Jestem przeciwko trzymaniu Ślązaków pod kroplówką

Zbigniew Rokita – reporter, redaktor, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej i Górnego Śląska. Autor książek reporterskich Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku i Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium oraz sztuk teatralnych Nikaj (Teatr Zagłębia, reż. Robert Talarczyk) i Weltmajstry (Teatr Korez, reż. Robert Talarczyk). W 2021 roku Zbigniew Rokita został podwójnym laureatem Nagrody Literackiej Nike za książkę Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku (nagroda jury oraz czytelników). Pochodzi z Gliwic, mieszka w Katowicach.

Zbigniew Rokita
Zbigniew Rokita

Jest Pan niezwykle zajęty. Wywiady, spotkania, zaproszenia do telewizji, radia… Tym bardziej dziękuję, że dotrzymał Pan słowa i zgodził się na tę rozmowę. Ja także postaram się wytrwać w obietnicy i nie pytać o Kajś, o którym, jak sam Pan stwierdza, wszystko zostało już powiedziane. Porozmawiajmy więc o teatrze. Kajś trochę przyćmiło Pana sztukę Nikaj, której prapremiera odbyła się w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, miesiąc przed ogłoszeniem werdyktu jury Nike. Reporter, pisarz, dramaturg…

Muszę przyznać, że jeszcze kilka lat temu moje kontakty z teatrem były raczej sporadyczne. Pisząc Kajś, spotkałem się z wieloma rozmówcami, jednym z nich był Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego, i to on właśnie wpadł na pomysł, aby Kajś zaadaptować i wystawić w teatrze. Kiedy jednak przeczytał książkę (jeszcze przed oddaniem jej do druku), stwierdził, że przedsięwzięcie jest nierealne. Obaj doszliśmy do wniosku, że ten rozbudowany reportaż nie jest materiałem scenicznym. Robert był jednak uparty i zaproponował, abym napisał coś zupełnie nowego. Nie ukrywam, że bardzo mnie to wyzwanie zaciekawiło, nigdy dotąd nie pisałem fikcji. Jestem dziennikarzem, przedstawiam fakty, piszę prawdę, a tu nagle nadarza się okazja, aby z literatury faktu przeskoczyć do fikcji. Trudno było się oprzeć takiej pokusie. Wyzwanie okazało się dla mnie ogromnie płodne intelektualnie. Odżyły wszystkie pomysły, które chodziły mi często po głowie, kiedy pracowałem nad Kajś. Mnóstwo luźnych impresji, różnorodnych scenek, niewykorzystanych myśli, dla których nie było miejsca w reportażu, ten osad w głowie… Wszystko nagle miało szansę zaistnieć w fikcji. To była wielka zachęta. Ponieważ jednak wcześniej nie miałem pojęcia o tym, jak pisze się dramaty, pracowaliśmy nad Nikaj z Robertem Talarczykiem, który momentami musiał prowadzić mnie za rękę. Pierwsze wersje Nikaj były porażką, ale kilka miesięcy mozolnej pracy przyniosło efekt. Spektakl reżyserował oczywiście Robert Talarczyk. Mija już rok od premiery, a widzowie wciąż chętnie go oglądają, więc chyba było warto.

W Kajś Zagłębiacy pojawiają się rzadko, spotkać ich można między innymi wśród szabrowników, rabusiów. W Nikaj z przymrużeniem oka przywołał Pan antagonizmy dzielące mieszkańców obu stron Brynicy.

Kajś jest zbiorem reportaży, przywołuję jedynie wspomnienia i zapamiętane przez moich rozmówców zdarzenia. Jako reporter nie tworzę fikcji, ale często o niej piszę. Zajmuję się opisywaniem ludzkiej pamięci. Znacznie mniej interesuje mnie, jak było, a bardziej – jak ludzie zapamiętali pewne fakty. Ponieważ, jak pokazuje rzeczywistość, to drugie ma znacznie większy na nas wpływ. To, czy ktoś wyszabrował jakiś dom, nie jest aż tak istotne po kilkudziesięciu latach, znacznie istotniejsze jest, czy i jak o tym pamiętamy. Dlatego opisywałem to, co ludzie mówią. To normalne, że Ślązacy śmieją się z Zagłębia, a Zagłębiacy ze Śląska. Intuicyjnie wyczuwam jednak, że bardziej działa to w drugą stronę. Śląsk jest bardzo potrzebny Zagłębiu, aby Zagłębie znajdowało sobie jakąś tożsamość. Zwyczajowo definiujemy się przez jakiegoś „innego”, który się od nas różni, i to jest najnormalniejszy proces na świecie. Teraz jestem w Zgierzu, przed chwilą usłyszałem, z kogo śmieją się zgierzanie. To powtarzalne zjawisko: Warszawa śmieje się z Radomia i z Łodzi, Łódź śmieje się ze Zgierza, Zgierz z Ozorkowa… Obiecali mi, że dowiedzą się, z kogo śmieje się Ozorków. Pewnie pół Katowic śmieje się z moich Gliwic, kiedy tylko przestanie śmiać się z Bytomia i Chebzia. Patrzę na to z ogromnym rozczuleniem.

