Przyjaźń z węglem

W ciągu ostatnich miesięcy docierają do nas informacje o licznych zapadliskach pojawiających się w Trzebini, na obszarze dawnego płytkiego kopalnictwa węgla kamiennego. Te i inne szkody górnicze nie są niczym nowym na Górnym Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim czy zachodniej Małopolsce. Słyszymy o nich od lat. Jakie są nasze relacje ze zniszczonym przez człowieka krajobrazem i z węglem? Co na to polska sztuka? To przykłady pytań, które stawia dr hab. Marta Tomczok, prof. UŚ z Wydziału Humanistycznego. Badaczka szuka rozwiązania w idei symbiocenu, proponującej symbiozę człowieka i natury.

Dr hab. Marta Tomczok, prof. UŚ
Dr hab. Marta Tomczok, prof. UŚ

Historia środowiskowa węgla – to jeden z tematów, którym Pani Profesor zajmuje się naukowo. Znajdujemy się na Górnym Śląsku, ten temat jest obecny w badaniach naukowców i naukowczyń wielu specjalizacji. Rzadko pojawia się jednak w przestrzeni nauk humanistycznych. W którym miejscu literaturoznawczyni spotyka na swojej drodze węgiel?

Bliski jest mi model literaturoznawstwa, który obywa się bez tekstu literackiego. Już jakiś czas temu modny stał się nurt zwany etnografią przedtekstową, mającą swoje źródło w badaniach antropologicznych. W centrum uwagi znajduje się „głowa” badacza pracującego w terenie – jego doświadczenia, emocje, przemyślenia, fenomeny, niekoniecznie utrwalone potem w postaci tekstu. To nauka terenowa, o której można przeczytać m.in. w książce pt. Humanistyka prewencyjna, opracowanej przez grupę RAT (Resilience Academic Team) pracującą pod kierownictwem prof. Ewy Domańskiej z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest to zespół, który proponuje różne strategie adaptacyjne w sytuacji permanentnego kryzysu. Badania prowadzę razem z mężem, Pawłem. Dla niego teren to przestrzeń testowania pewnych rozpoznań, które znajduje w wiedzy historycznej i w tekście. Modelowym przykładem są Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego. Paweł analizował stare mapy, artykuły, reportaże, dokumenty, co w połączeniu z badaniami terenowymi pozwoliło lepiej osadzić tekst literacki w rzeczywistości. Wiemy, że Judym zjeżdżał do konkretnej kopalni, szedł z Korzeckim wzdłuż określonych zapadlisk i widział biedę przy tej, a nie innej, hucie cynku. Wtedy literaturę czyta się zupełnie inaczej. Ja z kolei potrzebuję kontaktu z terenem w celu doświadczenia emocji, które w moim przypadku są rodzajem wyzwalacza do dalszych badań. Te emocje są dla mnie ważne. Pokazują mi, w którym miejscu jestem. Najbliższe są mi ruiny poprzemysłowe. Częste wycieczki w teren uświadamiają nam, że żyjemy w przestrzeni krajobrazu postindustrialnego. W wielu przypadkach gospodarzem infrastruktury kopalnianej staje się przyroda. Wczoraj wspólnie z mężem byłam na terenach działającej od ponad stu lat koksowni Jadwiga w Zabrzu. Chroniący obiekt betonowy płot jest w wielu miejscach dziurawy. A więc to, co ma chronić, także popada w ruinę.

W naszym regionie nie brakuje takich obiektów. W jaki sposób wybiera Pani Profesor cel swoich mikrowypraw?

Wybór miejsc, które odwiedzam w ramach prowadzonych badań, ma związek z moim projektem „Ostatnia tona”. Interesowały mnie zlikwidowane kopalnie. Szukałam m.in. wagoników z ostatnią toną. Ten szlak mam już przebadany. Z kilkudziesięciu obiektów niewiele się zachowało. Pomagają mi stare mapy. Najbardziej zachwycające miejsca to jednak cementownie, których ruiny wciąż jeszcze stoją w naszym regionie. Jedna znajduje się w Jaworznie, druga to cementownia Grodziec w Będzinie. Naturalnie zadajemy sobie pytanie, dlaczego te miejsca nie są remontowane? Jakim cudem jeszcze stoją? Co sprawia, że prezentują się tak, nie inaczej?

Region, w którym się znajdujemy, a więc Górny Śląsk, Zagłębie, ale też zachodnia Małopolska, naznaczony jest elementami tego krajobrazu. Hasło szkody górnicze nie jest tu niczym nowym. Obecnie dużo mówi się o zapadliskach w Trzebini, Olkuszu czy Bolesławiu. W ubiegłym roku media donosiły o rzece Sztole w Bukownie, która w wyniku wyłączenia pomp kopalni Olkusz-Pomorzany po prostu zniknęła, zostawiając puste, piaszczyste koryto... Czy w tych badaniach chodzi o pamięć o szybie kopalnianym? O kominach? O rzece?

