W niniejszej rubryce staram się oddawać sprawiedliwość wykonawcom, którzy z różnych powodów nie zajmują – przynajmniej moim zdaniem – wystarczająco eksponowanej pozycji w polskich zestawieniach mieniących się topami wszech czasów. Choć akurat bohaterowie tego tekstu mieli ostatnio okazję, żeby przypomnieć o swoim niegdysiejszym wyjątkowym statusie dzięki filmowi koncertowemu wyświetlanemu niedawno w naszych kinach przez Gutek Film.
Chodzi o obraz Stop Making Sense, czyli zapis scenicznych szaleństw nowojorskiego zespołu Talking Heads – zmontowany z fragmentów czterech koncertów, jakie grupa dała w grudniu 1983 roku w hollywoodzkim Pantages Theatre, i opublikowany w październiku roku 1984. Jego reżyserem był Jonathan Demme, który dopiero za kilka lat miał zyskać sławę jako twórca Filadelfii czy Milczenia owiec (które zgarnęło oscarowego Wielkiego Szlema), ale na początku lat 80. znany był głównie ze współpracy z „papieżem kina popularnego” – Rogerem Cormanem. Czterdzieści lat od premiery Stop Making Sense ponownie trafiło do kinowej dystrybucji, w odświeżonej wersji w technologii 4K, ale w Polsce było wyświetlane po raz pierwszy – tym bardziej szkoda, że w skali całego kraju fani mieli tak niewiele okazji, by zapoznać się z tym kultowym dziełem, okrzykniętym najlepszym koncertowym filmem w historii.
No właśnie, przyznaję, że nie znałem wcześniej tego materiału, a nasłuchałem się o nim samych superlatyw i przed seansem czułem się jak przed premierowym objerzeniem filmu, który wszyscy wcześniej uznali za arcydzieło – czy w takiej sytuacji obiektywne spojrzenie na dany tekst kultury będzie jeszcze możliwe, czy też będę myślał już tylko przeczytanymi i zasłyszanymi fragmentami cudzych pochwalnych recenzji? Na szczęście ci „wszyscy” mieli rację i trudno nie przytaknąć prawionym temu filmowi komplementom.
Co jednak można powiedzieć o bycie artystycznym, o którym już wszystko przez lata powiedziano? Na pewno warto spojrzeć na Stop Making Sense jak na dowód, że gwarancją wyśmienitego koncertu nie są wcale pokazy pirotechniczne, rozbudowane wizualizacje czy nietuzinkowy sceniczny wizerunek muzyków, tak powszechne dzisiaj podczas występów przeróżnych wykonawców. Oczywiście, cztery dekady temu możliwości techniczne były inne, a czasem wszyscy potrzebujemy zakosztować bombastycznej kiczowatości spod znaku Kiss, jednak w wypadku Talking Heads – jak to się teraz modnie mówi – mniej znaczy(ło) więcej.
Już samo „wejście” muzyków robi wrażenie swoją pomysłowością. W otwierającym setlistę słynnym Psycho Killerze z debiutanckiej płyty jedynym towarzyszem lidera grupy Davida Byrne’a, grającego na gitarze akustycznej, jest syntezator perkusyjny Roland TR-808. Reszta formacji zaczyna się schodzić dopiero potem, każda kolejna piosenka to następna osoba na scenie: basistka Tina Weymouth i perkusista Chris Frantz (są małżeństwem od 1977 roku) oraz gitarzysta i klawiszowiec Jerry Harrison. A jeszcze później pojawia się grupa wykonawców o funkowo-soulowej proweniencji, uzupełniających w tamtym czasie koncertowe oblicze Gadających Głów, na czele z keybordzistą Berniem Worrellem i niezmordowanym Steve’em Scalesem obsługującym instrumenty perkusyjne.
Trudno mi rozstrzygnąć, czy najbardziej z całego programu występu podobał mi się mój ukochany utwór Girlfriend Is Better, z którego zaczerpnięto tytuł całości (przetłumaczony przez Gabę Kulkę jako „Porzucić sens”) i na wykonywanie którego Byrne przywdział ikoniczny oversize’owy garnitur, czy może Life During Wartime, w trakcie którego wokalista pokonuje „kilometry”, także biegając… w miejscu, czy jednak kończący wszystko Crosseyed and Painless z uchodzącego za najważniejszy w dorobku albumu Remain in Light i z niezapomnianą frazą „I’m still waiting!”. A to znaczyłoby, że poza podium znajdują się i największy hit, czyli Once in a Lifetime, i diaboliczny Swamp, pokazujące dobitnie, dlaczego w rocku interpretacja tekstu jest niekiedy ważniejsza niż skala i potęga głosu.
Nie ma więc wyjścia: trzeba kupić wreszcie bilety na majowy warszawski koncert Harrisona i Adriana Belew, gitarzysty wspomagającego zespół na koncertach w okresie przed Stop Making Sense – muzycy wykonują razem kompozycje Talking Heads i choć to oczywisty substytut, nie mam zamiaru z niego nie skorzystać.