I tak powstał GZM (Górnośląsko-Zagłębiowski Miszmasz), czyli Nikaj.

Pomysł był prosty: desant Teatru Śląskiego do Teatru Zagłębia. Do sosnowieckiego teatru trafili więc Robert Talarczyk, ja i troje aktorów: Barbara Lubos, Dariusz Chojnacki i Wiesław Sławik, aby ekumenicznie łącząc dwa teatry, zrobić ten spektakl. Choć później okazało się, że w „Zagłębiu” duża część aktorów pochodzi ze Śląska.

I odwrotnie.

Tak, choć w mniejszym stopniu. Ja w ogóle mam poczucie, że mieszkam w dwuipółmilionowym mieście sięgającym od Ostropy po Zawiercie, a Sosnowiec jest jego częścią, podobnie jak Dąbrowa Górnicza, Będzin i Czeladź. To jest jeden potężny organizm. Kibicuję temu megalopolis, jednoczeniu się poszczególnych aglomeracji. Gdybyśmy się zjednoczyli, bylibyśmy czwartym największym miastem Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że kiedyś tak będzie.

Znał Pan wcześniej Zagłębie?

Od dwóch lat mieszkam w Katowicach, dzięki bliskiemu sąsiedztwu wydaje mi się, że dość dobrze poznałem Zagłębie. Przyznaję jednak, że jest dla mnie obcą krainą, ta przestrzeń nie jest moja, pamięć także. Kiedy mieszkałem na katowickim Zawodziu, często chodziłem na spacery nad pobliskie stawy i nad Brynicę, a miałem wdrukowane gdzieś pojęcie Brynica-granica. Kiedyś, nie przekraczając owej granicy, dotarłem do stadionu, na którym widniał napis „Zagłębie” Sosnowiec. Błyskawicznie pojawiła mi się niekontrolowana myśl: oni już tu są. Sądzę, że Śląsk z Zagłębiem łączy syjamska miłość. Oczywiście starsze pokolenie zachowało w pamięci obraz Ślązaków w mundurach Wehrmachtu, choć Ślązacy odpowiadali, że wszyscy byli kucharzami, kierowcami albo tłumaczami, co niekoniecznie ma coś wspólnego z prawdą. Fakty faktami, a pamięć pamięcią, pamięta się te różne obrazy z różnych perspektyw. Myślę jednak, że wojenne, jak i peerelowskie konflikty są już mocno zaprzeszłe.

Kajś oznacza ‘gdzieś’, nikaj – ‘nigdzie’. W przeciwstawieniu tych tytułów kryje się podtekst?

Za tytułami Kajś i Nikaj nie stoją żadne wielkie romantyczne historie – zarówno jeden, jak i drugi nie były wydumane. Dobrze pamiętam intensywną wymianę esemesów z Robertem Talarczykiem w poszukiwaniu tytułu do sosnowieckiego spektaklu. To było późnym wieczorem w Krakowie, w drodze do Kauflandu. Odrzucaliśmy propozycję, jedną po drugiej, nikaj było chyba trzydziestą i obu nam się ten tytuł spodobał, nawet nie pamiętam, czyj to był pomysł. Okazuje się jednak, że wiele osób uważa, że sztuka Nikaj jest adaptacją powieści Kajś. Często próbuję sobie wyobrazić reakcję widzów, którzy idąc do teatru, spodziewają się zobaczyć Kajś, a oglądają międzyplanetarne loty Ślązaków uciekających przed końcem świata na Marsa. Nie wiem, czy są bardziej rozczarowani, czy rozbawieni.

W grudniu 2018 roku w Teatrze Nowym w Zabrzu odbyła się prapremiera spektaklu pt. Królowie strzelców. Sport w cieniu imperium (w reżyserii Piotra Ratajczaka), którego inspiracją była Pana książka pt. Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium. W 2021 roku zadebiutował Pan jako dramatopisarz w Teatrze Zagłębia, a od września w Teatrze Korez możemy oglądać kolejną Pana sztukę pt. Weltmajstry (premierowy pokaz odbył się 27 sierpnia w ramach 24. Letniego Ogrodu Teatralnego w Katowicach). Teatr zaczyna dominować?

