Felieton klimatyczny

W grudniu tego roku Katowice stają się światową stolicą klimatu, a to dzięki szczytowi klimatycznemu ONZ. O czym więc mówić, jeśli nie o pogodzie?

Dla Brytyjczyka słowa o aurze inicjujące konwersację to rytuał społeczny, kod kulturowy, podczas gdy u Polaków rozmowy o niej nie cieszą się uznaniem, skoro są określane z dezynwolturą lub lekceważeniem jako bla, bla, ple-ple, ecie-pecie, gadka szmatka, mowa-trawa, koszałki-opałki, klituś-bajduś, banały, komunały, frazesy, pustosłowie… A przecież ta sekwencja tematyczna bywa nieoceniona w rozmowie z nieznajomym, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć. W Europie i w USA nie wypada w takiej sytuacji milczeć (zapadła niezręczna cisza, un ange passe). Pogoda pełni ważną funkcję w small talk – fatyczną, bo pozwala poznawać ludzi, podtrzymywać w niezobowiązujący sposób kontakty, stworzyć miłą atmosferę. Można się nią cieszyć, narzekać na nią, wiązać z nią plany – i lepiej patrzeć na nią jak na szklankę do połowy pełną.

W mediach masowych popularnością cieszą się prognozy pogody. Kto nie chce albo nie musi wiedzieć, jak się ubrać następnego dnia, ile czasu przeznaczyć na dojazd do pracy, na kiedy zaplanować urlop? Prezenterzy pogody prześcigają się w uatrakcyjnianiu swoich zapowiedzi. Od lat najstarsi górale straszą ceprów zimą stulecia. Na szczęście nie zawsze ich przepowiednie się sprawdzają, podobnie zresztą jak meteorologiczne symulacje amerykańskich uczonych.

Tegoroczne newsy dostarczają sporo wątków do rozmowy pogodowej, choć nie zawsze pogodnej. I tak w październikową niedzielę gwałtowna burza gradowa zaatakowała Rzym, tworząc na ulicach pływające lodowe tafle. Wieczne Miasto przemieniło się w lodowiec. W tym samym miesiącu zakwitły w Japonii biało-różowe kwiaty wiśni. A przecież sakura-zensen (dosłownie: front kwitnienia) zaczyna się na początku lutego i, przesuwając się przez Kraj Kwitnącej Wiśni, trwa do końca maja. Późnopaździernikową nocą w Katowicach odnotowano temperaturę powyżej 20 stopni. Wydmy Sahary pokryły zaspy śnieżne. Zadziwione i zachwycone dzieci lepiły po raz pierwszy w życiu bałwany. Co za malowniczy kontrast kolorystyczny: gorący piasek i śnieżna biel, śnieżynka w rękach czarnoskórego malucha! To przecież gotowe sceny i scenariusze filmowe.

Jako widz lubię, siedząc bezpiecznie w fotelu – choć czasem poczuję emocjonujące tąpnięcie w okolicznej kopalni – oglądać filmy katastroficzne o pogodowych anomaliach, gniewie Matki Natury. Moje ulubione? 2012 w reżyserii Rolanda Emmericha i jego Pojutrze, Geostorm Deana Devlina, Pompeje Paula W.S. Andersona, Rewolwer i melonik Jeremiaha Chechika, Twister Jana de Bonta, Niemożliwe Juana Antoniego Bayony, W stronę Słońca Danny’ego Boyle’a, Aftershock Feng Xiaoganga. A w nich trzęsienia ziemi, tsunami, pożary, tornada, erupcje wulkanów, śmiercionośne i niszczące burze, opady gigantycznego gradu, biblijne powodzie, umierające Słońce… Dodam jeszcze do listy najmniej widowiskowe Zdarzenie M. Nighta Shyamalana – tu falę masowych samobójstw powodują niepozorne rośliny.

Jeden z migotliwych aforyzmów Stanisława Jerzego Leca prorokuje: Rozmowy o pogodzie staną się interesujące przy pierwszych oznakach końca świata. Czy to tylko lekki koncept literacki?