lat temu wynikało, że było znane tylko jedno stanowisko tego owada w Polsce (w Bieszczadach). W ubiegłym roku udało się zlokalizować kilkadziesiąt miejsc jego występowania. Ekspansja jest więc ogromna. Gatunek ten, podobnie jak wspomniany wtyk, także pochodzi z Ameryki Północnej.
Owady pochodzące z tej części świata jakoś chętnie zostają w Polsce. Siedemdziesiąt lat temu nagłówki gazet donosiły o tym, że wróg amerykański zrzucił m.in. na pola NRD żuka z Kolorado, chcąc wykończyć socjalistyczną gospodarkę. Stamtąd żuk dotarł do nas. Rozpoczęły się oficjalne akcje poszukiwania i zwalczania stonki ziemniaczanej, bo o niej mowa. Działania zakończyć się musiały fiaskiem i owad ten do dziś towarzyszy rolnikom. Tyle z historii, a co na to biolog?
Owady, których nigdy wcześniej u nas nie odnotowano, nazywamy gatunkami obcego pochodzenia. One, mówiąc inaczej, nigdy nie były stałym elementem naszej fauny. Oczywiście jeśli jakiś gatunek rozszerzył swoje miejsce bytowania, np. z obszaru Słowacji na Polskę, to na pewno nie nazwiemy go obcym. To proces naturalny, granica państwa nie jest w tym przypadku granicą dla owadów. My rozmawiamy natomiast o gatunkach, które zostały najczęściej zawleczone z innych kontynentów lub zupełnie innych części Europy do naszego kraju.
W ramach kategorii gatunków obcych szczególne zainteresowanie budzą te określane przez nas jako inwazyjne, ponieważ mogą wpływać na rodzimą faunę i florę, często w niekorzystny sposób. Doskonałym przykładem jest wspomniana stonka ziemniaczana, zawleczona wraz z towarami z Ameryki Północnej gdzieś na początku XX wieku. Z tym, że wpływ stonki na rodzime gatunki jest minimalny. To gatunek obcego pochodzenia, ale nieinwazyjny Innym ciekawym gatunkiem jest prześwietlik, o którym wspomniałem wcześniej, on także został zawleczony z Ameryki Północnej. W Polsce występują dwa gatunki z tego rodzaju. Jeden żeruje na platanach, drugi na dębach.
Czy oba są gatunkami inwazyjnymi?
Prześwietlik platanowy nie, ponieważ platan nie jest naszym gatunkiem rodzimym. Dębowy już tak, gdyż, jak na złość, nie chce żerować na dębie czerwonym, także pochodzącym z Ameryki Północnej, lecz rozsmakował się w naszych rodzimych gatunkach dębów. Występuje w ilościach wielu tysięcy na jednym drzewie. Obecnie ze względu na ocieplanie się klimatu panują korzystne warunki dla rozwoju tych owadów, ponieważ liczba pokoleń zależy w dużej mierze od temperatury powietrza. W ubiegłym roku na jesieni wystarczyło poruszyć gałęziami dębu i można było zobaczyć setki unoszących się owadów. To jest duży problem, ponieważ jego obecność mocno osłabia drzewo. Jeśli do tego dochodzi kwestia braku wody, nasze dęby mogą być zagrożone. A są to drzewa nie tylko o cennym drewnie, ale również o istotnej roli estetycznej, jako gatunki często występujące w parkach. Mamy też ogromny problem z jodłą. Ten wrażliwy gatunek górskiego drzewa zamiera na skutek żerowania mszyc obiałek zawleczonych do naszego kraju w XIX wieku wraz z jodłą kaukaską.
Skoro wiele gatunków inwazyjnych nie ma naturalnych wrogów w swoim nowym miejscu żerowania, założę się, że na pewno ktoś wpadł już na pomysł, żeby celowo takich wrogów sprowadzić...
Myślę, że w naszej rodzimej faunie znajdą się amatorzy zarówno prześwietlika dębowego, jak i obiałki. Są na przykład błonkówki pasożytnicze, dalekie krewne os i pszczół, które żerują w ciałach innych owadów. To tzw. parazytoidy, najskuteczniejszy reduktor populacji innych owadów. Nie wiemy jednak, czy zainteresują się tymi konkretnymi pluskwiakami, ponieważ są specyficzne gatunkowo. Pojawienie się naturalnych wrogów to zwykle kwestia czasu, z tym że natura potrzebuje go zazwyczaj o wiele więcej niż człowiek szukający rozwiązań gdzie indziej.
