Rok 1993. Mieszkanie na czeladzkim blokowisku, MTV z telewizji kablowej, a tam ciemnoskóry facet, który wzdycha do oziębłej piękności i powtarza w kółko zaraźliwe: Oh Carolina, oh Carolina. Debiutancki teledysk Shaggy’ego leci mniej więcej co godzinę. Pojęcia nie mam, że ta błaha piosenka leży u źródeł muzyki jamajskiej, jaką znamy, a facet śpiewający o Karolinie składa hołd dziadkom założycielom tej muzyki.
Rok 1938. Legendarna później Orange Street, centrum Kingston na Jamajce, a tam ciemnoskóry facet, który właśnie się urodził. Nazywa się Cecil Bustamente Campbell, choć do historii przejdzie jako Prince Buster. Jeszcze jako nastolatek zaczyna przygodę ze specyficznie jamajskim fenomenem muzycznym, jakim jest sound system.
Lata 40. XX wieku. Na ulicach Kingston pojawiają się ciężarówki z zestawami gramofonów, głośników i wzmacniaczy. Jamajka jest jeszcze częścią imperium brytyjskiego, a pierwsze sound systemy są alternatywą wobec oficjalnych mediów zdominowanych przez wzorce anglosaskie. Pionierzy niezależnej kultury jamajskiej nie mogli od nich uciec: w trakcie organizowanych przez nich ulicznych imprez rozbrzmiewa głównie rhythm’n’blues, bo innej muzyki nie ma. Wcześni DJ-e kupują płyty za pieniądze zarobione na ścinaniu trzciny cukrowej w USA. Im więcej nowości poleci w sound systemie, tym więcej ludzi do nich przyjdzie. Popularne nagrania są pilnie strzeżone i bywają wykradane. Najwięksi gracze – jak Duke Reid czy Clement ‘Coxsone’ Dodd – stosują metody gangsterskie i zwalczają konkurencję przy użyciu pistoletów i noży.
Druga połowa lat 50. XX wieku. Młody Prince Buster pracuje dla Coxsone’a jako ochroniarz, bileter i łowca nagrań. Chce się wybić na niezależność, uruchomić własny sound system i przywieźć płyty z USA. Spotyka go rozczarowanie: amerykański żołnierz uznaje, że dłonie Bustera nie nadają się do ścinania trzciny. Aby konkurować z dużymi graczami, musi wymyślić coś innego. Wtedy wpada na pomysł nagrywania muzyki, która będzie inna niż amerykański rhythm’n’blues i trafi do jamajskich serc.
Prince Buster nie jest ani jedyny, ani pierwszy. Zanim wejdzie do studia, hitem na Jamajce staje się utwór Easy Snappin’ Theo Beckforda. Pojawiają się w nim off-beaty, czyli akcenty rytmiczne przesunięte na „dwa” i „cztery”, które staną się charakterystycznym elementem muzyki jamajskiej. Buster kombinuje podobnie, idzie jednak o krok dalej. Szukając elementu wybitnie lokalnego, udaje się do komuny rastafariańskiej na górzystym przedmieściu Kingston i zaprasza do współpracy tamtejszych bębniarzy, którymi dowodzi niejaki Count Ossie. Rastafarianie mają wówczas na Jamajce status wyrzutków funkcjonujących poza nawiasem społeczeństwa. Kultura sound systemów i idea komercyjnych nagrań to dla nich Babilon, którego wcale nie mają ochoty budować. Po kilku dniach Prince’owi udaje się jednak przekonać Counta Ossiego, żeby spróbował. Jadą do Kingston, gdzie pod nieobecność Bustera jego konkurent Duke Reid podpłacił właściciela studia i wykupił zarezerwowany czas na nagrania. Ekipie zebranej z mozołem przez Prince’a zostaje do dyspozycji niewielki pokoik.
Nagrania są trudne. Młodym wokalistom z wynajętej przez Bustera grupy wokalnej The Folkes Brothers brakuje doświadczenia, a rastafariańskim bębniarzom cierpliwości. Szczególnie kiedy w studiu zjawia się Duke Reid, żeby się z nich pośmiać. Już świta, kiedy wreszcie udaje im się nagrać przyzwoitą wersję piosenki Oh Carolina. Słychać w niej delikatne off-beaty grane przez pianino, najbardziej jednak w uszy rzuca się dźwięk bębnów, na których grają rastafarianie Counta Ossiego. Zadowolony Prince Buster zanosi nagranie do swojego DJ-a. „Kazałem mu puszczać je w kółko” – wspomina. – „Po jakimś czasie na imprezie Duke’a Reida przy tej samej ulicy zrobiło się pusto. Wszyscy biegli do naszych bębnów”.
Nowe brzmienie szybko zyskało popularność: pod naciskiem społecznym radio zaczęło grać Oh Carolina, a Prince Buster na dobre wkroczył do świata muzyki, stając się jednym z najbardziej wpływowych wokalistów w dziejach Jamajki. To dzięki jego determinacji wyklęci rastafarianie weszli na stałe do obiegu muzyki popularnej. Karolina otworzyła drzwi dla rastafarian, a potem dla ska, rocksteady, reggae, Boba Marleya… i Shaggy’ego. Jego wersja Oh Carolina zaczyna się od zsamplowanego fragmentu oryginału, a brzmienie rastafariańskich bębniarzy Counta Ossiego słychać w niej do samego końca.