Użyję określenia symbiocen filozofa Glenna Albrechta, autora ważnego pojęcia solastalgii, czyli melancholijnej tęsknoty za przemijającym bezpowrotnie krajobrazem. Symbiocen to alternatywa dla niepożądanego i coraz bardziej przytłaczającego nas antropocenu. Daje możliwość nawiązania dobrych relacji z krajobrazem, który przemija. Bukowno i Trzebinia to wyraźne przykłady terenów, gdzie takie relacje mogą zostać zawiązane. W Bukownie do niedawna płynęła malownicza rzeka Sztoła, nazwana tak od kopalnianej sztolni. Przez lata wytworzyła wspaniały krajobraz. Po zamknięciu kopalni Olkusz-Pomorzany i wyłączeniu pomp wyschła i na razie nie potrafi się naturalnie odrodzić, ponieważ wodę pochłania jej piaszczyste dno. Razem z mężem przeszliśmy kilka kilometrów jej korytem. Podjęliśmy próbę wejścia w dobrą relację z tym, co zostało zniszczone. Nie jest to pogrzeb, jak w przypadku topniejącego lodowca, na który nakłada się żałobną płachtę, lecz doświadczenie emocji oczekiwania na coś nowego. Rzeka się odrodzi, wierzę w to. Drugie doznanie wiązało się z oglądaniem zapadlisk w Trzebini. Choć nie są przestrzenią bezpieczną dla życia ludzi, znajdują się wśród ich siedlisk i są wynikiem ludzkiej działalności. Nie da się ich całkowicie odizolować, to naturoindustria.

Czy badacz może sobie pozwolić na prywatne doznania i na nich poprzestać?

Nauka nigdy nie polegała na czymś innym. Nasze prywatne, osobiste doświadczenia biograficzne, indywidualne zainteresowania, talenty czy możliwości zawsze prowadziły nas do określonych tematów badawczych. Dopiero jednak paradygmat, w którym zakorzenialiśmy badania, determinował sposób mówienia o tych doznaniach. Uważam, że powinniśmy legitymizować naukę prywatnym doświadczeniem dlatego, że ono najmocniej działa na odbiorcę. To odpowiedzialne podejście, które daje gwarancję sojuszu z czytelnikiem, słuchaczem, widzem. Ja się angażuję, Ty również się zaangażuj. Szczególnie, że antropologia tych badań opiera się na bezpośredniej relacji z miejscem, dziedziczonej właściwie z pokolenia na pokolenie.

Jest Pani Profesor autorką publikacji naukowych, monografii, reportażu, esejów, ale też członkinią zespołu kuratorskiego wystawy „Podziemia. Subterra incognita”, pokazywanej na przełomie lutego i marca 2023 roku w Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach. Czy to właśnie bogactwo doświadczeń otwiera na rozmaite formy ekspresji?

Lubię uprawiać różne gatunki. Jako badaczka nie uchylam się od pisania prac naukowych, ale reportaż czy esej są mi również bliskie. Ciekawym doświadczeniem było przygotowywanie wystawy pokazującej przenikanie się form artystycznych, naukowych i inżynierskich. Wystawiliśmy nie tylko prace malarskie, lecz również teksty literackie czy fotografie. Choć tematem wiodącym był węgiel, użyliśmy frazeologizmu: żyjemy na grząskim gruncie. To doskonale oddaje rzeczywistość, w której obecnie funkcjonujemy.

W sztuce malarskiej czy w fotografii węgiel jest obecny. Co z literaturą?

