Niepokojąca przestrzeń „Er(r)go”

Przed 20 laty ukazał się pierwszy numer czasopisma naukowego „Er(r)go”, poświęconego zagadnieniom teorii, literatury i kultury. Rozmowa z założycielem i redaktorem naczelnym pisma prof. dr. hab. Wojciechem Kalagą.

Prof. dr hab. Wojciech Kalaga
Prof. dr hab. Wojciech Kalaga

Aby zgłębić historię powstania „Er(r)go”, musimy sięgnąć do lat 80. ubiegłego wieku i przypomnieć nieistniejące już interdyscyplinarne seminarium o tej samej nazwie.

Rzeczywiście, nie tylko tytuł periodyku, ale i pomysł jego stworzenia wymaga przywołania seminarium, które zrodziło się z potrzeby dyskusji w grupie ludzi o podobnych zainteresowaniach i pasjach naukowych. Spotkania odbywały się przeważnie u mnie w domu, trzonem grupy byli angliści: Emanuel Prower, Tadeusz Rachwał, Tadeusz Sławek i ja; po paru latach dołączył do nas Andrzej Wicher. Te spotkania miały cel naukowy, ale ich charakter był zupełnie nieformalny: były połączeniem debaty i spotkań towarzyskich, ponieważ oprócz tego, że mieliśmy wspólne zainteresowania, po prostu przyjaźniliśmy się. Nurtowały nas przede wszystkim zagadnienia teoretyczne i metodologiczne; obaj z Tadeuszem Sławkiem byliśmy świeżo po powrocie ze stypendium Fulbrighta w Stanach Zjednoczonych, Tadeusz w San Diego, ja w Yale. Warunki lokalowe wymuszały pewne ograniczenia, choć kiedyś doliczyłem się ponad trzydziestu uczestników. Goście zmieniali się rotacyjnie, dołączali, znikali, byli to przeważnie nasi młodsi koledzy, a także wybijający się studenci. Po moim wyjeździe w 1990 roku na uniwersytet w Murdoch do Australii spotkania odbywały się jeszcze przez rok w mieszkaniu Andrzeja Wichra, a później zanikły.

Czy z tych spotkań zostały tylko wspomnienia?

Owocem tych czasem burzliwych, a zawsze inspirujących dyskusji była publikacja w Wydawnictwie Uniwersytetu Śląskiego ośmiu tomów zbiorowych pod redakcją Tadeusza Sławka i moją. Muszę jednak podkreślić, że publikacja była efektem działań całej grupy, ale w owych czasach przepisy wymagały, aby redaktorem tomu był tzw. samodzielny pracownik naukowy, a to kryterium spełnialiśmy tylko my dwaj. Po moim powrocie z Australii w 1995 roku nie podjęliśmy już wspólnej działalności jako grupa; formuła w naturalny sposób wyczerpała się, mnie jednak nurtowała idea czasopisma, które nawiązywałoby do wspólnych spotkań w przestrzeni interdyscyplinarnej.

Koncepcja pisma była autorskim pomysłem Pana Profesora.

Nie tylko koncepcja, ale także założenia merytoryczne i metodologiczne, podział na poszczególne sekcje, a nawet projekt okładki. Pismo ukazywało się w wydawnictwie naukowym „Śląsk”, grafik zaproponował bardzo statyczną, by nie powiedzieć sztampową okładkę, ciężki, standardowy projekt, w którym zabrakło polotu, więc sam zaprojektowałem okładkę łącznie z koncepcją winiety, rodzajem czcionki i elementu graficznego. Chciałem uzyskać efekt zwiewności i gracji. Było to wprawdzie poważne pismo naukowe, ale zależało mi na tym, aby prowadzone było bez sztampy i z lekkością, a nawet z autoironicznym dystansem.

Co znaczy ergo – wszyscy wiemy, natomiast drugie r w nawiasie już tak oczywiste nie jest.

