1 stycznia 2017 roku w życie weszły nowe przepisy dotyczące wycinki drzew. Trudno nie zauważyć, że zaraz po wprowadzeniu nowych przepisów przez Polskę przeszła fala masowych wycinek. Spotkała się ona ze społecznym niezadowoleniem, w mediach pojawiły się liczne artykuły, w których nierzadko pojawiało się słowo „rzeź”. Czy rzeczywiście zmiany w ustawie wprowadzają kompletną samowolkę? I czy w XXI wieku ludziom trzeba tłumaczyć, dlaczego drzewa są potrzebne?
Panie Profesorze, jak nowe przepisy zmieniają sytuację dotyczącą wycinek drzew w stosunku do ustawy obowiązującej do końca 2016 roku? Czy to są duże różnice?
– Nowa ustawa różni się w sposób diametralny od wcześniej obowiązującej. Przede wszystkim widać to po efektach jej działania. Od momentu wprowadzenia ustawy w życie obserwujemy masową wycinkę drzew w Polsce i ta skala jest porażająca, co chyba zauważają wszyscy, niezależnie od opcji politycznej. W poprzednim okresie też często narzekałem na regulacje, a może nie tyle na regulacje, co bardziej na praktykę życia codziennego, jeśli chodzi o drzewa w naszym kraju, szczególnie w miastach. Ukazywały się bardzo krytyczne raporty NIK-u na ten temat, które jednoznacznie wskazywały, że drzewa w miastach przegrywają z parkingami i supermarketami. Według nowych przepisów osoby fizyczne na swoim terenie mogą wycinać drzewa praktycznie bez ograniczeń. Jedyne ograniczenie dotyczy pomników przyrody. Masowa wycinka w miastach ewidentnie wynika z działalności deweloperów, którzy poszukują terenów na kolejne inwestycje. Wedle wcześniejszych zapisów właściciel terenu musiał postarać się o zgodę na wycinkę – w wypadku gdy drzewa były starsze niż 10 lat i miały średnicę 25–35 cm. Czy to było kłopotliwe? Niewątpliwie trzeba było jakiś wysiłek podjąć: zwrócić się do urzędu, wypełnić dokumenty, trzeba było temu poświęcić czas. W ponad 90 procentach przypadków te zgody były wydawane. Urzędnicy powstrzymywali wycinkę w sporadycznych wypadkach, szczególnych, np. gdy drzewo miało szczególną wartość.
Autorzy nowych przepisów twierdzą, że chodzi o to, aby właściciel mógł swobodnie zarządzać swoją własnością, w tym wypadku ziemią. Trudno się nie zgodzić z tym, że skoro ma jakąś własność, to powinien tą własnością dowolnie rozporządzać.
– Teren prywatny nie oznacza, że mogę na nim robić, co mi się podoba. Przecież nie panuje wolna amerykanka, są pewne regulacje, które nas jakoś ograniczają. Przykładowo nie mogę, przynajmniej w niektórych miejscowościach, postawić dowolnego domu czy w jakimś abstrakcyjnym kształcie. Podobnie jest ze zwierzętami. Mam zwierzę, kupiłem je, ale nie mogę zrobić z nim, co mi się podoba. Myślę, że taki sam stosunek powinniśmy mieć do drzew. W cywilizowanych krajach takie regulacje są. Poważnym problemem nie są jednak wycięte 2–3 drzewa na własnej działce. Duży niepokój społeczeństwa budzą masowe wycinki, szczególnie w miastach. Jeszcze przed nowelizacją ustawy krytykowałem sposób traktowania zieleni w miastach i szerzenie się betonowych pustyń. Uważałem, że urzędnicy chorują na dendrofobię. Teraz ci sami urzędnicy są przerażeni nową sytuacją.
A co z poprawką, która ma być wprowadzona do tej ustawy? Czy ona coś naprawi?
