20 lat temu, 13 marca 1996 roku zmarł Krzysztof Kieślowski, późniejszy patron Wydziału Radia i Telewizji UŚ

Jeden uczył się od drugiego

Uchwałą Senatu Uniwersytetu Śląskiego z 5 grudnia 2000 roku Wydział Radia i Telewizji otrzymał imię Krzysztofa Kieślowskiego (1941–1996), jednego z najbardziej znanych na świecie polskich reżyserów. Krzysztof Kieślowski w latach 1978–85 był wykładowcą na Wydziale Radia i Telewizji UŚ. Poniżej przypominamy fragment wywiadu z Jerzym Stuhrem (byłym wykładowcą WRiT UŚ), który ukazał się z tej okazji w „Gazecie Uniwersyteckiej UŚ” [nr 4 (83) styczeń 2001].

Krzysztof Kieślowski, patron Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego
Krzysztof Kieślowski, patron Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego

Był Pan przyjacielem Krzysztofa Kieślowskiego. Jestem ciekaw, jak myśli się o kimś bliskim przecież – jak przypuszczam – w murach wydziału nazwanego jego imieniem, ale i w miejscu, gdzie kształci się kolejnych, przyszłych reżyserów.

– Byłem już w kilku szkołach nazwanych jego imieniem, brałem np. udział w nadaniu imienia Kieślowskiego liceum ogólnokształcącemu w Krakowie, koresponduję także ze szkołą w Grudziądzu jego imienia. Nawet przedwczoraj studentka z Cosenzy, z południa Włoch, przysłała mi pracę magisterską o Kieślowskim, w której pisaniu trochę jej pomagałem. Z chwilą śmierci Kieślowskiego wiadomo było, że teraz spoczywa na nas, którzy go dobrze znaliśmy, poczucie pewnego obowiązku. Na ile więc mogę tym młodym ludziom, którzy się chcą z nazwiskiem Kieślowskiego utożsamiać czy kojarzyć, na tyle muszę i chcę im pomagać, dostarczać materiału, opowiadać, jakim był człowiekiem, jaki miał wpływ na mnie czy na swoją generację. Mam poczucie, że on stale jest koło mnie obecny, w tym sensie, że nie ma dnia, kiedy pracuję, żebym nie pomyślał: „ciekawe, jak on by to zrobił”. We wszystkich moich działaniach artystycznych był dla mnie takim punktem zwrotnym.

Zastanawiałem się zresztą, jakie oczekiwania stawiał Panu Kieślowski, jako aktorowi, czy zmieniały się one w czasie. A czy podczas kręcenia Dużego zwierzęcia na podstawie scenariusza Kieślowskiego myślał Pan o tamtym porozumieniu aktor – reżyser?

– Absolutnie tak. Gdyby to on mnie obsadził, wymagałby – jak sądzę – mniej więcej, czy może nawet więcej tego, niż można w tym filmie zobaczyć. To zresztą ryzyko ról, które gra się we własnych filmach, polegające na tym, że nie ma nikogo z boku, kto mógłby je inaczej zobaczyć lub podpowiedzieć lepsze rozwiązania – jest to więc rodzaj pewnej samotności. Jeśli chodzi o przeszłość: kiedy zaczynaliśmy razem, jeden uczył się od drugiego. Byłem pierwszym (oprócz Franciszka Pieczki) aktorem zawodowym, z którym on pracował. Spotkaliśmy się w 1975 roku, on też nie miał wtedy doświadczenia, miał jakieś swoje przemyślenia, bagaż doświadczeń dokumentalisty, i w ten sposób „przenikaliśmy się wzajemnie”, rodziła się między nami metoda. W filmie Spokój była już między nami ścisła współpraca, pisaliśmy wspólnie dialogi. Wiedział już wtedy, czego może ode mnie oczekiwać, wymagać, na czym polega mój stopień profesjonalnego przygotowania. Wprowadzał charakterystyczne dla niego techniki paradokumentalne, mnie niesłychanie potrzebne. Przykładem tego był Amator, kiedy on już dokładnie wiedział, na czym polega zawodowe aktorstwo, jakich aktorów dobierać i stymulować.

Potem był także – jak pan wie – Dekalog i myślę, że wtedy rozumieliśmy się już bez słów, wiedzieliśmy, czego jeden od drugiego chce. Podobnie w Trzech kolorach: Białym – on zawsze wiedział, że ja dokładnie rozumiem, co znaczy grać uczucie, pokazać je. Bo aktorzy rzadko się z nim zdradzają, prezentują raczej sprawność zawodową: jacy to są męscy, inteligentni, powabni. A na pokazanie uczucia trzeba się zdecydować, potrzeba decyzji, by odkryć przed kamerą swój świat intymny...

...choć wyrażany osobą aktora?

– Intymny świat ma każdy: czy aktor, czy pan jako dziennikarz. Ale pan nie musi w swoim zawodzie upubliczniać swoich stanów intymnych, a ja muszę, choć jest to kwestia mojej decyzji. Takich aktorów Kieślowski cenił najbardziej.

Autorzy: Mariusz Kubik
Fotografie: PAP/Jerzy Kośnik