Bóg wiatrów

50. inauguracja! Kto by pomyślał, że to tak szybko zleci. A jednak, czas jest nieubłagany. Chciałoby się napisać: „jak stare wino, im starszy tym lepszy”, ale przypomina mi się pewien (nieżyjący niestety) profesor, który mawiał przy takich okazjach (chodziło o ocenę doświadczonego asystenta, który nie potrafił zrobić doktoratu): „A czemu nie jak stare jajo?”. Proponuję zatem, byśmy nie stosowali ryzykownych porównań kulinarnych i poprzestali na konstatacji, że zbliżająca się rocznica jest okrągła, choć są (i to niedaleko) uczelnie znacznie starsze. Ale są też znacznie młodsze, i to nie od wieku zależy znaczenie, „waga” szkoły wyższej. A od czego zależy? Oto jest pytanie…

Trudno się wybić do znaczenia, tym bardziej, że nie wiemy, jak by to można osiągnąć. Przypomnę tylko, że słynne polskie uniwersytety też nie zawsze były na topie. Uniwersytet Jagielloński w XIX wieku stał się uczelnią prowincjonalną i ustępował uniwersytetowi we Lwowie. Na Uniwersytecie Warszawskim nie chciała studiować Maria Skłodowska, która wybrała Sorbonę. W latach zaborów i dziewiętnastowiecznej opresji – bo tak naprawdę nie wiemy, czy Skłodowska chciała, czy nie, ona po prostu nie mogła z powodu swojej płci – istniały już formy wymiany międzynarodowej, mimo że UE jeszcze się nikomu nie śniła. Kopernik też studiował za granicą, a jego „Erasmus” nazywał się Łukasz Watzenrode i był biskupem warmińskim. Mikołaj Kopernik został wysłany do Włoch w celu uzyskania dyplomu lekarskiego, gdy jednak cierpliwość sponsora się wyczerpała, postanowił studiować astronomię, co było tańsze i można było szybciej ją ukończyć.

Ale wróćmy do naszych baranów. Jak się wybić do znaczenia? Są trudności obiektywno-stereotypowe: w Polsce mało popularne jest przekonanie, że na Śląsku i w Zagłębiu może powstać coś wartościowego. Przykład pierwszy z brzegu: oglądam teleturniej, podczas którego pada pytanie z cyklu „statystyka”. Miastem „najlepszym” według Polaków jest Gdańsk. A jakie miasto zajęło w tym rankingu drugie miejsce? Wśród kandydatów są Warszawa, Gliwice i Rybnik. Odpowiadający niemal bez wahania odrzucają Gliwice (jak się okazało, była to poprawna odpowiedź) i Rybnik, „bo to na Śląsku, a czyż na Śląsku można dobrze żyć?”. W potocznej opinii jest to kraina zniszczona przez lata eksploatacji węgla i emisji różnych gazów do atmosfery, kraina zapomniana od Boga i zapominana od ludzi. W pierwszej połowie bieżącego roku epatowano czytelników listami najbardziej zanieczyszczonych miejscowości w Europie. W pierwszej dwudziestce było aż jedenaście miast z województwa śląskiego. No to jak tam może być jakiś dobry uniwersytet, skoro wszyscy uciekają z tego zagłębia beznadziei?

Ale na szczęście wieją u nas dobre wiatry. W połowie września po raz pierwszy w moim długim życiu widziałem góry, jadąc samochodem w Katowicach. Później przeczytałem, że z Sosnowca było widać Tatry. To wiatr przegnał wszelkie upiory i smogi. Tak więc w tym pięćdziesiątym roku istnienia Uniwersytetu Śląskiego życzę pomyślnych wiatrów władzom, społeczności akademickiej i wszystkim przyjaciołom UŚ-u.