– Pamiętajmy, że kwestia wycinki drzew na własnym terenie przez osoby fizyczne to nie jest jedyny problem w obecnie obowiązującej ustawie. Są jeszcze inne kwestie. Proponowana zmiana wprowadza przepis, że przez pięć lat po wycince nie będzie można sprzedać tego terenu. Pytanie, kto to będzie kontrolował? Według przepisów poprzedniej ustawy osoba wycinająca drzewo nigdzie tego faktu nie musiała zgłaszać. Teraz ma się pojawić zapis, że ten fakt będzie trzeba jednak zgłosić. Ale kto będzie sprawdzał, czy został on zgłoszony, czy nie? Kto będzie kontrolował, czy właściciel terenu nie sprzeda tego gruntu wcześniej? A jeżeli nawet dotrzyma umowy, to dzisiaj wytnie, odczeka pięć lat i z zyskiem sprzeda ten teren. Myślę, że to w małym stopniu powstrzyma masakrę drzew w miastach – jeżeli to będą tylko tego typu zmiany. Poza tym są jeszcze w tej ustawie inne niepokojące kwestie, na które warto zwrócić uwagę. Drastycznie zmienił się wiek czy rozmiar drzew, które można wycinać bez zgody. To dotyczy oczywiście właścicieli chcących prowadzić działalność gospodarczą na danym terenie. Kiedyś można było wyciąć bez zgody drzewa o średnicy 25–35 cm, obecnie drzewa o średnicy 100 cm w przypadku szybko rosnących i 50 cm w pozostałych przypadkach. A zatem bez jakichkolwiek starań o zgodę można obecnie wycinać drzewa kilkudziesięcioletnie. To jest drastyczna zmiana. Inną kwestią pozostaje sprawa samego pomiaru, czyli na jakiej wysokości mierzymy tę średnicę. Według obowiązującego obecnie prawa wysokość ta wynosi 130 cm. Dendrolodzy natomiast twierdzą, że mierzenie powinno odbywać się na wysokości 5 cm. Kolejny problem pojawia się w przypadku, gdy właściciel terenu przeznacza go na cele rolnicze – wtedy również nie musi starać się o jakąkolwiek zgodę na wycinkę. Chodzi o sytuację, gdy las wyrósł na terenach porolnych i teraz ktoś chce ponownie ten teren użytkować rolniczo, wówczas może wycinać drzewa bez jakichkolwiek zgód i ograniczeń. Nowa ustawa daje gminom możliwość poszerzenia katalogu zwolnień od obowiązku ubiegania się o zgodę na wycinkę. W praktyce może to oznaczać wprowadzenie na terenie gminy wycinek bez jakichkolwiek ograniczeń. Wycinka drzew przydrożnych nie będzie już wymagała uzgodnienia z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Z drzewami żyjemy w symbiozie, jesteśmy od nich uzależnieni, nasze życie, nasze zdrowie, nasze samopoczucie w ogromnej mierze zależy od tego, czy jesteśmy otoczeni zielenią. Nie można pozbawiać tej sfery życia jakiejkolwiek regulacji. Uważam również, że kary za nielegalne wycinki drzew powinny być naprawdę drastyczne. Obecnie jeżeli ktoś wytnie drzewo nielegalnie, kara jest dwukrotnością opłaty za usunięcie drzew lub krzewów. Aktualne kary w stosunku do tego, co było wcześniej, są po prostu symboliczne. Wcześniej prawo też źle działało, bo nie było egzekwowane. Urzędnicy przymykali oko, nie sprawdzali, czy ktoś robi nasadzenia zastępcze.
Oprócz wycinki drzew w miastach spotykamy się z bezmyślnym przycinaniem drzew, tzw. ogławianiem.
– Tak, rzeczywiście. Często podawanym argumentem jest to, że drzewo jest chore. Oczywiście w większości przypadków jest to nieprawda. Wielu ludzi w miastach traktuje drzewo jako przeszkodę, poza tym drzewo ma liście, które trzeba sprzątać. A po co to robić, skoro można się pozbyć drzewa? Ludzie wymyślają więc różne dziwne argumenty mające świadczyć o potrzebie przycięcia takiego drzewa, w wyniku czego w społeczeństwie krążą różne mity. Takimi mitami są m.in. te, że ogławianie drzew wzmaga ich żywotność, że poprawia statykę i drzewo jest bezpieczniejsze, że redukuje koszty utrzymania drzew – a jest dokładnie odwrotnie! Myślę, że każdy rozsądny człowiek, gdyby się nad tym zastanowił, dojdzie do wniosku, że ogławianie szkodzi drzewu, a nie pomaga w żaden sposób. Przede wszystkim pozbawiamy drzewo większości listowia, jest ono zagłodzone, a wiadomo, że każdy organizm zagłodzony zaczyna chorować, system korzeniowy rozwija się coraz słabiej, drzewo staje się osłabione i niestabilne. Poza tym w wyniku ogławiania pojawiają się pędy odroślowe, tzw. wilki, które są bardzo słabo przytwierdzone i szybko odpadają. Ogłowione drzewo wymaga większej kontroli i troski, aby było bezpieczne, dlatego generuje koszty. Poza tym ogławiając drzewo, pozbawiamy go gałęzi i stwarzamy otwarte miejsce dla infekcji, wniknięcia bakterii czy grzybów. Drzewo zdrowe nie wymaga ingerencji z naszej strony, przez wiele lat może rosnąć, nie stwarzając żadnego zagrożenia. Oczywiście na drzewa w miastach należy zwrócić uwagę i czasami jest konieczność przycięcia gałęzi, ale to są wypadki sporadyczne. Ogławianie, w wyniku którego pozbawiamy drzewa większości korony i pozostawiamy kikuty, jest nie tylko nieestetyczne – dla drzewa oznacza po prostu śmierć. Niestety świadomość ekologiczna naszego społeczeństwa w różnych raportach od wielu lat jest oceniana jako bardzo niska. Ludziom brakuje też wrażliwości. To jest smutne.
W szkole uczyliśmy się, że drzewa produkują tlen i dlatego są potrzebne. Ale może ta produkcja nie jest aż tak znacząca i drzewa w mieście są po prostu niepotrzebne?
