W grudniu minie 100. rocznica urodzin Aleksandra Sołżenicyna, noblisty, człowieka epoki, pisarza, publicysty, politykującego moralizatora, a jednocześnie człowieka niezwykle kontrowersyjnego. Czy polski czytelnik AD 2018 sięga do Archipelagu GUŁag i innych utworów tego autora?
– Nie bardzo, ponieważ książek Sołżenicyna właściwie nie ma w księgarniach, nie są wznawiane, nie ma także nowych publikacji krytycznoliterackich. Polski czytelnik, nawet średnio oczytany, posługuje się natomiast mitem Sołżenicyna, którego fundamentem jest przywołany Archipelag…, to bowiem z jego perspektywy tworzy się ów mit walki z komunizmem w Rosji. Jeśli chodzi o ujawnianie prawdy o sowieckich łagrach, jest to utwór nie do przecenienia, szczególnie dla czytelników na Zachodzie. W Polsce wiedzieliśmy na ten temat znacznie więcej, chociażby z nielegalnych wydań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, przekazów rodzinnych, z publikacji wolnościowych, zarówno literackich, jak i nieliterackich, które (oczywiście w drugim obiegu) docierały już do nas na początku lat 80. ubiegłego wieku. Czytaliśmy Władimira Bukowskiego, Jewgienię Ginzburg czy nie tak aktywnego politycznie, ale będącego symbolem oporu w Rosji Iosifa Brodskiego, który oprócz Sołżenicyna był autorem najczęściej wydawanym w drugim obiegu w Polsce. Tak więc to, co zrobił Sołżenicyn Archipelagiem GUŁag, dla Polaka miało mniejszą wagę informacyjną niż dla czytelnika na Zachodzie. Szczególnie we Francji (nieco inaczej było w Niemczech czy w Anglii), gdzie istniały bardzo silne środowiska lewicowe, które najpierw popierały stalinizm, a później z trudem przyjmowały wszelkie skutki chruszczowowskiej odwilży – tam społeczeństwo inaczej myślało o komunizmie.
Krajem Rad wstrząsnęły debiutanckie opowiadania Sołżenicyna. W tytułowym Jednym dniu Iwana Denisowicza znalazły się także wątki autobiograficzne.
– Sołżenicyn był przede wszystkim pisarzem, jego burzliwy i dramatyczny życiorys, szczególnie ośmioletni pobyt w łagrze, jest drugorzędny wobec tego, jak przekuł te doświadczenia w literaturę. Wydanie swoich opowiadań Sołżenicyn zawdzięcza redaktorowi naczelnemu najważniejszego wówczas pisma literackiego „Nowyj Mir”, Aleksandrowi Twardowskiemu, który był jednocześnie członkiem Komitetu Centralnego KPZR. To właśnie Twardowski, człowiek niezwykle odważny, choć rzadko trzeźwy, wykorzystując znajomość z Chruszczowem, dopiął swego i wydrukował debiutanckie opowiadania. Ani Zagroda Matriony, ani Zdarzenie na stacji Krieczetowka nie zdobyły takiej sławy, jak Jeden dzień Iwana Denisowicza. Mimo że utwór wzbudził (i do dziś wzbudza) spory interpretacyjne, stał się przełomowym momentem w literaturze nie tylko rosyjskiej. Po raz pierwszy prawda o sowieckim łagrze ujrzała światło dzienne w tak, zdawać by się mogło, beznamiętnym, ale humanistycznym opisie. Pojawili się nawet krytycy, którzy uważali, że był to wyraz oportunizmu, ponieważ główny bohater Iwan Denisowicz Szuchow przeżywa w łagrze szczęście pracy, a Sołżenicyn usprawiedliwia według nich istnienie obozów – to oczywista nieprawda.
Szcz-854 (to pierwotny tytuł Jednego dnia…) dla czytelników w Rosji i na Zachodzie był szokiem, w Polsce opowiadanie to miało znacznie słabszy wydźwięk i trochę trudno nam zrozumieć, że zostało tak niezwykle wysoko ocenione.
– Ranga tej opowieści definiowana jest przez kontekst. Początki socrealizmu sięgają końca lat 20. XX wieku, choć jako metoda twórcza został on usankcjonowany dopiero w 1934 roku. Pierwsze powojenne dziesięciolecie, kiedy Stalin na nowo przykręcił śrubę intelektualistom, szczególnie pisarzom, upływały pod znakiem literatury sfałszowanej, literatury, która nie miała nic wspólnego z opisywaniem życia, była po prostu narzędziem służącym do przemycania ideologii do świadomości społecznej – dopóty, dopóki ludzie nie zaczną myśleć tak, jak im nakazuje propaganda.
