W laboratorium Szekspira

Dr Kathryn Harkup jest popularyzatorką nauki, chemiczką z wykształcenia oraz autorką kilku popularnych książek, w których bada rozmaite wątki naukowe w literaturze i filmach. W grudniu 2022 roku była gościem specjalnym 6. Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE, w trakcie którego wygłosiła fascynujące wykłady na temat filmów o Jamesie Bondzie z naukowego punktu widzenia oraz trucizn, które pojawiają się w książkach Agathy Christie.

Dr Kathryn Harkup
Dr Kathryn Harkup

W przedmowie do swojej najnowszej książki Superspy Science napisałaś: „W kilku miejscach piszę o Bondzie i jego świecie tak, jakby to była prawda”. Zdaje się, że dotyczy to również Twoich pozostałych książek?

Bardzo łatwo jest zanurzyć się w świecie książki, którą piszesz, i zacząć sobie wyobrażać, że jej bohaterowie istnieją naprawdę. Niektórym czytelnikom mojej książki o Frankensteinie nie podobał się fakt, że pisałam o Wiktorze Frankensteinie jak o prawdziwej postaci tworzącej potwory. Tym razem zaznaczyłam więc, że zdaję sobie sprawę, że świat Bonda nie jest prawdziwy. Nie mam urojeń: po prostu przyzwyczaiłam się do takiego stylu pisania.

Czy ludzie uważają, że postacie Szekspira też traktujesz w ten sposób?

W przypadku Szekspira spotkałam się z innymi zarzutami, gdyż wielu ludzi ma własne teorie na jego temat. Trudno mówić z całkowitą pewnością o kimś, kto żył czterysta lat temu. Dostawałam więc wiadomości, w których pytano mnie, czy wiem, że to królowa Elżbieta I napisała te sztuki, albo że pomyliłam się w kwestii trucizny, która zabiła ojca Hamleta. O wielu kwestiach w dziełach Szekpira można tylko spekulować, bo od ich napisania minęło dużo czasu, a sam pisarz często celowo wprowadzał niejasności. Dlatego jego utwory są otwarte na interpretacje i odczucia czytelników.

Filmoznawstwo, literaturoznawstwo, kulturoznawstwo, historia, chemia, fizyka, farmacja, medycyna, technologia – to krótka i pewnie niepełna lista dziedzin, którymi zajmujesz się w swoich książkach. Czy w Twoim przypadku główną różnicą pomiędzy chemiczką a byłą chemiczką jest możliwość realizowania się na wielu polach?

Nie pracowałam w laboratorium od dwóch dekad i nie jestem na bieżąco z nowinkami w tej dziedzinie, więc nie mogłabym już dzisiaj wrócić do zawodu chemiczki. Lubiłam pracować w laboratorium, badać i obserwować reakcje chemiczne, ale obecnie działam na wielu frontach i bardzo mi to odpowiada. To nie jest tak, że kiedyś ograniczałam się tylko do chemii, ale pochłaniała bardzo dużo mojego czasu, a ja interesuję się wieloma rzeczami, którymi teraz mogę zająć się w większym stopniu. Była chemiczka to informacja dla chemików, że to oni dziś są ekspertami, a nie ja.

Czy patrząc na swoją karierę z dzisiejszej perspektywy, wybrałabyś inną ścieżkę studiów niż chemia – na przykład historię lub teatr?

Nie żałuję czasu, który poświęciłam na chemię. Lubiłam tę dyscyplinę, to dzięki niej doszłam do miejsca, w którym dzisiaj jestem. Gdybym jednak miała czas i pieniądze, chętnie cofnęłabym się w czasie i studiowała także inne kierunki. Chodziłabym na wykłady, do teatrów i wchłaniała tyle wiedzy, na ile tylko mózg by mi pozwolił. Zawsze uwielbiałam się uczyć.

A gdybyś mogła wybrać tylko jedną dziedzinę?

Pewnie byłaby to literatura angielska.

Piszesz książki poświęcone prawdziwym angielskim ikonom: Williamowi Szekspirowi, Agacie Christie, Mary Shelley, Jamesowi Bondowi. Czy w związku z takimi wyborami uważasz się za ambasadorkę kultury swojego kraju?

