Zanim pogrążymy się w spokojnej adoracji ducha z towarzyszeniem orkiestry filharmoników wiedeńskich, zanim rozpoczniemy zasłużone wakacje zimowe, zanim odpalimy lampki na choince, zanim to wszystko nastąpi, powinniśmy wszelako coś jeszcze zrobić. Johann Strauss syn nie zostawił nam zbyt wielu pamiątek. W żadnym razie podczas tournée po ówczesnej Polsce nie sadził lip, nocował pewnie w hotelach, ale ,,zaraził” swoimi utworami nie tylko współczesnych, ale i późne wnuki. Zapewne to pod jego wpływem (a zwłaszcza nieznanego walca zatytułowanego jak niniejszy felieton) z końcem roku jak Polska długa i szeroka piszemy sprawozdania i robimy plany na przyszłość. Mój tekst ze stycznia 1999 roku (Plan niesiemy, plan) dotyczył podobnego zagadnienia. Wyrażałem wtedy wątpliwość, czy da się zaplanować przyszłe osiągnięcia naukowe. Kolumb, który nie wiedział, dokąd płynie, nie wiedział, czy dopłynie, a jak już dopłynął, to nie wiedział, gdzie jest, był wówczas wskazany przeze mnie jako przykład osobnika niezasługującego na sponsoring ze strony mocodawcy, czytaj: suwerena.
Był to dla mnie wtedy argument, żeby planować to, co się już wykonało. No, ale to były dawne czasy i można było nieco koloryzować. Dziś, gdy władze na bieżąco są informowane o naszych osiągnięciach, taka podmiana dokonań na plany już się nie uda. Innowacyjność skupia się na tym, by możliwie dokładnie śledzić każdego z nas i notować wszelkie przejawy naukowo-dydaktyczno-organizacyjnego wysiłku. A plany wciąż są wymagane i tu trzeba się wykazać wielką przemyślnością, żeby potem nie trzeba jeszcze większej fantazji dla uzasadnienia, iż z planów niewiele wyszło. To już nie są czasy, gdy (jak pisałem w ubiegłym stuleciu) pewien generał armii k.u.k. (znów te austriackie sentymenty), tak sformułował sprawozdanie: „10 tys. talarów otrzymałem, 10 tys. wydałem”. I już. I nikt go nie pytał o więcej. Dziś, jeśli dostaniemy 10 tys. talarów, to po pierwsze: nie od razu, najwcześniej w maju; po drugie: musimy je wydać do połowy listopada; po trzecie: kwota niewydana przechodzi na konto dziekana lub rektora (to i tak dobrze, że nie ministra, który przed reformą Gowina brał wszystko co niewydane, tyle że można było wtedy wydawać przez dwa lata). Jego Magnificencja ze względów merkantylnych powinien być zatem zainteresowany, abyśmy raczej nie planowali zbyt wielu wydatków albo planowali tylko takie, których nie da się zrealizować, np. podróż na Marsa balonem albo coś równie ekstrawaganckiego. To dla planujących jest dość wygodne, bo można potem utrzymywać, że gdyby nie wąż w kieszeni decydentów, to osiągnęlibyśmy wyniki na miarę nie jednej, ale co najmniej dwóch Nagród Nobla lub innych wyróżnień, jeśli akurat w naszej dziedzinie nie przewiduje się przyznania nagrody imienia wynalazcy dynamitu.Planowanie jest piękne i ekscytujące, może zastąpić eksperymenty myślowe, a nawet badania naukowe. Planowanie to bowiem marzenia o wspaniałym, lepszym i zrozumiałym świecie. I dlatego sobie te plany robimy, a zza kulisów słychać śmiech Pana Boga.