Tegoroczne wakacje postanowiłem spędzić w zasadzie w domu. Bo to paragony grozy, zagrożenie wirusem wciąż się tli, na lotniskach tłok, na polskich plażach (jeśli ich nie zamknęli z powodu sinicy) też nie ma gdzie miejsca znaleźć wśród parawanów, w górach łatwo spaść do przepaści (bo na szlakach kłębi się ciżba) itd., itp. A poza tym wojna, wojny, wojnie: deklinacja tego strasznego słowa robi okropne wrażenie. I tak wolę nie myśleć, co czują nasi przyjaciele ukraińscy: te wszystkie czołgi, hajmarsy, bajraktary, a nawet elektryczne rowery bojowe, bezszelestnie zbliżające się w zmroku. Mój przyjaciel, z którym często spaceruję, twierdzi, że ma takie poczucie, jakby znalazł się w sierpniu 1939 roku. On nigdy tam nie był, urodził się w drugiej połowie minionego wieku, ale nie na darmo przez lata byliśmy karmieni książkami, filmami, obrazami i wierszami. W końcu czujemy tamtą atmosferę końca świata może nawet lepiej niż bezpośredni świadkowie. Dlatego wydawało się, że bezpieczniej spacerować po okolicy, ograniczając wyjazdy do krótkich wypadów – zupełnie jakby mniejsza długość wyjazdu była gwarancją uniknięcia najgorszego. W każdym razie przedłużanie wyjazdu zwiększałoby prawdopodobieństwo trafienia (a kysz, a kysz). Podobnie myślała spora część rodaków; podczas konferencji, która odbywała się w atrakcyjnej miejscowości, dowiedziałem się, że w tym roku zrobiły się modne krótkie wyjazdy – na dwa, trzy dni. Poza tym jednak modne były wyjazdy za granicę: Turcja, Grecja, Chorwacja, Bułgaria. Przez całe wakacje spotykałem ludzi, którzy właśnie wrócili z Turcji, a za tydzień wyjeżdżali do Chorwacji. Najwyraźniej było ich stać.
Pewnie w przyszłym roku będzie trudniej z wyjazdami, bo będzie mniej pieniędzy. Raptownie tracą na wartości nasze oszczędności. W dodatku w domu, w którym nie otwierałem okien przez całe lato (żeby nie wpuszczać gorącego powietrza), teraz dalej ich nie otwieram, ale marznę. Podobno 19°C jest zdrowe, ale gdy się człowiek uczy lub pisze felieton, to trochę za zimno. Z drugiej strony jest szansa, że trafię do szpitala (w moim mieszkaniu w tej chwili jest temperatura 18°C), a szpitale mają być ogrzewane. Nie poddaję się jednak zbyt łatwo. Żeby nabrać odporności, udałem się na ćwiczenia fizyczne do zaprzyjaźnionej siłowni. Właściciel niedawno kupił psa, teoretycznie groźnego obrońcę. Na razie jest on jeszcze młody i „zadaje się” z klientami. Ostatnio, ledwie się położyłem na matę, zaczął mnie dokładnie oblizywać, poczynając od twarzy, poprzez ręce aż do nóg. Na moje pytanie, co to oznacza, uzyskałem kilka odpowiedzi, do wyboru: a) pewnie już pachnę jak padlina, choć to dopiero przede mną, b) pies zlizuje sól z mojej skóry, c) zapewne po wczorajszych ekscesach mam kaca i pies liże wydzielający się przez pory alkohol. No, nie wiem, która możliwość jest prawdziwa, żadna z nich mnie osobiście nie odpowiada.
Jak nie gimnastyka, to może spacer (oczywiście z piersiówką, żeby pies miał co lizać)? Długich, jesiennych spacerów w dobrym towarzystwie życzy Stefan Oślizło.