Niekoniecznie sprzedaję angielską kulturę. Często z niej kpię, bo znajduję w niej wiele powodów do kpiny. Nie postrzegam siebie jako ambasadorki kultury Anglii, ale faktem jest, że dotąd wybierałam dzieła będące kwintesencją angielskości. To nie był świadomy wybór. Powinnam chyba zacząć bardziej spoglądać w kierunku zagranicy. James Bond jest w zasadzie tworem międzynarodowym. Filmy produkują Amerykanie, a aktorzy pochodzą z różnych krajów. Jak dotąd w postać głównego bohatera wcielali się poza Anglikami: Szkot, Australijczyk, Walijczyk, Irlandczyk. Bond rzadko spędza czas na terenie Wielkiej Brytanii. Akcja filmów tej serii zwykle toczy się za granicą, choć w samym przemieszczaniu się agenta 007 dookoła świata sporo jest typowo brytyjskiej postawy kolonialnej.

Czy walki na miecze u Szekspira są bardziej ekscytujące niż pojedynki Bonda z jego przeciwnikami?

Gdybyśmy mogli przenieść się w czasie (choć nie jestem pewna, czy bym tego chciała, bo Londyn czterysta lat temu nie był zbyt przyjemnym miastem), na scenie zobaczylibyśmy aktorów, którzy byli mistrzami we władaniu białą bronią. Kiedy walczyli, istniało zatem spore ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Oglądanie tego było dla publiczności czymś spektakularnym z uwagi na namacalność wydarzenia i wysokie umiejętności aktorów. Pojedynki i pościgi w filmach z Bondem oczywiście też robią na nas wrażenie, wiemy jednak, że w każdym momencie można zatrzymać kamerę, zmienić kąt albo przestawić poduszki, na które zaraz spadnie kaskader. Na scenie u Szekspira nie było się gdzie schować: dwóch ludzi walczyło ze sobą na miecze. Było w tym coś surowego, bezpośredniego i zdecydowanie bardziej porywającego.

Jak można porównać rolę, jaką odgrywają trucizny, w utworach Williama Szekspira i Agathy Christie?

U Szekspira trucizny nigdy nie są w centrum wydarzeń. W jego utworach liczą się ludzie, sytuacje, w których uczestniczą, to, czego doświadczają, czy udaje im się przeżyć lub nie. Trucizny to u niego incydenty, które się wydarzyły, a ludzie się z nimi godzą. Natomiast u Agathy Christie kwestia trucia jest kluczowa: stanowi zagadkę, którą śledzimy, czytając i zastanawiając się, kto był sprawcą. Postaci w jej książkach są wspaniałe, ale nie jest to ta sama liga, co Szekspir. Robią to, co mają do zrobienia, zapewniają nam łamigłówkę, ich rola jest jednak zupełnie inna.

Ciekawe są sposoby podawania trucizny w Hamlecie: przez ucho lub na końcówce miecza. Język użyty do opisu otrucia ojca Hamleta jest wyjątkowo sugestywny: każe nam myśleć o innych intrygach mających miejsce na zamku Elsynor. Intryga zostaje ujawniona za pośrednictwem opisu trucizny płynącej przez żyły, co jest niemal metaforą zła, które wypełnia Elsynor i prowadzi do obalenia rządów starego króla. Objawy otrucia w powieściach Christie są natomiast wskazówkami. Informują nas, czy dana osoba mogła zostać otruta oraz w jaki sposób podano truciznę. Fakt, że Szekspir mylił się w szczegółach dotyczących trucizn, jest dla mnie zupełnie nieistotny. Gdyby podobnie było z Christie, również nie miałoby to dla mnie znaczenia, gdyż pisała powieści, czyli tworzyła fikcyjny świat. Podziwiam Agathę Christie za pisanie zgodnie z prawdą naukową, ale podziwiam również Szekspira za wymyślanie rzeczy i budowanie intryg. Trucizny w dziełach Williama Szekspira i Agathy Christie służą bardzo różnym celom, ale u obojga są stosowane w sposób bardzo umiejętny.

