Od 26 do 28 kwietnia 2001 roku odbywały się uroczystości związane z nadaniem imienia Krzysztofa Kieślowskiego Wydziałowi Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Z tej okazji w katowickich kinach odbywały się pokazy filmów Kieślowskiego oraz etiud studenckich. Kulminacją wydarzeń było odsłonięcie przez wdowę po reżyserze, Marię Kieślowską, tablicy pamiątkowej zaprojektowanej przez warszawskiego plastyka Tadeusza Tchórzewskiego.
W ostatnim dniu przeglądu filmów Krzysztofa Kieślowskiego wspomnieniami o reżyserze dzielili się: kolega ze studiów Andrzej Titkow, dokumentalista tworzący w tym samym czasie Marcel Łoziński oraz uczniowie reżysera Magdalena i Piotr Łazarkiewiczowie. Ich wypowiedzi pochodzą z konferencji prasowej towarzyszącej uroczystościom nadania WRiT UŚ imienia Krzysztofa Kieślowskiego, która odbyła się w katowickim kinie „Światowid” 28 kwietnia 2001 roku.
Przyjaciel
Andrzej Titkow: Krzysztofa poznałem właściwie w momencie zdawania przez nas egzaminu wstępnego na studia. Zapamiętałem go od razu, gdyż był bardzo wyrazistą postacią. W dziwny sposób objawił swoją radość w momencie, kiedy dowiedział się, że został przyjęty. Pamiętam, że zrzucił okulary i zdeptał je dosyć zapalczywie. (...) Co robiliśmy podczas studiów? Wszystko: studiowaliśmy, oglądaliśmy bez przerwy filmy i ciągle o tych filmach rozmawialiśmy. Krzysztof był człowiekiem, który mi bardzo imponował i któremu bardzo wiele zawdzięczałem w tamtym okresie, np. niezależnie od tego, że cały dzień siedzieliśmy w szkole filmowej i oglądaliśmy filmy, to jeszcze potem chodziliśmy do kina w mieście. To było zabójcze, czasami mieliśmy taki nieformalny obowiązek oglądania polskich filmów i oceniania ich. W jakimś sensie on to narzucił. Oceny te zawieszaliśmy na gazetce ściennej w naszym mieszkaniu na poddaszu. I można sobie wyobrazić, jakie te stopnie były – druzgocące strasznie. Ale mało tego, stawialiśmy też stopnie reżyserom. Punktacja była specjalnie przez niego wymyślona i polegała ona na degradacji zawodowej. Najniższa ocena to był robotnik placowy, potem był m.in. reżyser, a najwyższą formą było: pomnik. Nie przypominam sobie, żeby ktoś na ten pomnik u nas zasłużył, natomiast robotników placowych było sporo. (…)
Dokumentalista
Marcel Łoziński: Krzysztof był człowiekiem, który w momencie, gdy dzisiejsi realizatorzy telewizyjni włączają kamerę, bo pojawia się jakaś łza – kamerę oczywiście wyłączał. On twierdził, że są pewne granice, których przekroczyć nie wolno. Jeżeli chciał robić filmy psychologiczne, mówiące coś ważnego o człowieku, to, jak wiele razy powtarzał, wolał pokazać krajobraz niż płaczącego człowieka. Część dokumentalistów, w tym również ja, uważa, że w porównaniu z tym, co może przynieść mi rzeczywistość – przypadek, Pan Bóg, Opatrzność – w dokumencie jest o wiele ciekawsze, niż może wymyślić moja wyobraźnia. Natomiast myślę, że u Krzysztofa było inaczej – on nie mieścił się w ramach dokumentu, które go ograniczały. On miał dużo większą wyobraźnię, miał dużo bardziej skomplikowane rzeczy do powiedzenia niż np. ja. Krzysztof odszedł do kompletnej fabuły, ponieważ na dobrą sprawę myśli, emocje i uczucia zawarte w Dekalogu, Podwójnym życiu Weroniki czy Trzech kolorach nie byłyby możliwe do pokazania w filmie dokumentalnym.