W planach na najbliższe kilka miesięcy nie mam żadnego nowego spektaklu, ale muszę przyznać, że kiedy dobiegały końca przygotowania Nikaj, zaczął mnie ogarniać smutek, że ta teatralna przygoda się kończy. To były wspaniałe miesiące – nie tylko miałem możliwość tworzenia fikcji, ale także pracy w zespole. Uprawiam samotniczy zawód. Reporter, nawet jeśli długo rozmawia z ludźmi, to i tak większość pracy wykonuje w odosobnieniu. W teatrze zdobyłem zupełnie nowe doświadczenie, przez wiele tygodni znakomicie i twórczo bawiliśmy się tym tekstem. Kilkadziesiąt procent haseł, które są w spektaklu, wymyślili reżyser i aktorzy. Jeżeli (proszę mnie później rozliczyć z tych słów) ta sztuka będzie kiedyś wydana w formie książki, oprócz mnie pojawi się tam lista współautorów. To było niezwykłe dla mnie jako autora przeżycie – móc obserwować, jak ten tekst się rozpędza i rośnie. Na ostatniej prostej, na kilka dni przed premierą wymyśliłem kolejny temat na sztukę. Podzieliłem się tym pomysłem z Robertem Talarczykiem i tak zaczął się rodzić następny scenariusz, niedawno odbyła się premiera Weltmajstrów w Teatrze Korez.

Powraca Pan w tej sztuce do tematu swojej pierwszej książki?

Królowie strzelców to książka raczej historyczna. Weltmajstry wychodzą w przyszłość, to sztuka futurystyczna, której akcja rozgrywa się w roku 2050, a jej osią dramaturgiczną jest dialog o pierwszym mundialu, na którym Śląsk może wystawić swoją reprezentację w piłce nożnej. Być może nawet ten mundial wygra, a w finale Ślązacy pokonają Polaków. Oglądamy to z perspektywy osiedlowego baru, miejsca, które uwielbiam, ponieważ wszyscy siedzą tam razem, szybko zawierają znajomości i toczą długie rozmowy. To właśnie w takich barach zbierałem różne historie. W Weltmajstrach dyskutują o Śląsku, Zagłębiu. Ta sztuka jest zapisem scenek, których byłem świadkiem, i refleksją na temat tego, co się dzisiaj dzieje w Polsce.

Temat na pewno przyciągnie do teatru młodą widownię. Podobno wiele osób pyta Pana, kim są młodzi Ślązacy.

Mogę znaleźć kilkanaście przekonujących argumentów na to, że są zainteresowani przeszłością, że grzebią w dokumentach, że nastąpił jakiś renesans, moda na odgrzebywanie pamięci i tyleż samo argumentów przeciwstawnych – i wszystkie oczywiście są prawdziwe. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jacy są młodzi Ślązacy. Nie widzę żadnej sprzeczności między europejskością a śląskością. Wiele osób deklaruje mi, że łączy te dwie tożsamości kulturowe, często młodzi nie są zainteresowani polskością i nie chodzi tu o opowiedzenie się po którejś ze stron politycznych, ale po prostu nie czują się Polakami, czują się Ślązakami, Europejczykami. I to jest bardzo ciekawa grupa, ale nie wiem, czy jej liczebność rośnie, czy maleje. To się chyba wymyka socjologii.

Są miejsca, w których mieszkańcy toczą walkę o przetrwanie popadających w ruinę familoków.

Jeżeli Śląsk ma nie przetrwać, bo znikną familoki i to one mają być warunkiem istnienia śląskości, to ja, szczerze powiedziawszy, niezbyt dobrze życzę takiej śląskości. Niech ona umrze, roztopi się w tym, w czym ma ochotę. Tego boję się najbardziej, takiego kurczowego trzymania się symboli. Uważam, że to jest jedno z największych zagrożeń śląskości. Mam nadzieję, że śląskość przetrwa nawet ewentualną śmierć ostatniego familoka, bo to jest kultura tak samo ważna, jak polska czy francuska i jej istnienie nie może być uwarunkowane ocaleniem kilku tysięcy cegieł. Prawdziwa kultura przeżyje śmierć familoka, a jeśli nie, to znaczy, że była równie krucha, jak owe zrujnowane budynki, i nie ma o co walczyć. Zdecydowana większość kultur przeminęła i już o nich nie pamiętamy. Jestem przeciwny, aby trzymać Ślązaków w jakimś skansenie pod kroplówką. Jeżeli się okaże, że kultura śląska nie jest w stanie zaproponować niczego atrakcyjnego swoim uczestnikom poza materialnymi resztkami, to znaczy, że jest duchowo martwa.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że nie jest pisarzem. Czy autor powieści i sztuk teatralnych nadal podtrzymuje tę deklarację?

Nie zastanawiam się nad tym, nie lubię się definiować. Pisarzem jest dla mnie ten, kto pisze prozę, a jeśli definicja jest szersza i ja się w niej mieszczę, to może nim jestem. Piszę, jestem reporterem, dziennikarzem, jeśli jednak Pani uważa, że jestem pisarzem, to zwalnia mnie z obowiązku rozstrzygania, kto stoi wyżej: dziennikarz czy pisarz. Jeżeli łączę oba te charyzmaty, to jestem jednym i drugim. Specjalnie więc dla Pani dzisiaj jestem pisarzem.

Gratulujemy Nike, czekamy na kolejną książkę. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Maria Sztuka
Fotografie: Dorota Duda „Autorzy książek w obiektywie”