Od 6 do 15 maja odbywały się 18. Sosnowieckie Dni Literatury, wydarzenie zorganizowane przez Zagłębiowską Mediatekę, jedna z najważniejszych imprez kulturalnych w regionie. Tegoroczna edycja odbyła się pod hasłem „Osiecka. Tylko mnie taką ścieżką poprowadź” z uwagi na 25. rocznicę śmierci poetki. W ramach majowego święta czytelników odbywały się liczne spotkania z autorami, konkursy, wystawy i warsztaty.
Spotkania z autorami oprócz czystej przyjemności obcowania z ulubionymi twórcami dostarczają nowych tropów. W rozmowach padają pytania o prawdę, zło, los i pamięć. Podczas 18. edycji wydarzenia odpowiadały na nie między innymi Małgorzata Rejmer, Ewa Winnicka i Zośka Papużanka. Małgorzata Rejmer, autorka książki Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii, została zapytana o to, czy dostrzega granicę między reportażem a literaturą. – Reportaż może być literaturą. Dobrze, żeby był. Dla mnie Gottland Mariusza Szczygła jest szalenie ważną książką, która wyznaczyła polskiemu reportażowi nowy horyzont, przekroczyła granicę i zrobiła to w niesamowity sposób. To książka, którą czytałam wiele razy i jest dla mnie ideałem, jeśli chodzi o konstrukcję, budowanie poszczególnych rozdziałów, klarowność, esencję, dryg niemalże copywriterski. Reportaż, który ma w sobie mocny pierwiastek literacki, wolniej się starzeje albo nie starzeje się wcale – mówiła Małgorzata Rejmer.
Pamięć nie jest niczym stałym
Jak przyznała, temat Albanii pęczniał, „nowotworzył się”’ w jej głowie.
– Im dłużej siedziałam w tych opowieściach, tym bardziej miałam przeświadczenie, że muszę być bardzo ostrożna, pisząc tę książkę, że to nie może być rzecz tak fantazyjna i brawurowa, jak Bukareszt. Kurz i krew. W przypadku Błota… bardzo emocjonalnie się zaangażowałam. Na początku myślałam, że jest to pozycja dla polskiego czytelnika, ale po 2–3 latach głęboko czułam, że jest to książka dla Albańczyków, że to dla nich piszę i że ważne jest dla mnie to, żeby opowiedzieć im, jak ktoś z zewnątrz widzi ten system, rozumiany z mojej perspektywy jako wielki eksperyment socjologiczno-psychologiczny, jako laboratorium kształtowania postaw ludzkich – dodała.
Książkę Małgorzaty Rejmer czytają młodzi Albańczycy. Została wydana w języku angielskim, ale uważają, że musi ukazać się również w języku albańskim, aby mogli przeczytać ją ich rodzice.
– Dziękują mi za to, że w książce po raz pierwszy pojawiają się mocne narzędzia do interpretowania tej rzeczywistości. Historiozofia albańska jest w kryzysie. Książki o komunizmie powstają za granicą wśród diaspory albańskiej albo są pisane przez obcokrajowców. Dla Albańczyków odkryciem jest to, że starałam się podbić kategorię wroga ludu i obalić mit równości w społeczeństwie albańskim. Powtarzają, że było jak było, ale przynajmniej ludzie byli równi. W Błocie… starałam się pokazać, że system opierał się na podziale na ludzi z dobrą i złą biografią i że to trzymało się tak dobrze, bo ludzie z dobrą biografią, którzy byli wyżej niż ci ze złą, mieli jakiś skrawek władzy – wskazała reportażystka.
Rejmer zwróciła uwagę, że społeczeństwa rumuńskie i albańskie mają problem z przepracowaniem historii.
– Z historią jest tak jak z pamięcią. Pamięć nie jest niczym stałym. To jest konstrukt, który zmienia się przez całe nasze życie, bo nie jesteśmy w stanie pamiętać przeszłości obiektywnie. Cały czas tworzymy swoją pamięć. Jest wiele eksperymentów psychologicznych, które pokazują, że pożyczamy wspomnienia z cudzych opowieści. Teraźniejszość cały czas pisze historię. Mamy nowe dane, zmienia się opowieść. Sami możemy obecnie poczuć, w jaki sposób władza reinterpretuje, przepisuje i wydobywa z historii rzeczy, które są dla niej przydatne i mają potwierdzić światopogląd – powiedziała Małgorzata Rejmer.
Zatrute plony. Kto jest kąkolem?
Zośka Papużanka przyjechała do Zagłębiowskiej Mediateki z książką Kąkol. Nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta jest wyjątkowa. Znajduje się na niej haft, a po otwarciu obwoluty widzimy lewą stronę haftu.
– Jest to zdjęcie haftu, który wykonała Ewa Pol wraz ze swoją siostrą Anną Pol, projektantką okładki. Wewnętrzną stronę wymyśliłam ja. Pomyślałam, że chciałabym właśnie ukazać tę drugą stronę i że to jest prawda o tej książce. Tak samo jest z innymi elementami – pomiędzy gołąbkiem a moim nazwiskiem jest nitka, jakby pod spodem. Bardzo łatwo można by to potraktować jako błąd i wymazać ją, żeby było ładnie, ale nie chciałam tego, bo to świadczy o tym, że tu jest prawda i ona ma swoją drugą stronę, która nie jest już taka ładna, tylko węzełkowa, brzydka, poskręcana i nie zawsze na pierwszy rzut oka ją widać – mówiła Zośka Papużanka.