Dlaczego właśnie literatura?
– Ponieważ wykorzystuje ona najprostszy mechanizm oddziaływania na czytelnika. Literatura podporządkowana propagandzie za pomocą form literackich, które budują lepszy kontakt z odbiorcą, pomagała indoktrynować człowieka. Tak było do 1953 roku, a nawet i później. Pojawiały się wprawdzie oznaki zmian, ale w tekstach okresu odwilży nie było mowy o łagrach ani o drugiej połowie lat 30., czyli o czasach czystek stalinowskich, tak jakby w ogóle nie miały miejsca. I nagle – w tym kontekście – debiutuje jakiś nieznany nikomu Sołżenicyn, który opisuje jeden dzień z życia w łagrze. Ukazuje się więc w Rosji coś, co jest przedmiotem najgłębszego zakazu, czyli opowieść o obozie, napisana w sposób naturalny, bez patosu i heroizmu. Sołżenicyn łamie tabu milczenia. To właśnie w tej naturalności, w braku agresji ideologicznej i zacietrzewienia tkwiła siła tej opowieści. Do ludzi dotarło, że co dziesiąty obywatel ich kraju siedzi w łagrze i próbuje w nim przetrwać. Pamiętajmy, że był to dopiero rok 1962, a w Rosji w obiegu oficjalnym literatury łagrowej nie będzie jeszcze przez dwadzieścia następnych lat.
Sukces debiutu przyniósł sławę pisarzowi, Sołżenicyn został przyjęty do Związku Pisarzy Radzieckich, a Jeden dzień… nominowano nawet do Nagrody Leninowskiej.
– To był efekt prestiżu pisma „Nowyj Mir”, w którym publikacja była jednoznaczna z uzyskaniem akceptacji Wydziału Kultury Komitetu Centralnego. Nic więc dziwnego, że wszyscy w Rosji zaczęli bić brawo. Nie trwało to jednak zbyt długo. Już na początku rządów Breżniewa Sołżenicyn poddawany był rozmaitym szykanom. W 1965 roku KGB skonfiskowała maszynopis antystalinowskiego Kręgu pierwszego, rok później pisarz otrzymał zakaz publikacji i został usunięty ze Związku Pisarzy Radzieckich.
Sołżenicyn nie przestał jednak szokować.
– Oddział chorych na raka czy Krąg pierwszy to powieści niesłusznie zapomniane, obie są niezwykle istotne. Do dziś pamiętam emocje, jakie towarzyszyły ich czytaniu, a był to początek lat 70. Poruszały wtedy i poruszają nadal. Nie można zapomnieć przedstawionego w Kręgu pierwszym obrazu zamkniętego środowiska „szaraszki” – więzienia instytutu badawczego, w którym naukowcy więźniowie przeprowadzali badania zlecane przez najwyższe władze partyjne. To są powieści, które nie stawiają sobie celu sensu stricto politycznego, Sołżenicyn nie prowadzi w nich walki ideologicznej, opisuje natomiast losy ludzi w nieznanych dotąd w literaturze kontekstach totalitarnego państwa. Zamknięte środowisko „szaraszki” to nic innego, jak alegoria radzieckiego społeczeństwa. Równie przejmujący jest Oddział chorych na raka. Młody człowiek, łagiernik, później zesłaniec, trafia do specjalistycznej kliniki w Taszkiencie z podejrzeniem raka. W książce mowa co prawda o łagrze czy o trudnych losach narodu w czasach stalinowskich, motywy te są jednak tylko bardzo dyskretnym tłem obrazującym zmiany zachodzące w psychice człowieka, który przez to wszystko przeszedł. Do dziś pamiętam scenę, a czytałem to ponad 30 lat temu, kiedy ten młody człowiek rozmawia na ławce w parku z innym chorym. Starszy pacjent zna przeszłość młodego, zna jego los, wie o łagrze, zesłaniu i mówi niemal z zazdrością: Jesteś szczęśliwym człowiekiem, tobie udało się przeżyć łagier, a ja każdej nocy i każdego dnia bałem się, że po mnie przyjdą. Który z nich jest w gorszej sytuacji psychicznej? Sołżenicyn pokazuje Wielką Zonę, jak w Rosji nazywano państwo postrzegane jako jeden ogromny łagier, w którym wszyscy żyją pod presją strachu. To było nie tylko psychologicznie przekonujące. Ta diagnoza wpłynęła również na wielką rangę artystyczną dzieła Sołżenicyna.
