Podróżowanie było moim wyborem. W sumie łatwym, bo podróż była od początku w moim życiu dzięki dziadkowi i tacie. Muzeum w Puszczykowie stanowiło dziecięcy plac zabaw. Historie z podróży dziadka kształtowały mnie – mówi Arkady Paweł Fiedler, podróżnik, który małym fiatem przemierzył Afrykę i Azję, wnuk słynnego podróżnika, przyrodnika i pisarza Arkadego Adama Fiedlera, gość 5. Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE.
Rozmowę muszę zacząć od podstawowego pytania: gdzie Pan teraz jest?
Jestem w domu w Puszczykowie. Dopiero co wróciłem z dwutygodniowego wyjazdu europejskimi trasami. Poszukiwałem najsłynniejszych i najpiękniejszych dróg. Pomysł zrodził się już jakiś czas temu. Głównie patrzę gdzieś daleko w świat, a Afryka pociąga mnie najbardziej. Pandemia jednak mocno pokrzyżowała moje plany podróżnicze, dlatego spojrzałem bliżej. Bardzo mnie pociąga już sama droga – jako miejsce, które łączy różne światy, dlatego postanowiłem znaleźć piękne i słynne drogi w Europie, którymi do tej pory nie miałem okazji jechać. Udałem się do Czarnogóry, w Rumunii pokonałem kilka ciekawych tras, również we Włoszech, w Szwajcarii i Francji. Spodobało mi się to na tyle, że już planuję kolejny wyjazd w inne zakątki Europy. Muszę zaznaczyć, że przejechałem te drogi, nie dymiąc „z rury”, gdyż miałem do dyspozycji samochód w pełni elektryczny.
Wspomniał Pan o zmianach w planach spowodowanych pandemią. Jak podróżnik dał sobie radę z zamknięciem na taki czas?
Pandemia mocno nas zaskoczyła. Miałem to szczęście, że chwilę przed nią, bo w połowie stycznia 2020 roku, wróciłem z zimowej wyprawy do Arktyki. Tam miałem okazję podróżować w stylu, który lubię, czyli samochodem. Doświadczałem nowego typu drogi i wyzwań. Moje dalsze plany zostały jednak zrewidowane. Chciałem dokończyć mój projekt filmowo- -podróżniczy „PoDrodze”, którego bohaterem jest mały fiat. Udała się Afryka i Azja. W 2020 roku miały być obydwie Ameryki. Wszystko mieliśmy zapięte na ostatni guzik. Niestety trzeba było przesunąć realizację na ten rok, ale znowu zabrakło szczęścia. Gdyby jednak nie pandemia, nie zrealizowałbym tej europejskiej wyprawy.
Czy pamięta Pan swoją pierwszą samodzielną podróż?
Zdarzały mi się wypady po Polsce ze znajomymi w czasie liceum, ale taka pierwsza długa i daleka podróż odbyła się w 1995 lub 1996 roku. Kupiłem bilet na pociąg, który uprawniał do przejechania całej Europy drugą klasą. Trwało to 1,5 miesiąca. Spałem na polach namiotowych. Dotarłem aż do Walencji, Grenady w Hiszpanii i tam bilet stracił ważność. Dlatego wracałem do domu już autostopem. Było to ważne doświadczenie. W latach 90. nie czytało się poradników na blogach i w mediach społecznościowych. W ogóle nie miałem dostępu do internetu i porad np. o tym, co wziąć ze sobą, a co będzie zbędne. Doświadczyłem wszystkiego na własnej skórze, do dziś pamiętam, jak ciężki był mój plecak. Wtedy zastanawiałem się, dlaczego nie wziąłem samochodu. Spotkałem pewnego Niemca na południu Francji. Przyjechał totalnym gruchotem, ale miał w nim wszystko. Jego i moje doświadczenia były inspiracją do tego, by kolejny wyjazd odbyć samochodem.
Czyli pierwsza podróż miała charakter analogowy?
Dokładnie. Nie można było otworzyć przeglądarki i np. sprawdzić drogi do hostelu. Ludzie służyli pomocą. Dzisiaj w podróżowaniu chyba najbardziej przeszkadzają social media. Jeżeli podróżnik chce istnieć i pracować w swoim zawodzie, musi być obecny w internecie. Dzielenie się swoimi doświadczeniami jest ważne, momentami jednak męczące. Trzeba znaleźć miejsce, internet, poświecić kilka godzin na zrobienie wpisu, wybranie zdjęć… Trzeba oderwać się od podróży. Zamiast chłonąć to miejsce, w którym się jest, wciąż z tyłu głowy ma się myśl o kolejnym poście, relacji na żywo. Oczywiście wcześniej pisało się relacje na gorąco czy prowadziło dziennik podróży, ale to nie było robione tak na szybko. To jest największa różnica. A samochód? Już sto lat temu tak się podróżowało. Byłem ostatnio w ciekawym muzeum motoryzacji w Turynie. Tam jest wystawione stare, wielkie auto z 1907 roku, które przemierzyło trasę z Pekinu do Paryża. Nawet Polacy jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym wybierali się w świat na samochodowe ekspedycje. Samochody oczywiście się zmieniają. Warto pamiętać, że sto lat temu były już w użyciu samochody elektryczne, które zostały odstawione na bok na rzecz pojazdów spalinowych. Teraz powracają. To ciekawe, bo obecnie ponownie odkrywa się nową stronę podróżowania samochodem.
Zanim jednak postanowił Pan realizować się w zawodzie podróżnika, spędził Pan 11 lat w Londynie. Tam oddawał się Pan filmowym podróżom. Zastanawia mnie ten czas i praca, bo wydaje się, że mając w rodzinie tak bogate tradycje podróżnicze, nie będzie szansy na ucieczkę przed nimi.