Er(r)go jest rozbudowanym słowem-walizką. Znów musimy wrócić do seminarium; w pewnym momencie poczuliśmy, że jesteśmy już jakimś identyfikowalnym bytem i postanowiliśmy się nazwać. Rozmów na ten temat było wiele, pomysłodawcą rdzenia, czyli ergo był nieżyjący już Mundek Prower, ja zaś, o ile pamiętam, dołożyłem drugie r i nawias. Ergo nawiązuje do filozofii, myślenia, rozumowania, wyciągania wniosków, kojarzy się też w popularnym przekazie z Kartezjuszem, do którego jednak, jako filozofa, było nam bardzo daleko. Drugie r tworzy też angielskie słowo err, które znaczy błądzić, mylić się i odnosi się do naszych wędrówek po krętych i niejednoznacznych ścieżkach teorii oraz zawiera fragment nazwiska Derridy, który dla części z nas był istotną inspiracją. Pobrzmiewa też konotacja ego – podmiotu, którego tematyka była nam bliska. Nawias również nie jest przypadkowy, sygnalizuje zainteresowanie tym, co nieoczywiste.

Czy ówczesny kontekst polityczno-społeczny miał wpływ na powstanie seminarium, a później pisma?

Poprzez stygmat czasu łatwo byłoby się wpisać w sprzeciw wobec panującego wówczas systemu politycznego i włączyć seminarium w trend buntu antykomunistycznego, ale jestem bardzo daleki od tego. Gdyby ktoś chciał się dopatrywać w naszych poczynaniach jakiejś opozycyjnej działalności wobec reżimu, to na pewno musiałbym go rozczarować. Oczywiście każdy z nas prywatnie miał bardzo negatywny stosunek do tego systemu, lecz seminarium w żadnej mierze nie miało zabarwienia politycznego. Byliśmy natomiast opozycyjni wobec dosyć skostniałego w tamtych czasach literaturoznawstwa. Na przykład tytuł naszego pierwszego seminaryjnego tomu – Znak i semioza – który ukazał się w roku 1985, wywołał pewną konsternację (co to jest ta semioza?). Niektórym literaturoznawcom, szczególnie starszego pokolenia, obca była idea procesu znakowego. W tamtych czasach w badaniach nad literaturą, obok nurtów tradycjonalistycznych, panował marksizm jako koncepcja metodologiczna, nadal królował strukturalizm, a my mieliśmy radykalną potrzebę poszerzenia aparatu pojęciowego literaturoznawstwa, a nawet swoistej zmiany paradygmatu.

Skąd wzięła się ta potrzeba?

Byliśmy wszyscy anglistami, czytaliśmy dużo literatury krytycznej i teoretycznej w języku angielskim, do której dostęp w Polsce dla szerokiego kręgu literaturoznawców był poważnie ograniczony, tylko nieliczni mogli z tych tekstów korzystać. Zdecydowany wpływ miały także nasze doświadczenia wyniesione z pobytów naukowych w amerykańskich i angielskich uniwersytetach i ośrodkach badawczych.

Czy powstanie periodyku było równie łatwe, jak zawiązanie się seminarium?

Przeciwnie. Trudności na początku były ogromne, szczególnie w kwestii finansowania pisma, którego pierwsze numery, za pośrednictwem wydawnictwa naukowego „Śląsk”, dotowało ministerstwo, więc bywało różnie. Dopiero kiedy periodyk został osadzony w badaniach statutowych obejmujących problematykę topografii wielokulturowości ówczesnego Instytutu Kultury i Literatury Brytyjskiej i Amerykańskiej, którym kierowałem, przeszliśmy do wydawnictwa uniwersyteckiego i sytuacja się poprawiła. Obecnie pismo finansowane jest z funduszu badań statutowych Instytutu Literaturoznawstwa Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego.

W redakcji „Er(r)go” pracował sztab ludzi?