Kiedy w 1973 roku w Paryżu rozpoczęto publikację Archipelagu GUŁag, Sołżenicyn był już laureatem Nagrody Nobla, którą przyznano mu trzy lata wcześniej.
– Zachód znał już dobrze nie tylko Krąg pierwszy czy Oddział chorych na raka, ale także Archipelag GUŁag. Do Nagrody Nobla nominują przecież krytycy literaccy i akademiccy naukowcy, a do tej grupy czytelników literatura drugiego obiegu dociera najszybciej. Podobnie było z Pasternakiem, w 1958 roku otrzymał on Nagrodę Nobla za Doktora Żywago, którego czytano znacznie wcześniej, niż ukazało się oficjalne pierwsze wydanie. Pasternak musiał odmówić przyjęcia nagrody, Sołżenicyn bał się ją odebrać, obawiając się, że nie będzie mógł już wrócić do ZSRR. Nagroda trafiła do niego dopiero pięć lat później.
W uzasadnieniu przyznania Nagrody Nobla czytamy m.in.: za moralną siłę, z jaką spełnia [twórczość – przyp. red.] obowiązki wobec niezastąpionych tradycji literatury rosyjskiej. Jak należy rozumieć te słowa?
– Klasyczną literaturę rosyjską XVIII- i XIX-wieczną Gorki określił jako człowiekoznawstwo. Proszę zwrócić uwagę, jak znakomicie do tego określenia pasuje opowiastka o młodym człowieku. Sołżenicyna powieściopisarza interesuje głównie to, co dzieje się z psychiką człowieka, zarówno w kontekście społecznym, jak i politycznym, pod presją lęku i stałego zagrożenia. Nie można jednak powiedzieć, że za Noblem dla Sołżenicyna nie stały żadne przesłanki polityczne.
To znaczy?
– Członkowie kapituły Nagrody docenili jego niezwykłą odwagę osobistą, która pozwoliła mu przeprowadzić tak wnikliwe śledztwo i zgromadzić potężny materiał zamieszczony później w Archipelagu…, a także determinację – ostatecznie musiał jeszcze wysłać i opublikować tę historyczną relację. To było naprawę heroiczne.
Dlaczego Sołżenicyn nie chciał opuścić kraju, którego władze tak go nękały?
– Jestem przekonany, że miał głębokie poczucie misji, z jakich bowiem innych pobudek miałby powstać Archipelag GUŁag? Niezwykła odpowiedzialność nakazywała mu powiedzieć prawdę, a któż miałby to zrobić, jeśli nie on – więzień i zesłaniec? Dlatego siedział w Rosji tak długo, dopóki go stamtąd nie wyrzucili. Ponadto na początku lat 70. coś się zaczęło zmieniać: tworzy się ruch obrony praw człowieka, widoczna zaczyna być działalność Andrieja Sucharowa, organizują się komitety helsińskie… – to wszystko utwierdza go w przekonaniu, że obrał słuszną drogę. Wreszcie władze nie pozostawiają mu wyboru i deportują go do Republiki Federalnej Niemiec. Jest rok 1973…
Z RFN ruszył do Szwajcarii, później do USA, gdzie spędził 17 lat na odosobnionej farmie w amerykańskim Vermont. Na emigracji noblista czuł się nieswojo, nie zachwyciła go wolność rozumiana po amerykańsku i nie ukrywał frustracji.
– Na Zachodzie wiodło mu się bardzo dobrze, miał pokaźne środki do życia. Świat zachłysnął się jego twórczością, mnożyły się tłumaczenia na różne języki, zewsząd więc spływały tantiemy, jego konto zasiliła również Nagroda Nobla. Kupił więc posiadłość w stanie Vermont, w niewielkiej miejscowości położonej blisko granicy z Kanadą, w sąsiedztwie uniwersytetu w Burlington, jednej z najstarszych uczelni w Nowej Anglii. Przed laty, przebywając w pobliżu, miałem okazję zobaczyć tę słynną farmę Sołżenicyna, mimo że w planach wycieczek turystycznych jej nie było. Noblista był bardzo wrogo nastawiony do jakichkolwiek odwiedzin, nie przyjmował gości. To była potężna posiadłość, otoczona wysokim płotem zakończonym drutami kolczastymi, zarośnięta wysokimi krzakami. Nic nie było widać. Ten lęk przed obcymi łatwo można jednak wytłumaczyć – ciągnął się za nim syndrom łagrowy; w każdym, kto chciał przekroczyć próg jego domu, widział wysłannika KGB…
Czego nie akceptował na Zachodzie?