Odpowiedź na pani pytanie jest więc twierdząca. Próby sprowadzenia naturalnych wrogów danego gatunku inwazyjnego były podejmowane, choć nie w Polsce. Dobrym przykładem jest Australia, gdzie dużym problemem okazała się sprowadzona w XVIII wieku opuncja figowa. Bardzo szybko się rozprzestrzeniała i zagrażała polom uprawnym. Remedium okazało się wprowadzenie do australijskiej fauny ćmy Cactoblastis cactorum z Argentyny na początku XX wieku.
Celowe działania są jednak bardzo niebezpieczne. Nie ma pewności, że, podobnie jak w przypadku prześwietlika dębowego, gatunek pasożytniczy nie zainteresuje się innymi, rodzimymi gatunkami owadów. Alternatywą może być więc stosowanie środków chemicznych, z tym że tempo rozprzestrzeniania się tego gatunku jest duże, a metody chemiczne są kosztowne i należy je stosować ostrożnie.
Skoro jesteśmy skazani na coraz to nowsze gatunki pochodzące z najróżniejszych części świata, myślę, że warto wspomnieć o kleszczach. Choć należą do rzędu pajęczaków, chciałabym zapytać także i o nie, ponieważ co roku media poświęcają im całkiem sporo uwagi. Jak te zwierzęta odnajdują się w naszych warunkach klimatycznych?
W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów o nauce obywatelskiej. Wiele osób hobbistycznie fotografuje owady czy stawonogi, do czego zresztą zawsze zachęcam. Zdarza się, że takie zdjęcia przesyłane są do nas, biologów. Ludzie są ciekawi, co uchwycili. Stąd dowiadujemy się często o występowaniu w naszym kraju dotychczas nienotowanych w Polsce gatunków lub odkrywamy nowe stanowiska rzadko notowanych zwierząt i roślin. Efektem często jest wspólny krótki artykuł donoszący o znalezisku. To jest właśnie przykład nauki obywatelskiej. Inną interesującą inicjatywą było narodowe kleszczobranie zorganizowane przez Uniwersytet Warszawski w 2024 roku. Miało na celu m.in. mapowanie występowania kleszczy z rodzaju Hyalomma, czyli tzw. monster ticks w Polsce.
Mam nadzieję, że nazwa jest wyolbrzymiona...
Nawet jeśli byłyby kilka razy większe od znanych nam kleszczy łąkowych czy psich, nadal rozmawiamy o wielkościach rzędu kilku milimetrów. Hyalomma to kleszcz afrykański. Przybył na teren Europy wraz z migrującymi ptakami z Afryki już wiele lat temu. Różnica jest taka, że w naszych warunkach klimatycznych nie był w stanie przetrwać zimy. Nawet jeśli w ciągu roku udało mu się rozmnożyć, zima uniemożliwia utrzymanie populacji.
Nawet tak rekordowo łagodna jak tegoroczna?
Nawet taka. Ostatecznie był to temat medialny, ale gdyby tak intensywnie ich szukać kilkanaście lat temu w określonym czasie, czyli na wiosnę, również efekt badań byłby podobny. Dlatego trzeba być ostrożnym, kiedy czyta się doniesienia medialne o nowych „przerażających” gatunkach zwierząt w Polsce. Mimo to uważam, że takie akcje, jak narodowe kleszczobranie, są ciekawe i potrzebne, bo mają świetny wymiar edukacyjny. Jest szansa, że więcej osób zainteresuje się naszą fauną.
Medialnymi bohaterami od czasu do czasu są też komary. Przykładowe tytuły głoszą: „Groźny komar tygrysi może być w Polsce”, „Czy grozi nam epidemia?”, „Komar tygrysi dotarł do granic Polski”... To jak z nim właściwie jest? Czy komar tygrysi rzeczywiście jest już elementem fauny naszego kraju?
Od kilku lat widzę wracający temat poszukiwania tych owadów w Polsce. Na ten moment nie ma udokumentowanego przypadku jego wystąpienia. Owszem, stwierdzono pojawienie się komara egipskiego, do złudzenia przypominającego tygrysiego, stąd łatwo o pomyłkę. Generalnie komary są do siebie podobne, a ich identyfikacja dosyć trudna. Komar egipski rzeczywiście zadomowił się w Polsce i może być wektorem różnych chorób, na przykład żółtej febry oraz dengi. Modelowania wskazują jednak, że nasz kraj nie jest optymalnym miejscem bytowania komara tygrysiego, przed którym media nas regularnie ostrzegają. Jest jeszcze trochę za zimno. Trudno powiedzieć, co będzie za kilkanaście lat.
Na razie obraz, jaki wyłania się z naszej rozmowy, o owadach i pajęczakach migrantach, nie jest zbyt optymistyczny. Czy są jednak jakieś pozytywne odkrycia w naszej rodzimej faunie wynikające ze skutków zmian klimatu?