Przez pierwsze lata redakcja liczyła dwie osoby: ja byłem redaktorem naczelnym, a sekretarzem redakcji Leszek Drong, którego poświęceniu pismo w dużej mierze zawdzięcza ciągłość. Dopiero pięć lat po debiucie postanowiliśmy poszerzyć redakcję, choć jej skład fluktuował jeszcze przez kilka lat. W końcu stało się podobnie jak w latach 80. – w jednym miejscu, w jednym czasie spotkała się grupa ludzi, których połączyła wspólna pasja intelektualna, a także, a może przede wszystkim – przyjaźń. Dla mnie to było wspaniałe déjà vu, które trwa do dzisiaj. Wtedy wyklarował się obecny skład redakcji: Marzena Kubisz, Marcin Mazurek, Paweł Jędrzejko, nieco później dołączyła do nas dwójka wybitnie zdolnych i zaangażowanych w pracę młodych naukowców: Anna Kisiel (wówczas Maraś), oraz Michał Kisiel; pracę kontynuował także Jacek Mydla. Uważam, że to dzięki działaniom tej właśnie grupy, „Er(r)go” zaczęło się doskonalić.

Pierwszemu numerowi zapewne towarzyszyły potężne emocje.

Oczywiście, przede wszystkim nie mieliśmy doświadczenia w wydawaniu czasopisma i to rodziło wiele zrozumiałych niepokojów. Nie mieliśmy także w zanadrzu gotowych i niepublikowanych tekstów, a ja nie chciałem niczego powielać. Mimo jednak wielu różnych przeciwności i obaw pierwszy numer był niezwykle udany. Udało mi się zaprosić do niego wspaniałych autorów: Agatę Bielik-Robson, Ewę Domańską, Stefana Morawskiego, Ewę Rewers, Krystynę Wilkoszewską, Tadeusza Sławka, Tadeusza Rachwała, były także dwa przekłady: Rolanda Barthes’a i Christophera Norrisa. To było mocne wejście czasopisma.

Jak pismo zostało odebrane przez środowisko?

Chciałoby się powiedzieć, że pierwszy i kolejne numery spotkały się z entuzjazmem środowiska, ale tak niestety nie było. „Er(r)go” budowało swoją pozycję powoli. Początkowo było pismem niszowym, dopiero z czasem zaczęło zdobywać oczekiwaną popularność. Przełomowym momentem było pojawienie się periodyku na platformie systemu EBSCO, czyli otwartego dostępu do bazy, w której indeksowane są czasopisma Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego. Stało się to za sprawą ówczesnego dyrektora wydawnictwa dr. hab. Pawła Jędrzejki. Od tej chwili dostępność zarówno dla czytelników, jak i autorów wyraźnie zaczęła rosnąć. Pismo zdobyło popularność, wzmogła ją także punktacja uzyskana w ostatniej ewaluacji. Na efekt nie musieliśmy długo czekać: kilkadziesiąt tysięcy wejść na stronę internetową i ponad 15 tysięcy ściągniętych plików PDF. Nie ustajemy jednak w wysiłkach, by te wyniki oraz tzw. cytowalność poprawić, stąd także dwujęzyczność pisma.

Pismo jest interdyscyplinarne, choć jego twórcami byli angliści.

Pismo będące refleksją nad wytworami kultury współczesnej musi być interdyscyplinarne. Analiza zjawisk, dzieł literackich, procesów kulturowych i ich uwarunkowań otwiera przestrzeń dla wielu dyscyplin naukowych. Wielość perspektyw unaocznia skład rady programowej, którą musiałem powołać, przygotowując pierwszy numer. W gronie tym znaleźli się wybitni polscy i zagraniczni badacze różnych dyscyplin: lingwiści, literaturoznawcy, filozofowie, socjolodzy, krytycy literaccy, historycy filmu, kulturoznawcy, są to m.in.: Zygmunt Bauman, Ryszard Nycz, Alicja Helman, Andrzej Szahaj, nieżyjący już Anna Zeidler-Janiszewska i Erazm Kuźma, Fernando Andacht, Floyd Merrell, oczywiście także trzon seminarium „Er(r)go”… w sumie dziewiętnastu znakomitych przedstawicieli różnych dziedzin nauki.