Zacznę od rozróżnienia dwóch tematów. Węgiel jako przedmiot zainteresowania sztuki nie będzie tym samym, czym jest trwająca obecnie transformacja energetyczna. Tego węgla, który mnie osobiście interesuje najbardziej, nie postrzegam antropocentrycznie. Chcę na niego patrzeć podmiotowo, oddać mu sprawczość. W naszej kulturze jest to obiekt skolonizowany, to czarny niewolnik, inny. Świetnie opisuje to wspomniany już Stefan Żeromski w Ludziach bezdomnych, który pozwala Judymowi w kopalni, w niemalże narkotycznej wizji, dostrzec rośliny karbońskie, a potem proces kształtowania się węgla upodobnionego do czarnego potwora powstającego w straszliwych warunkach. Jest więc złośliwy, po pierwsze ze względu na te warunki, po drugie, ponieważ ludzie go źle traktują, wydobywając na powierzchnię. Takiego żywego i upodmiotowionego węgla szukam w sztuce. Na pewno chciałabym wspomnieć o malarstwie Ludwika Holesza ze Świerklan Dolnych, górnika pracującego w KWK Moszczenica, tworzącego w drugiej połowie XX wieku. Namalował wiele obrazów, w tym cykl Era karbońska. Fascynuje mnie, dlaczego interesował go żywy węgiel, dlaczego przedstawiał go w postaci wielobarwnych roślin. Inny przykład to poezja Bolesława Lubosza z Tarnowskich Gór, autora świetnego tomiku Milczenie węgla. Wchodząc do podziemi, w szczególny sposób doświadczał czasu geologicznego. Taką refleksję odnalazłam ostatnio w wierszach Tadeusza Kijonki – tu także pojawia się ważny punkt odniesienia w postaci geologii. Jaką trzeba było mieć wiedzę, aby tak spojrzeć na węgiel, aby tak go rozumieć? Zdumiewające! Węgiel, którego mieliśmy w kulturze sporo między 1940 a 1989 rokiem, miał wymiar upolityczniony, ekonomiczny. Powieść Andrzeja Ścibora-Rylskiego, zatytułowana po prostu Węgiel, opowiada historię górników z kopalni Anna-Weronika i dotyczy przede wszystkim wyścigu związanego z ilością pozyskanego surowca oraz realizacją planów wydobycia. Z kolei bezpośrednie relacje człowieka z węglem opisane zostały w Opowieści o Janku górniku Zofii Bukowieckiej. Są też książki Franciszka Klona, nazywanego polskim Juliuszem Verne, zupełnie nieodkrytego autora. Wspomnę jeszcze o Monice Warneńskiej i jej Podziemnym tropie. Tak pokazanego węgla jest w literaturze jednak niewiele.

Pozostaje jeszcze wspomniany przez Panią Profesor wątek transformacji energetycznej. Czy, a jeśli tak, to w jaki sposób polska sztuka reaguje na te zmiany?

Uważam, że jest to temat, który powinien być bardziej podjęty przez literaturę. Jej zadaniem jest wyobrażać sobie i spekulować świat zmiany kultury energetycznej. Brakuje wątku popularyzującego naukę w takim właśnie wymiarze. Moim zdaniem literatura, a nawet szerzej – sztuka – powinny przejąć rolę edukatorów. Tymczasem uparcie milczą. Teatr Przemysława Pilarskiego pt. Węgla nie ma, skądinąd świetny, pod tym względem pozostawiał wiele do życzenia. Fantastycznie odebrany przez publiczność tekst kończył się przesłaniem, że najlepszą energią jest... miłość. Ja oczekuję czegoś więcej od sztuki. Jak dekarbonizuje się polska kultura w tym trudnym, choć ważnym okresie? Dekarbonizuje się słabo, jeszcze gorzej niż sam przemysł.

Ten problem dotyczy całego kraju, nie tylko jednego regionu...

Próżno go jednak szukać na pierwszych stronach gazet. Jeszcze kilka miesięcy temu obawialiśmy się, że zimą zabraknie węgla. W tej chwili przyspiesza się działania związane z zamykaniem kopalń. Trwają intensywne prace wprowadzające tzw. zieloną energię. Dzieje się sporo, w sztuce znów odzew jest niewielki. Na pewno chciałabym wspomnieć o reportażu Karoliny Bacy-Pogorzelskiej i Michała Potockiego pt. Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu. Mamy też dwie pozycje Magdaleny Okraski: Nie ma i nie będzie oraz Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu. Czekam wreszcie na książkę Filipa Springera Mein Gott, jak pięknie. I to by było na tyle... Mam wrażenie, że żyjemy w bańkach i że większa część naszego społeczeństwa nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wydaje się, że smog, kryzys energetyczny, skutki zmian klimatycznych nie są ich problemami. Żyją tak, jakby nie doświadczali katastrofy będącej skutkiem antropocenu. Tylko niektórzy, tak jak teraz mieszkańcy Trzebini czy Bukowna, mogą coś więcej powiedzieć, czy ktoś jednak chce ich wysłuchać? To jest właśnie przestrzeń dla sztuki. Na koniec chciałabym wrócić do węgla. Nie on jest przyczyną katastrofy, lecz to, co zrobił z nim człowiek. Badając go, po raz pierwszy mam wrażenie, że dotykam czegoś naprawdę mi bliskiego i ważnego. Ta relacja stała się dla mnie źródłem czystej, dobrej energii.

Dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Matylda Klos