Byłaby więc utopia propozycją przebudowy świata, która odmawia sobie spełnienia; nadaje kierunek naszemu myśleniu, natomiast nie zakłada osiągnięcia celu za wszelką cenę, spełnienia mimo wszystko i wbrew wszystkim. Jej retoryczną figurą jest ani… ani… bliska Derridiańskim dekonstrukcjom. W tę stronę kierują nas też uwagi Levinasa, który, pisząc o Talmudzie, twierdził (a opinia ta ma niebagatelne konsekwencje pedagogiczne, także dla uniwersytetu), że konieczna jest nam sztuka lektury „nieograniczająca się ani do filologii, ani do nabożności, […] ani do aktu religijnego uwielbienia; lektura, która poszukiwałaby problemów i prawd” (s. 244). Stawka jest poważna: jest nią inny niż obecnie panujący porządek społeczny, który impuls utopistyczny chce ująć w takich kategoriach, jak „gościnność” i „azyl”. Zamiar taki jest do pomyślenia pod warunkiem nie tyle modyfikacji obowiązującego ładu, co radykalnej zmiany, a nawet przemiany, tego, co (a przypomniał to Leszek Kołakowski w swym eseju o Jezusie ośmieszonym) Jan Chrzciciel nazywał metanoją. To zaś oznacza obowiązek krytycznego przetworzenia naszego źródłowego zaplecza intelektualnego, tak by upowszechniła się idea „ujmująca podmiotowość jako gościnność przyjmującą drugiego człowieka”. Bez takiej pracy „alergia na inność nadal będzie się odtwarzać w socjalizacji i edukacji mieszkańców wieloetnicznego Zachodu” (s. 399). Przypomina nam Autor, że u źródeł greckiego świata (wystarczy sięgnąć do Sofoklesowego Edypa w Kolonie), którego jesteśmy filozoficznymi dziećmi, leży duchowa i polityczna praktyka „hikezji” – gościnnego przyjęcia błąkającego się „błagalnika”; miasto, które lekceważy prośby o azyl i schronienie, nie będzie się cieszyło względami bogów.
Rozważamy więc w tej książce sprawy fundamentalne dla naszego bycia razem w świecie, w którym „inność” jest traktowana wciąż jako zagrożenie dla silnych, wykluczających tożsamości, które wcześniej czy później zaczynają budować płoty i wzmacniać graniczne mury. Proponuje nam więc Autor wysiłek organizowania życia dalekiego od sztywnego podziału na „nas” i „ich”, na „przyjaciół” i „wrogów”; jeżeli Levinas i Tischner, to nie Carl Schmitt i Zdzisław Krasnodębski. A, niestety, nasze życie publiczne żywi się sztucznie generowanymi podziałami, w których adwersarzem stojącym po „niesłusznej”, „nie naszej” stronie dzisiaj będzie „migrant”, jutro zaś „Niemiec”; wszystko stosownie do okoliczności służących cynicznemu politykowi do utrzymania władzy. Pedagogika jest sztuką (tak, sztuką) kształtowania wspólnoty poprzez pracę nad postawami antyprzemocowymi.
Dlatego Włodarczyk zestawia „pedagogikę” i „utopię”. Utopia oznacza bowiem krytyczne rozpoznanie obecności przemocy w minionych i obecnych wydarzeniach z jednoczesnym dążeniem do jej redukcji w czasie, który nadchodzi. Trudno przypisać taką rolę podręcznikowi Wojciecha Roszkowskiego, który opowiada się za archaicznym, plemiennym modelem wspólnoty osaczonej zewsząd przez wrogów. Utopia jest więc z konieczności zamierzeniem edukacyjnym, wspomniane przetworzenie podstaw kultury musi bowiem wejść w skład zadań szkoły, stanowiąc w ten sposób ważny – może nawet najważniejszy – element wychowania. Edukacja nie ma nic wspólnego z formatowaniem umysłów i charakterów na pewien ideologiczny wzór służący interesom władzy. Takie formatowanie jest w istocie de- -formowaniem (liczne przykłady takiego de-formowania znajdziemy na stronach podręcznika Roszkowskiego). Szkoła nie ma uczyć prostego „dostosowywania się” do zastanego stanu rzeczy. Jest początkiem dającym człowiekowi impuls do pracy nad sobą, „początkiem”, który nie powinien nigdy „się skończyć”, jeżeli nie mamy stać się radosnymi i bezmyślnymi robotami posłusznie i bezkrytycznie dopasowującymi się do obowiązującego porządku rzeczy.
Rafał Włodarczyk, Utopia i edukacja. Studia z filozofii, teorii edukacji i pedagogiki azylu, Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2021, ss. 439.