Źródłem pozyskiwania autorów były także interdyscyplinarne konferencje naukowe organizowane przez Instytut Kultur i Literatur Anglojęzycznych. Uczestnicy tych konferencji często publikowali swoje artykuły w „Er(r)go”. Wielu z nich było wówczas młodymi naukowcami, dziś są profesorami na krajowych i zagranicznych uczelniach. Obszar tematyczny jest bardzo szeroki, ponieważ takie jest spektrum współczesnych tendencji w kulturze i ich założeń myślowych. Publikują u nas literaturoznawcy, kulturoznawcy, filozofowie, antropolodzy, filmoznawcy, teatrolodzy, a także przedstawiciele nowych kierunków badawczych, takich jak studia postkolonialne, ekokrytyka, studia wegańskie…

Czy dzisiaj, kiedy „Er(r)go” jest czasopismem indeksowanym w bazach: ERIH+ i Elsevier Scopus i figuruje także w Index Copernicus Journal Master List, a od tego roku jest pismem dwujęzycznym o zasięgu międzynarodowym, także trzeba zabiegać o autorów?

To się oczywiście zmieniło, otrzymujemy bardzo dużo tekstów, teraz mamy raczej problem z dokonywaniem wyboru, a zdarza się, że nie jest on łatwy; zasady publikacji pozostają jednak niezmienne – teksty muszą być oryginalne, nigdzie dotąd niepublikowane, a przede wszystkim muszą prezentować wysoki poziom naukowy.

Wysoka punktacja, ogromne zainteresowanie autorów i duże grono czytelników otwierają listę sukcesów.

Dla mnie niezaprzeczalnym sukcesem jest samo istnienie czasopisma mimo trudności, których po drodze nie brakowało. Do tej listy chciałbym dopisać także list gratulacyjny, który wręczył mi podczas inauguracji roku akademickiego rektor prof. dr hab. Ryszard Koziołek. Słowa, które zostały tam zapisane, są ukoronowaniem tego dwudziestolecia i choć były skierowane do mnie, ich odbiorcami są wszyscy członkowie naszego redakcyjnego zespołu. List był napisany z takim wyczuciem ducha „Er(r)go”, jakby pan profesor Ryszard Koziołek od lat był członkiem naszej redakcji.

Jest Pan Profesor autorem kilku monografii, podręczników, kilkudziesięciu studiów, rozpraw i artykułów, a jednak stworzenie czasopisma „Er(r) go” zajmuje szczególne miejsce w Pana dorobku naukowym.

Indywidualne prace są źródłem ogromnej satysfakcji, wspólne natomiast tworzą przestrzeń. Nam w „Er(r) go” udało się stworzyć dwie takie przestrzenie: wewnętrzną – przestrzeń przyjaźni i bliskości oraz zewnętrzną – agory intelektualnej, która, mam nadzieję, długo jeszcze będzie przyciągać humanistyczne umysły. I jeszcze jeden powód, dla którego „Er(r)go” w moim dorobku jest tak ważne. Prawie wszyscy członkowie redakcji są moimi wychowankami – od magisterium po doktorat – a to naprawdę daje poczucie akademickiego spełnienia.

Anglista, teoretyk literatury, redaktor naczelny naukowego periodyku – w której z tych ról czuje się Pan Profesor najlepiej?

Jestem otwartym humanistą, a to sprawia, że te obszary wzajemnie się uzupełniają, a nie dzielą.

Czego życzy Pan Profesor czasopismu u progu kolejnego dwudziestolecia?

Profesor Ryszard Koziołek w liście z okazji jubileuszu nazwał przestrzeń „Er(r)go” niepokojącą. Chciałbym, aby zawsze taka pozostała.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę kolejnych wspaniałych jubileuszy.

Autorzy: Maria Sztuka
Fotografie: Lucyna Malik-Kalaga