Zawsze chodziłem własnymi ścieżkami. Wyjazd do Londynu miał mi dać nowe doświadczenia i szansę na podszkolenie językowe. Z roku na rok przekładałem powrót i tak minęło 11 lat. Tam poznałem swoją żonę. Moja córka też urodziła się w Londynie. To miasto dało mi rzeczywiście dużo nowych doświadczeń. Pracowałem w kinach – filmy zawsze mnie interesowały – stąd praca była przyjemna. Zacząłem od wyświetlania filmów, a skończyłem na zarządzaniu kinami. Oczywiście czas urlopu spędzałem w podróży. Istotny był wyjazd do Polski w 2009 roku. Wtedy ruszyłem na pierwszą wyprawę maluchem wzdłuż granic Polski. To ona stała się zaczynem myśli na temat podróży w kontekście pracy.
Co było motywacją, by wrócić do Polski?
Do Polski zawsze było mi tęskno. Często wracałem do domu na wakacje. Pewnego dnia doszedłem do wniosku, że może te dwa tygodnie urlopu warto spędzić w inny sposób. Stąd pomysł na odwiedzenie miejsc, które wcześniej odkrywałem z rodzicami czy dziadkami, ale i tych, które wciąż były mi obce. Myślałem nad trasą i wpadłem na pomysł, by odbyć ją wzdłuż granic Polski, bo będzie to ciekawa i przede wszystkim różnorodna trasa. To po tej wyprawie doszedłem do wniosku, że może warto zajmować się podróżowaniem. Dodatkowo odkryłem na nowo Polskę, jak i małego fiata. To samochód mojego dzieciństwa. Do podróży w 2009 roku intensywnie się przygotowywałem. To było ciekawe doświadczenie, gdy wsiadłem do tego małego samochodu i czas po prostu zwolnił. Przez otwarte szyby malucha świat zaczął do mnie docierać: odczuwałem temperaturę, przestrzeń, hałasy na bocznych trasach. Maluch był pretekstem do wielu ciekawych rozmów, które odbywałem na stacjach benzynowych i postojach. Wywoływał zaciekawienie. Doszedłem do wniosku, że warto kontynuować tę przygodę.
Samochody są dla Pana niezwykle ważne. Widać to w kolejnych relacjach z podróży, w których wybór środka transportu nie jest przypadkowy.
Postanowiłem sprawdzić malucha też w innych trasach. Afryka od zawsze była moim marzeniem i stąd podjęcie wyzwania przejechania jej małym fiatem. Ważnym doświadczeniem było późniejsze przemierzenie jej samochodem elektrycznym. Po drodze nie miałem żadnej stacji do ładowania samochodu, dlatego prądu musiałem szukać wśród Afrykanów. Oni pomagali mi go zdobyć.
Jak wspomina Pan Afrykę?
W Afryce chciałem realizować serial z drogi, stąd wiele czasu spędziłem na spotkaniach w stacjach telewizyjnych, które chciałem przekonać do współpracy. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Na samym początku doznałem porażki, nie chciałem się jednak poddać i sam zebrałem ekipę. Nie mieliśmy praktycznie żadnego doświadczenia. Docieraliśmy się podobnie jak z samochodem. Urokliwy fiat dawał w kość, gdy trzeba było nim jechać ponad 11 godzin. Samochód na szczęście ułatwiał mi kontakt z miejscowymi. Wyzwanie było spore przede wszystkim pod kątem logistyki, trudnych dróg do pokonania samochodem zupełnie do tego nie przystosowanym, przekraczania granic wraz z całą ekipą. Było wiele trudnych momentów, na przykład w Egipcie. Tam dwa tygodnie walczyłem z biurokracją. Wynagrodzeniem tego czasu był widok pustyni i spędzone na niej noce pod gołym niebem. Najciekawsza droga biegła przez Tanzanię wzdłuż jeziora Tanganika aż do Zambii. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Tysiąc kilometrów szutru i pustkowia, gdzieniegdzie wioski czy małe miasteczka. Podróż do Afryki była, śmiało mogę powiedzieć, epicka.
Azję również przemierzał Pan maluchem…
Podróż samochodem ma tę specyfikę, że świat wokół cały czas się zmienia, z kilometra na kilometr mamy nowe obrazy i doświadczenia. Najlepsze doświadczenie z Azji jest także związane z drogą. Szczególnie wspominam przejazd przez Kirgistan, Tadżykistan i słynną trasę pamirską. Wyzwanie spore dla mnie i samochodu. Niezłym doświadczeniem było przejechanie stepu w Kazachstanie. Droga niezwykle monotonna, co czasami doskwierało, a z perspektywy czasu doceniam to gubienie się w prawie nieskończonym oceanie zieleni. Mongolia to przede wszystkim szutrowe drogi, spotykani na trasie ludzie mieszkający w jurtach i wielkie pustkowia.
Podróżowanie zazwyczaj kojarzy się z urlopem, odpoczynkiem. W Pana przypadku to praca.
Tak, i muszę zaznaczyć, że praca podróżnika jest niezwykle żmudna. Jeżeli chce się być zawodowym podróżnikiem, trzeba być przygotowanym na pracę przez 24 godziny na dobę. Robię to od kilkunastu lat i wciąż się uczę.
Jak Pana słynny dziadek oceniłby Pana podróżowanie?
Myślę, że dziadek cieszyłby się, że podróżuję, poznaję świat i ludzi, ale też że znalazłem swój sposób podróżowania. Ciesz się tym powiedziałby.
Bardzo dziękuję za rozmowę.