– Drzewa w mieście oczywiście są bardzo potrzebne i nie tylko w mieście. Przyroda świadczy ludzkości usługi środowiskowe, które można nawet wycenić. Według najnowszych raportów usługi środowiskowe ekosystemów na naszej planecie wycenia się na 125 bilionów dolarów rocznie, z czego drzewa dostarczają 16,2 bilionów dolarów. A zatem wkład drzew w usługi środowiskowe jest znaczący. Warto też zwrócić uwagę na to, ile jest drzew oraz czy ich przybywa, czy ubywa. W jednym z najnowszych artykułów w „Nature” autorzy szacują, że mamy ponad 3 biliony drzew na planecie. Wynika z tego, że 422 drzewa przypadają na jedną osobę. Mogłoby się wydawać, że to spora liczba. Jednak obecnie drzew jest o 46 proc. mniej niż przed pojawieniem się ludzkiej cywilizacji. Każdego roku tracimy 15 miliardów drzew, stanowi to obszar lasów o powierzchni 190 tys. km2. Obszar większy niż połowa powierzchni Polski znika każdego roku z naszej planety! Czy drzewa są potrzebne? Gdy idziemy wśród drzew, zwróćmy uwagę, że pomiędzy nami a drzewami jest swego rodzaju symbioza. My wydychamy dwutlenek węgla, który potrzebują drzewa, a one produkują tlen, którym my oddychamy. Ta podstawowa czynność jest fundamentalna dla naszego istnienia. Jedna sześćdziesięcioletnia sosna „produkuje” w ciągu doby tyle tlenu, ile potrzebują 3 osoby. Stuletni buk wytwarza w ciągu godziny 1200 litrów tlenu. Drzewo w czasie swego pięćdziesięcioletniego życia produkuje tlen o wartości ponad 30 tys. dolarów. Oprócz produkcji tlenu drzewa redukują hałas i zanieczyszczenia, co jest niezwykle istotne szczególnie w miastach, są miejscem do życia dla ogromnej liczby gatunków bezkręgowców i kręgowców, innych roślin, grzybów. Drzewo jest też naturalnym klimatyzatorem. Jedno dorosłe drzewo w lecie transpiruje do powietrza 450 litrów wody dziennie. Wykonuje ono pracę pięciu dużych klimatyzatorów. Warto też zwrócić uwagę, że drzewo wpływa nie tylko na nasze zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Badania jednoznacznie dowodzą, że lepiej czujemy się, gdy patrzymy na zieleń. Szybciej zdrowiejemy, kiedy przebywamy w otoczeniu zieleni. Takie badania też były prowadzone wśród pacjentów szpitali. Trzeba pamiętać, że jesteśmy krajem, który boryka się z ogromnym zanieczyszczeniem powietrza i smogiem. Wyróżniamy się tutaj – w sensie negatywnym – nie tylko na tle Europy, ale i świata. Dbałość o drzewa i zieleń w mieście, oprócz zakazu spalania śmieci i najgorszych rodzajów węgla, powinna być jednym z podstawowych działań w walce ze smogiem.
Jak wygląda sytuacja Polski dotycząca ubywania drzew na tle innych krajów europejskich? Bo chyba nie jesteśmy jedynym krajem w Europie czy na świecie, w którym masowo wycina się drzewa?
_ W ocenach naukowców żyjemy obecnie w okresie szóstego wymierania. W przeszłości takie wymierania też były, wszyscy słyszeliśmy o wymarciu dinozaurów, ale spowodowane było ono naturalnym czynnikiem. Dzisiaj to ludzie są przyczyną wymierania gatunków. Polska nie jest wyjątkiem, tego typu procesy obserwujemy w skali globalnej. Ludzkość tak gospodaruje naszą planetą, że doprowadziła do szóstego wymierania, które się realizuje na naszych oczach, a nawet przyspiesza. Dodatkowym czynnikiem sprzęgniętym z wymieraniem są zmiany klimatyczne. Niestety Polska w niektórych aspektach się wyróżnia, np. w problemach ze smogiem. Były takie dni podczas minionej zimy, gdy Katowice, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Rybnik, Gliwice i inne polskie miejscowości miały najbardziej zanieczyszczone powietrze na świecie.
Niepokojące jest też podejście do takich chronionych kompleksów leśnych, jak Puszcza Białowieska. Cały zachodni świat, w tym Komisja Europejska i UNESCO nie rozumieją, dlaczego proponuje się walkę z kornikiem przy pomocy piły. Naukowcy tłumaczą, że gradacja kornika jest naturalnym procesem ekologicznym i nie zagraża trwałości Puszczy Białowieskiej. Niepokojące jest jednak, że nauka i naukowcy są dyskredytowani, że opinie nienaukowe czy pseudonaukowe zaczynają decydować o naszym życiu. To dotyczy nie tylko drzew czy Puszczy Białowieskiej. Musimy, jako naukowcy, stawiać temu opór, nie bać się i mówić o tym.