Dzisiaj wszystko można znaleźć w internecie, więc nie jest wykluczone, że i ten tekst tam się już znajduje. Choć z drugiej strony właśnie internet jest najlepszym dowodem na nieprawdziwość tezy, że milion małp stukających losowo w klawiaturę w końcu napisze Hamleta. Tu nawet kilka miliardów stuka od rana do wieczora i w zasadzie nic wielkiego nie wystukało, jak dotąd. Przeciwnie, czasem mam wrażenie, że internet wymyślono po to, by walczyć z zanieczyszczeniem publicznych toalet przy pomocy rozmaitych napisów. To było dosyć uciążliwe, bo trzeba pisać po drzwiach albo po kafelkach, kryjąc się przed bliźnimi, bo to jednak wstyd. A teraz siedzi sobie człowiek w fotelu, hejtuje sobie do woli, popijając i przegryzając.
Można się oczywiście nabijać z internetu i snobować się na intelektualistę, który gardzi prostackim, internetowym półświatkiem z jego populistycznym, wulgarnym czy nawet nieprzyzwoitym obliczem. Ale prawda, choć trudna do przyjęcia dla niektórych, jest okrutnie bezwzględna: czego nie ma w internecie, tego najprawdopodobniej w ogóle nie ma. A w każdym razie nie warto się tym zajmować. Jeszcze do niedawna (może zresztą do dziś niekiedy to się dzieje) internetowe informacje były jak ryba u Bułhakowa: drugiej świeżości, a czasem wręcz nieświeże. Ale to się zmienia. Internet jest medium dynamicznym oraz interaktywnym. Oprócz autorów wpisów istnieją miliony czytelników. Każdy z nich coś wie, być może nikt nie wie wszystkiego, ale te drobne cząstki wiedzy składają się na nową jakość (to, nawiasem mówiąc, realizacja dialektycznej tezy, że ilość przechodzi w jakość). Zbiorowa mądrość internautów jest czasem szokująca, podobnie jak zbiorowa głupota. Jedność przeciwieństw, dwoistość postaw, trzy po trzy – być może dałoby się do każdej liczby coś dobrać. Taki jest internet: dla każdego coś miłego (albo i niemiłego, jak kto woli). Ale proszę ostrożnie z pogardą. Internauci potrafią się zjednoczyć, skrzyknąć na portalach społecznościowych, odejść od komputerów i protestować. Przeciwko ACTA, przeciwko zamachom w Paryżu, przeciwko inwigilacji internetu, przeciwko rozmaitym sprawom, co do których mają wątpliwości, uzasadnione lub nie. I czasami te protesty doprowadzają do pożądanego skutku, bo ich siła jest nie do podważenia przez polityków. Moim zdaniem w tej sile tkwi zalążek słabości: mnóstwo protestów osłabia ich wymowę, więc internauci mogą się zdziwić, że kiedyś para pójdzie w gwizdek i protest okaże się nie tak silny i dokuczliwy, jak sobie planowano.
Oczywiście nie ręczę, że tak się stanie, bo nie takim znów szalony, abym co mniemał albo i nie mniemał w dzisiejszych czasach. Warto jednak nie okazywać pogardy dla portali społecznościowych, choć osobiście jestem przeciw i wystrzegam się ofert z FB czy innych portali (albo „majtali” czy jak je nazywać). Kto wie, czy to nie jest nowa siła, która zatriumfuje w następnej odsłonie dziejów. My tu wszyscy boimy się uchodźców, a tymczasem rządy dusz obejmą niepozorni okularnicy, wpatrujący się w ekrany swoich komputerów. Ale uwaga! Ich rządy byłyby oparte na elektronice i wobec tego mocno niepewne. A gdyby tak elektronika zawiodła? Może więc nie warto wyrzucać książek, w szczególności encyklopedii, bo gdyby tak pewnego dnia okazało się, że komputery nie działają?