Nauczyciel
Piotr Łazarkiewicz: Zetknięcie z Kieślowskim dla nas, studentów szkoły katowickiej, było jak złapanie Pana Boga za nogi. (…) W praktyce wyglądało to tak, że mieliśmy na pierwszym roku zajęcia głównie z reżyserami telewizyjnymi, tymczasem mało było ludzi o wyraźnych osobowościach. To m.in. doprowadziło do tego, że na moim roku napisaliśmy list otwarty, domagając się tego, żeby do szkoły przyjechali prawdziwi fachowcy filmowi. Zrobiło się z tego duże zamieszanie i po wakacjach, kiedy przyjechaliśmy na zajęcia, nowym dziekanem był prof. Zajicek i mieliśmy nowych wykładowców, w tym Kieślowskiego. Było to wielkie zwycięstwo.
Kieślowski rozpoczął swoją działalność od tego, że zobaczył nasze wszystkie filmy, które robiliśmy na pierwszym roku. I mój film, który przed wakacjami został oceniony jako bardzo słaby, został oceniony przez Kieślowskiego bardzo wysoko. Myślę też, że musiał sam sobie wymyślać, jak uczyć, bo nie miał wcześniej doświadczenia pedagogicznego. Były to więc niezwykle intensywne spotkania pełne emocji, na których mówiliśmy o życiu i o warsztacie w bardzo szczegółowy sposób. Kieślowski miał po prostu charyzmę, wszyscy (studenci WRiT UŚ) kochaliśmy go. Zawsze w jakichś kłótniach, wymianach zdań miał ogromny autorytet. W dodatku to było tak, że mieliśmy wielokrotnie okazję przyglądać się temu, w jaki sposób on sam pracuje. Myślę, że bardzo skutecznie potrafił odrzeć nas, i to natychmiast na początku, z wszystkich takich myśli, które mieliśmy, ciesząc się ze statusu studenta szkoły filmowej – chodzi o ten cały blichtr i chęć robienia forsy. Gdyby nie Kieślowski, byłbym zupełnie innym człowiekiem, inaczej bym myślał o ludziach i inaczej patrzyłbym na świat.
Magdalena Łazarkiewicz: (…) był to na pewno człowiek, który miał niesamowity dystans i ironię, podszytą wielką czułością i miłością do świata i ludzi, z którymi się stykał. Mówienie o Krzysztofie Kieślowskim grozi niebezpieczeństwem podszywania się pod coś, do czego nie do końca mamy prawo. I zawsze jest tak, że zaczyna się w nieuchronny sposób mówić o sobie przy tej okazji, co jest dwuznacznym zabiegiem. To, co rzeczywiście wydaje mi się prawdą o nim jako o artyście – reżyserze, to jego poczucie samotności i cierpienia. Myślę, że coś takiego do nas płynęło od niego – niezwykła zachęta i hojność w obdarowywaniu nas swoim czasem i swoimi uwagami. Mieliśmy nieograniczony dostęp do Niego, co wydaje mi się teraz z perspektywy osoby wykonującej ten zawód rzeczą niebywałą, a przecież on go wykonywał dużo bardziej intensywnie niż ktokolwiek z nas.
(…) Wytwarzał na planie filmowym taką atmosferę, że każdy z ekipy pracującej z nim był ważny bez względu na to, jaką funkcję wykonywał. I to mi zostało jako pewnego rodzaju wskazówka, że właściwie trzeba wszystkich, którzy pracują przy filmie, otaczać specjalną uwagą, troską i serdecznością. Ponieważ są to ludzie, którzy w jakiś sposób służą nam i poświęcają swoje życie, energię i życie rodzinne tylko po to, aby pomóc nam w zrobieniu tego, czego od nich wymagamy i oczekujemy. I jest to wysiłkiem nieprzekładalnym na pieniądze. Myślę, że wiele Kieślowskiemu zawdzięczamy i jest to nie tylko wiedza stricte filmowa, ale ta o świecie i o ludziach, i ciągle z niej czerpiemy.