W księdze wspomnień wydanej z okazji jubileuszu 50-lecia Uniwersytetu Śląskiego opublikowane zostało archiwalne zdjęcie przedstawiające grupę koszykarzy podczas meczu. Okazało się, że jednym z zawodników – w koszulce z numerem 4 – jest Sergiusz Karpiński, wówczas student matematyki na Uniwersytecie Śląskim oraz kierownik sekcji koszykówki męskiej uczelnianego klubu AZS. Dziś powraca we wspomnieniach do czasu studiów na śląskiej uczelni.
Uczestniczyłem w czerwcu w uroczystej sesji Sejmiku Województwa Śląskiego z okazji 50-lecia Uniwersytetu Śląskiego. Otrzymałem wówczas album ze wspomnieniami. Na jednym z archiwalnych zdjęć opublikowanych w jubileuszowej publikacji rozpoznała mnie moja żona Ewa. Z zainteresowaniem przyjrzałem się fotografii i przypomniałem sobie, że rzeczywiście podczas mojej koszykarskiej kariery na studiach nosiłem koszulkę z numerem 4. Zobaczyłem więc siebie sprzed ponad czterdziestu lat podczas meczu rozgrywanego na tzw. małej hali przy rondzie, w kompleksie Hali Widowiskowo- Sportowej Spodek. Tam trenowaliśmy i organizowaliśmy okazjonalne turnieje koszykówki czy spotkania w ramach rozgrywek B-klasy.
Już w liceum grałem w koszykówkę – byłem zawodnikiem drużyny juniorów Górnika Wałbrzych. Gdy rozpocząłem studia na Uniwersytecie Śląskim, nie myślałem na początku, że będę kontynuował przygodę z tym sportem. Nie przyznałem się, że trenowałem. Dopiero gdy ogłoszono turniej koszykówki między wydziałami uniwersytetu, postanowiłem wziąć w nim udział. Ówczesny trener sekcji koszykarzy pan Jerzy Wittich namówił mnie wtedy, abym na stałe dołączył do drużyny. Jeździliśmy na turnieje i obozy sportowe, braliśmy udział w wielu rozgrywkach. Po około dwóch latach prezesem klubu AZS został koszykarz Grzegorz Maciążek, który szukał swojego następcy na stanowisko kierownika sekcji koszykówki męskiej. Zgodziłem się ją poprowadzić.
Trenowaliśmy dwa razy w tygodniu, głównie na małej hali przy Spodku. Tam też miały miejsce zawody, jeśli AZS Uniwersytetu Śląskiego był organizatorem danej imprezy. Odbywały się m.in. turnieje o puchar rektora. Pamiętam zresztą dosyć zabawną historię. Kiedyś pomyłkowo do udziału w rozgrywkach została zaproszona drużyna koszykarzy z uniwersytetu z Berlina... Zachodniego. To był 1974 rok. Rozpętała się lokalna polityczna burza, ale zaproszenia nie dało się odwołać i niemieccy zawodowcy w drodze z obozu w Grecji przyjechali pograć w Katowicach. Zrobiliśmy wszystko, aby nie zdobyli pucharu, ale... nie mieliśmy szans (śmiech). Zwycięzcy nie dostali jednak szansy obrony trofeum. Do udziału w kolejnych rozgrywkach nie zostali bowiem zaproszeni.
Udział w treningach i rozgrywkach nie przeszkadzał w studiowaniu. Pierwsze dwa lata spędziliśmy w budynku przy ul. Wita Stwosza w Katowicach, dopiero na trzecim roku przenieśliśmy się do nowej siedziby Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii przy ul. Bankowej 14. Studiowałem razem z żoną, oboje zaraz po studiach zostaliśmy nauczycielami matematyki w tym samym bytomskim liceum. Co ciekawe, w ramach pracy magisterskiej dokonałem krytycznej oceny dostępnych wówczas podręczników do geometrii z zakresu różnych miar (długość, pole powierzchni, objętość, kąty). Wskazywałem błędy, a także proponowałem sposób ich poprawy w celu uzyskania zgodności logicznej i merytorycznej. Pracę pisałem pod kierunkiem profesora Lecha Dubikajtisa, niezwykłego człowieka o szerokich zainteresowaniach, o których często nam, studentom, opowiadał. Lubił nie tylko matematykę, lecz również muzykę, teatr, literaturę, a przede wszystkim kino. Żył tym wszystkim, był to człowiek niebywałej kultury.
W szkole uczyłem krótko, ponieważ dosyć szybko zainteresowałem się działalnością związkową (w Związku Nauczycielstwa Polskiego), skąd był już tylko krok do polityki. W roku 1993 zostałem posłem na Sejm z listy Unii Pracy. Moje matematyczne umiejętności znalazły i tutaj swoje miejsce. Pracowałem m.in. w Komisji Ustawodawczej, której rola polegała na dopracowywaniu projektów ustaw pod względem formalno-prawnym. Przez trzy kadencje byłem radnym Sejmiku Województwa Śląskiego, w tym przez cztery lata pełniłem funkcję wicemarszałka. Zawsze dużą wagę przywiązywałem do formy zapisu dokumentów. Dążyłem do tego, aby były poprawne merytorycznie, logiczne i jednocześnie sformułowane w sposób prosty i zrozumiały. W każdej dziedzinie życia wykorzystywałem zresztą wiedzę matematyczną rozumianą jako pewną umiejętność analizy tekstów i logicznego myślenia. Zgadzam się z Jędrzejem Śniadeckim, który powiedział, że matematyka jest królową nauk.