– Demokracji, która daje otwarty rynek idei. Przecież Sołżenicyn myślał w kategoriach religijnej organizacji społeczeństwa. Cała jego twórczość emigracyjna i poemigracyjna jest jednoznaczną apologią państwa rosyjskiego jako wcielenia etosu Rosjanina, apologią narodu, którym kieruje Wielka Idea.
Kiedy Sołżenicyn wraca w 1994 roku do Rosji, jest już po pieriestrojce Gorbaczowa, u steru władzy stoi Jelcyn. To był triumfalny powrót, którego blask szybko pobladł. Nawet program telewizyjny, w którym noblista przemawiał do narodu, nie zyskał aprobaty widzów i szybko został zdjęty jako nudziarstwo.
– To nie była Rosja, o jakiej marzył, nie wszystko w pieriestrojce mu się podobało. Już w 1989 roku w manifeście zatytułowanym Jak odbudować Rosję przestrzegał przed osłabieniem władzy oraz nadmierną wolnością i zaoferował plan naprawy, który obejmował większość znaczących sfer życia państwa rosyjskiego – od szkolnictwa począwszy, a na policji skończywszy. Jedną z najważniejszych jego tez była scentralizowana władza i porzucenie kolonialnych ambicji. Rosja zdaniem Sołżenicyna powinna zrezygnować z republik południowych, zakaukaskich, azjatyckich, apelował natomiast o współmyślenie z Białorusinami i Ukraińcami, którzy mieli współtworzyć wielki, rosyjski kraj. Rysuje on wizję silnej, rządzonej centralistycznie Rosji, powołując się na historię, która dowodziła, że taka jest specyfika tego kraju. Demokrację natomiast odbierał jako anarchię, Rosjanin musi bowiem wiedzieć, kto rządzi, i musi być poddawany pewnym rygorom posłuszeństwa, bo inaczej dojdzie do rozbicia jedności narodu i kraju. Trudno się dziwić, że nie tylko wielu czytelników, ale i krytyków literackich jest rozdartych pomiędzy wizerunkiem Sołżenicyna heroicznego, który żył na granicy zagrożenia życia, a drugim Sołżenicynem, który przemawia ex cathedra, posługuje się demagogią i wygłasza kontrowersyjne sądy (chociażby w odniesieniu do Aleksandra Twardowskiego), przybiera ton mędrca, stawiając się w roli proroka. Trzeba jednak powiedzieć, że chciano widzieć w nim proroka. 50 lat jego życia predestynowało go do tej roli, choć niepostrzeżenie dla samego siebie stał się ideologiem. Powieści, takich jak Oddział chorych na raka czy Pierwszy krąg, nie wyrzucałbym jednak z listy lektur obowiązkowych.
Wiele wyjętych z kontekstu cytatów z tekstów publicystycznych Sołżenicyna zaczynają wykorzystywać nacjonaliści.
– Pożywką dla nacjonalizmu Sołżenicyn nie może być na pewno. Nigdzie – ani w twórczości literackiej, ani publicystyce – nie znajdziemy dowodów na tak ekstremalne myślenie o narodzie, które mogłoby prowadzić do państwa narodowego. To, że był zwolennikiem władzy autokratycznej, nie znaczy, że uważał totalitaryzm za dobrą formę organizacji społecznej. Jego prawicowe nastawienie wynika z kontekstu społecznego i politycznego Rosji oraz z przekonania, że Rosjanie lubią być prowadzeni twardą ręką. A to nie ma nic wspólnego z nacjonalizmem.
Jakkolwiek ocenialibyśmy późny okres twórczości Sołżenicyna, jego wkład w obalenie komunizmu jest oczywisty.
– Obalenie – to zdecydowanie za dużo powiedziane, niezaprzeczalną jego rolą jest natomiast dostarczenie wiedzy, która podważyła ideologiczny fundament, na jakim opierało się radzieckie imperium. Sołżenicyn przyczynił się do obalenia tezy, że komuniści są największymi humanistami naszych czasów – pokazał, jak nieludzki jest bolszewizm. Niekwestionowaną zasługą Sołżenicyna jest także położenie tamy nadmiernym sympatiom Zachodu do komunizmu. Popularyzowanie tej wiedzy, czyli to, co robił Sołżenicyn, jest przykładem literatury, która wzięła na siebie misję mówienia prawdy w czasach zarazy, i w tym jego heroizm jest bezsporny.
Dziękuję za rozmowę.