Po tym, jak rozłożyłaś mit wampira na czynniki pierwsze, odpowiadając m.in. na pytanie, czy Drakula mógłby przeżyć na krwawej diecie, czy nadal umiesz się dobrze bawić, oglądając film o Drakuli czy Nosferatu jak zwykły widz, czy też oglądając, powtarzasz sobie: To niemożliwe, to nie ma sensu?

Gdybym tak robiła przy okazji każdego filmu z Bondem, każdej adaptacji sztuki Christie lub Szekspira, nikt nigdy nie chciałby ze mną oglądać telewizji. Nie idzie się na film o Supermanie po to, żeby narzekać, że nie powinien umieć latać z powodu przyciągania ziemskiego. Nie o to przecież chodzi w filmie, który ma być czystą rozrywką. Oglądając współczesne filmy o wampirach, uwielbiam się za to zastanawiać, skąd brano do nich inspiracje. Jest tam tyle dobrze znanych wątków: niewychodzenie na słońce, piękne wampiry, brzydkie wampiry, śmiertelność. Patrzę na te filmy i mówię: Aha, to wzięliście stąd, a to stamtąd! Przyglądanie się zmianom i wpływom w filmach o wampirach jest ciekawe. Daje mi to znacznie więcej niż udowadnianie, że jakaś scena w filmie jest naukowo niemożliwa.

W książce Superspy Science napisałaś, że dla wielu widzów Goldfinger był wprowadzeniem do technologii laserowej. Czy w ostatnich filmach o Bondzie też znajdziemy najnowsze wynalazki?

Dziś to dla nas oczywistość, ale sześćdziesiąt lat temu wiązka lasera była czymś nowym, ekscytującym, wręcz ikonicznym. Możliwość zobaczenia jej działania na dużym ekranie była wielkim przeżyciem. Nauka posuwa się naprzód cały czas, ale na przykład postępy w dziedzinie genetyki niezwykle trudno jest pokazać na ekranie. Mówimy zresztą o rzeczach bardzo złożonych. Pomiędzy ich kolejnymi wersjami występują raczej niewielkie zmiany.

Zastanawiam się, czy na obecnej fali mody na technologię rakietową nie wrócimy do Doktora No. Czy znów wystrzelimy Bonda w kosmos, skoro wzrosło zainteresowanie tą tematyką? Dostrzegam momenty w filmach z Bondem, które mocno wybiegały w przyszłość, jak promy NASA w Moonraker ponad 40 lat temu albo idea namierzenia kogoś na odległość, przypominająca technologię GPS. Być może w rzeczywistości nie wyglądają tak jak na ekranie, ale widać w nich zalążki pomysłów rozwiniętych później przez naukowców. Kto wie – być może pewnego dnia nanoboty pokazane w Nie czas umierać przejmą władzę i nas zabiją?

W swoich książkach lubisz śledzić całe dzieje jakiegoś zjawiska, np. historię cykuty w A is for Arsenic. Czy jest jakaś epoka, która Cię szczególnie fascynuje?

Często wracam do okresu oświecenia, czasów, w których żyła Mary Shelley. Postęp naukowy miał wówczas takie tempo, że trudno było za tym nadążyć. Zazdroszczę Mary Shelley ludzi, których znała, nietypowego, lecz szerokiego wykształcenia, jakie odebrała jako dziecko od wspaniałych gości, którzy odwiedzali jej dom, opowiadali historie i wyjaśniali jej różne rzeczy. To był niezwykły czas dla nauki, szczególnie chemii, która właśnie wtedy oderwała się od alchemii, stając się prawdziwą, szanowaną dyscypliną naukową.

Czy ważny jest dla Ciebie fakt, że piszesz książki o kobietach, które wyprzedziły swój czas, jak Mary Shelley i Agatha Christie?