Myślę, że warto powiedzieć kilka słów o owadach, które do niedawna uznawaliśmy za zagrożone. Okazuje się, że skutki zmian klimatu sprzyjają ich przetrwaniu. Do tej grupy możemy zaliczyć modliszkę zwyczajną. Ten piękny owad wybiera nasłonecznione stoki i łąki, ale świetnie się maskuje, dlatego trudno go wypatrzyć. Wciąż jest chroniony, ale wystarczyło 25 lat, aby od zaledwie kilku stanowisk w Polsce stał się dziś gatunkiem powszechnie występującym. Sprzyjają mu: wydłużanie się sezonu wegetacyjnego, suche lata i łagodne zimy. Inny przykład to zadrzechnia fioletowa. Jest to granatowo-czarna kudłata pszczoła przypominająca nieco pokrojem trzmiela. Na czerwonej liście zwierząt ginących i zagrożonych w Polsce z 2002 roku gatunek ten został umieszczony jako wymarły, jednak od 2005 roku jest obserwowany regularnie.
Zadrzechnia fioletowa to piękna nazwa. Rozmawialiśmy też o wtyku amerykańskim, komarze tygrysim i egipskim czy kleszczu afrykańskim, a także o prześwietliku dębowym. Jeśli w naszym kraju pojawiają się nowe gatunki owadów, kto i w jaki sposób proponuje ich polskie nazwy? Domyślam się, że pewną rolę mogę odgrywać media, ale wiemy, że stonki ziemniaczanej chyba nikt nie nazywa dziś żukiem z Kolorado.
Nie ma problemu z nadawaniem naukowych (łacińskich) nazw gatunkowych, ponieważ zasady są jasno określone w kodeksie nomenklatury zoologicznej. Jeśli chodzi jednak o nazwy w językach ojczystych… Cóż, tutaj nie ma w zasadzie żadnych zasad. To, co utrwali się w języku, na przykład dzięki mediom, może już z nami zostać na zawsze. Jest też w Polsce kilku zapaleńców, także amatorów, którzy publikują artykuły ze swoimi obserwacjami, nadając wymyślone przez siebie polskie nazwy. Zdarza się, że i one się przyjmują.
Wspomniany wtyk amerykański należy do rodziny Coreidae. Po polsku – wtykowate. Co więcej, w naszej faunie pospolicie występuje wtyk straszyk. Stąd w przypadku przybysza zza oceanu część nazwy pozostała bez zmian, pojawił się jedynie przymiotnik wskazujący pochodzenie. Problem będzie wtedy, gdy dotrze do nas inny gatunek wtyka z Ameryki.
Podobnie było z prześwietlikiem. Rodzina, do której należy, to prześwietlikowate. Jeśli przyjrzymy się z bliska tym owadom, zobaczymy, że spora część powierzchni ich ciała jest przezroczysta, prześwituje przez nią światło. Przymiotnik dębowy wskazuje natomiast roślinę, na której żeruje owad. To piękne owady, bardzo małe, ale w powiększeniu robią ogromne wrażenie.
Mnie zapadła w pamięć nazwa biedronki azjatyckiej zwanej arlekinem lub ninją.
Azja to kolejny region, z którego mieszkańcy przybywają do Polski. Nie są to spektakularne owady, jeśli tak mogę się wyrazić. Są na pewno pluskwiaki, którymi zajmuję się na co dzień. Są też wspomniane przez Panią biedronki azjatyckie. Nie lubią chłodu, więc na zimę próbują znaleźć schronienie, najczęściej w naszych domach. Jesienią mamy masowe naloty na nasze mieszkania. Nie są szkodliwe dla człowieka, niekiedy wskutek zjadania mszyc można by je określić jako pożyteczne, ale niestety konkurują z rodzimymi gatunkami biedronek, a nawet je zjadają.
Na koniec chciałabym zapytać, co się stanie z naszymi rodzimymi gatunkami owadów?
Po pierwsze – one także są zawlekane w inne części świata i potrafią się przystosować do panujących tam warunków. Po drugie – na pewno część będzie migrować w stronę chłodniejszych rejonów, na północ lub w tereny bardziej górzyste. Niepokoi jednak duże tempo zmian, które nie sprzyja takiej adaptacji. Jeśli populacja ma milion lat na zmianę miejsca żerowania, ten proces może się udać. Ale jeśli znaczące zmiany temperatur zachodzą w ciągu 50 lat, owady nie zdążą się ani przystosować, ani przenieść. Niektórych znanych nam owadów zapewne nie będziemy w przyszłości spotykać w Polsce. Zmiany w rodzimej faunie nie są jednak niczym nowym – to jeden z wielu naturalnych procesów.
Mimo wszystko warto mieć oczy szeroko otwarte i obserwować zarówno nasze, jak i nowe dla nas, czasem niezwykle wyglądające owady. Dziękuję za rozmowę.