Dom dziadków, do którego jeździ jako dziecko główna bohaterka Kąkola, powinien być bezpieczną przystanią, ale przyjazny nie jest. Wolność i poczucie bezpieczeństwa dają jej lasy, pola, łąki, które mogłyby się wydawać zagrożeniem.
– Żadna przestrzeń nie jest po prostu dobra albo zła, ładna albo brzydka. Najważniejsze jest to, co mamy w głowie, kiedy w takiej przestrzeni jesteśmy, i różne sprawy, które sobie z tym łączymy. To, co łączymy, jest kwestią pamięci pokoleń, naszych wspomnień, wrażeń, które nie są związane z przestrzenią, tylko z człowiekiem, który w tej przestrzeni funkcjonuje. Jeżeli gdzieś funkcjonuje człowiek, który dobry nie jest, potrafi zniszczyć każdą przestrzeń, nawet tę najładniejszą – mówiła Zośka Papużanka.
Jak wyjaśniła pisarka, kąkol został w Polsce praktycznie wytępiony.
– Kiedyś swobodnie mieszał się ze zbożem. Każdy łan pszenicy przetykało parę różowych kąkoli. Został wytępiony, bo kąkol jest szalenie trującą rośliną. Kilka ziaren kąkolu jest w stanie zatruć cały łan zboża, a ma on jeszcze ten feler – bardzo długo potrafi udawać, że kąkolem nie jest. Mały kąkol wygląda jak pszenica i do momentu, kiedy nie zakwitnie na różowo, nikt go nie podejrzewa o tę fatalną moc. Kto jest kąkolem w mojej książce? Każdy w tej książce myśli tak o kimś innym. Na pewno wnuczka, która jest narratorką, myśli tak o dziadku, który wyrządza jej zło. Zadziwiające natomiast jest to, że on też myśli o swoich wnukach, że są osobami, które mu brużdżą i przeszkadzają, że w nich jest zło – opowiadała pisarka.
Podkreśliła, że w Kąkolu nie szukała jednak odpowiedzi na pytanie, kto jest zły.
– W ogóle nie wiem, czy ktoś jest zły. Czym jest zło samo w sobie – taki problem próbowałam sobie postawić. To, że spróbowałam, wcale nie znaczy, że udzieliłam sobie odpowiedzi, bo pytanie jest zbyt trudne. Nie chodzi o to, żeby odpowiedzieć na to pytanie, ale żeby je sobie zadać. Czy jesteśmy źli? Z jakich powodów? Genetycznych? Tak nas ukształtowała rzeczywistość? Czy trochę jednego, trochę drugiego? Czy to, że jesteśmy źli, jest naszym wyborem, czy dlatego, że ktoś nas w takiej roli osadził? Czy w ogóle ktoś ma prawo mówić komuś, że jest zły? – pytała Papużanka.
Siła amerykańskiego snu
Ewa Winnicka, która napisała już kilka książek o emigrantach, podczas 18. Sosnowieckich Dni Literatury opowiadała o swojej najnowszej publikacji Greenpoint. Kronika Małej Polski.
– Tym, co łączy pokolenia emigrantów, jest amerykański sen. Ameryka była pierwszym krajem stworzonym przez emigrantów i w jej Deklaracji niepodległości było coś zupełnie rewolucyjnego dla Europejczyków oraz reszty świata – to, że każdy jest równy wobec prawa i że każdy ma prawo do szczęścia, do bycia zadowolonym z życia – zauważyła pisarka.
Do Ameryki jeździło się po wolność, lepsze życie, ale i po to, żeby przetrwać. Sam Greenpoint był dla wielu dużym zaskoczeniem, bo była to dzielnica emigrancka od początku biedna i robotnicza. Pierwsza część nowej książki Winnickiej przedstawia kontekst historyczny i społeczny tej emigracji, druga zawiera relacje jej uczestników.
– Tu dałam sobie wolność. To jest najfajniejsza część mojej pracy zawodowej – rozmowy z ludźmi. Wyobraziłam sobie, że jestem Bogusławem Malinowskim, który zamiast na Czarny Ląd udał się na Greenpoint. Albo też połączeniem Malinowskiego z kulą bilardową, która odbija się od człowieka do człowieka. Te spotkania były przypadkowe i takie miały być – wspominała Ewa Winnicka. Podkreślała, że emigracja ją fascynuje.
– Polacy za granicą są tacy sami jak Polacy w Polsce, tylko łatwiej ich tam obserwować, bo są jak preparat w roztworze, na który składają się inne społeczności – zauważyła reportażystka.
Honorowy patronat nad 18. Sosnowieckimi Dniami Literatury objęli: prezydent Miasta Sosnowca Arkadiusz Chęciński, rektor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach prof. dr hab. Ryszard Koziołek oraz Fundacja Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej. Jak co roku patronat medialny nad wydarzeniem objęła „Gazeta Uniwersytecka UŚ”.