Nie było moim pierwotnym zamiarem pokazać, jak niezwykłą kobietą była Agatha Christie, ale szybko stało się dla mnie jasne, że była mocno ignorowana jako pisarka. Jej wielkość uznawali bardzo nieliczni krytycy, do tego zwykle w niszowej prasie, którą mało kto czytał. Łatwo dziś lekceważy się ją jako przyjemną autorkę kryminałów, której nieźle się powiodło. Cóż, powiodło jej się lepiej niż jakiemukolwiek innemu pisarzowi w historii. Jest jedyną kobietą, której trzy sztuki były grane równocześnie na londyńskim West Endzie. Zadziwia mnie, jak dużo tekstów akademickich napisano o Ianie Flemingu, a jak niewiele o Agacie Christie, choć jej powieści sprzedało się na świecie o wiele więcej. W telewizji zawsze pokazują jakiś film z Bondem, ale też w jakimś teatrze zawsze wystawiają jakąś sztukę Agathy Christie. Ich fenomeny są porównywalne, a jednak liczba badań akademickich poświęconych Christie jest zdecydowanie mniejsza.

Jeśli chodzi o Mary Shelley, to w trakcie studiów nad książką uderzyło mnie coś jeszcze. Dużo mówi się o wpływie męża, poety Percy’ego Shelleya na jej twórczość, nikt natomiast nie pyta o jej wpływ na jego poezję, choć to ona była edytorką dzieł zebranych Shelleya po jego śmierci, więc na każdy wiersz patrzymy jej oczami.

Czy nie obawiasz się, że ktoś może znaleźć w Twoich książkach niewłaściwą inspirację – na przykład: jak skutecznie podać truciznę, wrzucając strychninę do zupy?

Na szczęście zwykle piszę o rzeczach sprzed lat. Od tego czasu prawo bardzo się zmieniło. W większości przypadków zdobycie tego rodzaju substancji wcale nie jest łatwe. Pomijam zresztą kluczowe kroki. Nie da się zrobić heroiny na podstawie mojej książki, bo brakuje pewnych szczegółów, aby dojść do końca procesu. Podkreślam, jak łatwo jest wykryć większość trucizn, przestrzegam też przed procesami sądowymi, więc raczej mogę spać spokojnie. Czasem zastanawiam się, czy powinnam o tym pisać. Z drugiej jednak strony prawo istnieje po coś. Niektóre wątki w filmach z Bondem są tak niedorzeczne, że nie muszę się na przykład bać, że ludzie wysadzą Fort Knox po przeczytaniu mojej książki. Raczej im się to nie uda.

Często zwracasz uwagę na błędy przeszłości, np. stosowanie rtęci do celów upiększających lub arszeniku w tapetach. Czy uczymy się na własnych błędach, czy raczej wymyślamy nowe?

Uczenie się na błędach zajmuje nam dużo czasu, ale w końcu się udaje. Ogólnie na świecie żyje się dziś lepiej niż sto lat temu. Powoli dociera do nas, co zanieczyszcza środowisko, jakich substancji używamy do makijażu, a z jakimi artykułami gospodarstwa domowego powinniśmy obchodzić się ostrożnie. Nie dotarliśmy jeszcze do szczytu wiedzy. Istnieje wiele rozwiązań medycznych, które dziś stosujemy, a za 10–20 lat będziemy się pytać: Dobry Boże, o co nam chodziło? Tak przez wieki było często z nauką: nie było w tym niczyjej złośliwości ani ludzie nie uważali, że coś jest wspaniałe i dlatego trzeba tego używać. Po prostu nie mieli niczego lepszego pod ręką.

Jaka będzie Twoja kolejna wyprawa w świecie kultury?

Być może wrócę do Agathy Christie. Napisała o truciznach tak wiele, że miałabym co robić. Bardzo ciekawym pisarzem jest Stanisław Lem. Z naukowego punktu widzenia Cyberiada jest fenomenalną książką. Nie czytałam jej oczywiście po polsku, ale tłumaczenie angielskie mnie oszołomiło. Lem pięknie pisze na przykład o termodynamice, co nie jest łatwe.

To mogłoby być ciekawe: Twoja książka o Stanisławie Lemie.

Kto wie? Myślę, że świat potrzebuje tego więcej: badania wielkiej literatury w różnych kontekstach.

Bardzo dziękuję za wywiad.

Autorzy: Tomasz Grząślewicz
Fotografie: Wojciech Korpusik