Klimat miasta współtworzą, co oczywiste, budynki, tak niezwykłe jak chorzowska Villa Reden zaprojektowana przez Macieja Frantę, uznana w 2022 roku za najpiękniejszy budynek mieszkalny na świecie, czy gigantyczna katowicka Superjednostka projektu Mieczysława Króla, inspirowana corbusierowską Unité d’Habitation, która budzi kontrowersje od ponad 50 lat, albo niszczejąca, prawie dwustuletnia chata przy ulicy Gliwickiej z czasów, gdy w miejscu dzisiejszych Katowic była „nędzna osada o drewnianych domostwach, zamieszkana przez zagrodników i otoczona zewsząd lasami”. Także aleje, ulice, uliczki, zaułki, pasaże, deptaki. Monumentalne place i kameralne placyki. Parki – od rozległego Parku Śląskiego po miniaturowe parki kieszonkowe czy intrygujące parki wertykalne. Nie zapominam o najważniejszym: ludziach.
Tym, co urozmaica i wzbogaca pejzaż miejski, są rzeźby, pomniki, posągi, figurki, instalacje, obiekty artystyczne. Wyrażają to, co ważne dla miasta, utrwalają pewne wydarzenia, uatrakcyjniają przestrzeń. Zachęcają do zadumy, refleksji, uśmiechu. Bez nich miasto staje się sfunkcjonalizowaną przestrzenią bytowania ludzi, pozbawioną pamięci i emocji. Trójwymiarowa bryła czy bryłka wchodzi w relacje z innymi obiektami stworzonymi przez człowieka i z samym człowiekiem.
Które artystyczne obiekty przestrzenne Kato wpisują się w moją biografię? Te najmniejsze, których już jest w mieście sporo, a będzie jeszcze więcej. Straszak na niegrzeczne dzieci, bebok z ciemnych przestrzeni i zakątków domowych wyszedł na światło dzienne, stając się – dzięki Grzegorzowi Chudemu – uroczym i przyjacielskim stworkiem lubiącym ludzi i lubianym przez nich. Beboki, podobnie jak wrocławskie krasnale, zaczynają tworzyć kolejny szlak zwiedzania Katowic. I nie są już bezimienne: to Florka, Frelka i Miglanc, Mikoś, Boguć, Bebook, Kuklok, Fazan, Michalino…
Spacer po placu Grunwaldzkim przenosi mnie w czasy dzieciństwa dzięki minimalistycznej, a jednocześnie pełnej ciepła rzeźbie Rodzina (lub Macierzyństwo), której autorem jest architekt Jerzy Egon Kwiatkowski (1963). To rodzice trzymający w uniesionych i splecionych rękach dziecko; całość budzi skojarzenie z rozkwitającym kwiatem. Renowacja sprawiła, że beżowa od lat rzeźba, prezentująca się tandetnie, powróciła do pierwotnego wyglądu, znów jest pokryta mozaiką w kolorach białym, czarnym, szarym i niebieskim, z połyskującymi srebrnymi kostkami. I znowu jest ozdobą Koszutki.
Plac w dobrej stylistyce PRL daje też lekcję śląskości, a zawdzięcza to plenerowej Galerii Artystów (istniejącej od 2004 roku) pomysłu architektów Aliny i Andrzeja Grzybowskich. Na cokołach widnieją popiersia twórców i artystów związanych z miastem. Co ważne, galeria żyje, rozwija się. O tym, kto się w niej znajdzie, decydują katowiczanie w regularnie odbywających się plebiscytach.
Czy można wyobrazić sobie Katowice bez budzącej od 1967 roku podziw rzeźby: orlich skrzydeł będących hołdem powstańcom śląskim? Trzy powstania śląskie – trzy skrzydła: pomnik Powstańców Śląskich (śl. Dynkmal Ślůnskich Powstańcůw), zaprojektowany przez rzeźbiarza prof. Gustawa Zemłę i architekta Wojciecha Zabłockiego. Dostojne, potężne, abstrakcyjne skrzydła z brązu otaczające znicz górują nad pustą, czystą przestrzenią wyłożoną szlachetnym granitem. Oglądane z pewnej perspektywy czy z bliska, z perspektywy żaby, swą syntetycznością, symboliką, patosem silnie działają na oglądającego. A jednocześnie jest to przestrzeń oswojona: zimą skarpę, na której stoi pomnik, oblegają rozbrykane i rozbawione dzieci zjeżdżające z tej minigórki na sankach.
Chyba najnowszą (z 2022 roku) rzeźbą katowicką jest Przejście według projektu Józefa Szajny znajdujące się na terenie Muzeum Śląskiego. Forma dzieła emanuje uniwersalnością, a towarzysząca mu tabliczka tę wymowę potęguje: „Rzeźba symbolizuje przejście od czasów pogardy dla podstawowych wartości człowieka do czasów poszanowania godności ludzkiej opartego na tolerancji, zaufaniu, miłości bliźniego oraz idei pojednania”.
Katowice już teraz, obok licznych peryfraz, zasługują na określenie: miasto rzeźb.