Napisał utwór, którego tytuł oddaje uczucia wszystkich ludzi pracujących względem pewnego dnia tygodnia. Zagrał główną rolę w filmowej wersji wybitnego dokonania zespołu, którego twórczości nie lubił czy wręcz nie znosił. Zorganizował prawdopodobnie najbardziej spektakularny koncert w historii rocka (a nawet dwa). Przy jakże nieokrągłej, 37. rocznicy tego wydarzenia, przypomnijmy postać Boba Geldofa – jednej z ikon przełomu lat 70. i 80., nie tylko w muzyce rozrywkowej.
Geldof, urodzony w Dún Laoghaire, portowym miasteczku nieopodal Dublina, zdobył popularność jako lider, wokalista i główny kompozytor zespołu The Boomtown Rats, który stworzył razem z innymi chłopakami pochodzących z obrzeży irlandzkiej stolicy. Przeważnie grali żywiołowo i jazgotliwie, zostali więc podciągnięci – jak wiele grup w tamtym okresie – pod nurt punkowy, a potem pod nową falę. Nigdy raczej nie byli zespołem ekstraklasowym, ale uważam, że po ponad czterech dekadach kapitalnie bronią się albumy drugi (A Tonic for the Troops, 1978) oraz trzeci (The Fine Art of Surfacing, 1979) – i to w całości, nie tylko ich najbardziej znane fragmenty.
Życie Boba nigdy nie należało do najłatwiejszych: kiedy miał sześć lat, zmarła jego matka, w szkole podobno gnębiono go, bo słabo grał w rugby, na chleb zarabiał, pisząc do prestiżowego tygodnika „New Musical Express”, ale i pracując w… rzeźni. Może dlatego ze Springsteenowską wrażliwością opisywał w swoich piosenkach ludzi skazanych na przeciętną egzystencję, którym nie pozostaje nic innego, jak tylko pójść wieczorem do baru (When the Night Comes), bo zostali złapani w „pułapkę na szczury” i próżno szukać z niej oswobodzenia (Rat Trap)… Nie przeszkadzało mu to jednak innym razem wcielić się w Hitlera i zadeklarować, że tak naprawdę to nigdy nie kochał Ewy Braun, niemniej okazała się ona triumfem jego woli ((I Never Loved) Eva Braun).
A już kompletnie rozbił bank utworem I Don’t Like Mondays z klawiszowym intro idealnym do ustawienia jako budzik w telefonie. Żarty jednak na bok: inspiracją była tragedia, o której Geldof usłyszał, będąc w USA. Na szkolnym placu zabaw w San Diego 16-letnia Brenda Ann Spencer zabiła dwoje dorosłych i raniła ośmioro dzieci. Na pytanie, dlaczego tak postąpiła, miała odpowiedzieć: „Nie lubię poniedziałków. To ożywiło mój dzień”…
W roli Pinka – gwiazdy rocka, która w odpowiedzi na kolejne życiowe tragedie i zawody buduje wokół siebie tytułowy mur alienacji – w filmowej wersji albumu The Wall (1982) obsadził Geldofa reżyser Alan Parker, choć Bob miał do muzyki Pink Floyd stosunek taki średni, bym powiedział. „Moim zdaniem można by zmieścić The Wall w trzyminutowej piosence – nie ma powodu, aby rozdymać tę historię do rozmiarów *********** albumu” – mówił w 1994 roku w wywiadzie dla miesięcznika „Tylko Rock”.
Reportaż o klęsce głodu w Etiopii, obejrzany w pewien październikowy wieczór roku 1984, kiedy kariera The Boomtown Rats chyliła się ku końcowi, poruszył zblazowanego rockmana, będącego nieodrodnym reprezentantem „zepsutych gwiazd popu” (nawet jeśli wciąż nie dbał przesadnie o fryzurę, w przeciwieństwie do pięknisiów z Duran Duran). Choć niektórzy dopatrywali się w staraniach Geldofa próby wskrzeszenia podupadającej popularności, nie da się zaprzeczyć, że dzięki singlowi Do They Know It’s Christmas? (nagranemu z topowymi w owym czasie muzykami brytyjskimi) oraz koncertom pod szyldem Live Aid tzw. Zachodowi otworzył szeroko oczy na rzeczywistość Trzeciego Świata. To, co działo się 13 lipca 1985 roku na londyńskim Wembley oraz stadionie im. J.F. Kennedy’ego w Filadelfii, było wydarzeniem zupełnie niebywałym (wystąpił m.in. reaktywowany na tę okazję Led Zeppelin z Philem Collinsem na perkusji) i w obecnych warunkach praktycznie nie do powtórzenia. Polecam obszerny dokument Live Aid – Againts All the Odds (dostępny na YouTubie, ale tylko z wygenerowanymi angielskimi napisami) pokazujący zarówno przygotowania do imprezy, jak i sam przebieg koncertów (posłuchajcie Paula McCartneya parodiującego styl, w jakim Geldof „przekonywał” poszczególnych wykonawców do udziału!).
To tylko trzy wyimki z jakże barwnej biografii Boba, w której przecież zawarły się jeszcze inne ważne momenty: te wspaniałe, kiedy w 2005 roku zorganizował serię koncertów Live 8 z reunionem Pink Floyd jako kulminacją, i te smutne, kiedy już w latach 90. żona Geldofa Paula Yates zostawiła go dla wokalisty INXS Michaela Hutchence’a.