Rozmowa z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach z okazji ustanowienia roku 2015 Rokiem Polskiego Teatru Publicznego

Nie tylko klasyka, również Morfina

W związku z 250. rocznicą powstania Teatru Narodowego w Warszawie Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił, że rok 2015 będzie Rokiem Polskiego Teatru Publicznego. Powołanie Teatru Narodowego w 1765 roku stało się jednym z fundamentalnych wydarzeń ustanawiających system opieki państwa nad powszechnie dostępną kulturą. Co dziś po 250 latach oznacza określenie ‘teatr publiczny’? I czy wciąż można mówić o opiece państwa?

Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego
Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego

– Teatr publiczny to instytucja kultury, która nadąża za swoimi widzami, reaguje na ich potrzeby i odpowiada na oczekiwania, ale też oswaja z tematami tabu, zderza z tym, co trudne, niejasne czy budzące niepokój. Taki teatr potrafi drażnić, bawić, wzruszać, wyprowadzać z równowagi, zmuszać do myślenia, skłaniać do dyskusji. To miejsce, gdzie poza spektaklami artyści i widzowie znajdują przestrzeń także do działań innych niż produkcja i oglądanie przedstawień: chodzą na koncerty, poznają bliżej naszych aktorów, spotykają się z twórcami współczesnej muzyki, architektury czy designu. Z jednej strony łączy ich przywiązanie do regionu, w którym pracują i z którego wyrośli, z drugiej zaś otwartość na to, co odmienne i obce, przez co frapujące. Mam nadzieję, że właśnie taką rolę dla regionu i kraju spełnia Teatr Śląski w Katowicach, największy teatr dramatyczny w województwie. Na trzech scenach proponujemy widzom często ponad 30 wydarzeń w miesiącu, w tym oczywiście przede wszystkim spektakle, ale też cykliczne spotkania tematyczne, które nie tylko cementują nasz związek z wiernymi widzami, ale też budują nowe relacje z tymi, dla których teatr dotąd pozostawał obcy. Jesteśmy instytucją kultury województwa śląskiego, co znaczy, że funkcjonujemy pod bezpośrednią opieką urzędu marszałkowskiego. Bez dotacji, którą otrzymujemy od naszego organu założycielskiego, trudno wyobrazić sobie działalność naszego teatru, mimo że wpływy ze sprzedaży biletów wciąż rosną. Choć znacznie zmniejszono nam dotację, w miarę możliwości staramy się sobie radzić.

Jaka jest kondycja polskiego i śląskiego teatru? Wydaje się, że publiczność dopisuje, na spektakle Teatru Śląskiego często brakuje biletów. Według minister kultury i dziedzictwa narodowego Małgorzaty Omilanowskiej w 2014 roku przynajmniej raz w teatrze było 17 proc. dorosłych Polaków. To ‘tylko’ czy ‘aż’?

– Na szczęście nie narzekamy na frekwencję. W repertuarze mamy prawie 30 tytułów, od kameralnych, skromnych w formie przedstawień, po wieloobsadowe superprodukcje; od nowości, które miały premierę w tym sezonie, po kultowe już tytuły grane od ponad 10 lat. To dla nas ważne, by widz miał wybór. Na takie spektakle, jak Morfina czy Skazany na bluesa, bilety trzeba rezerwować z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, a na sztuki takie, jak Underground, Piąta strona świata czy Mayday, widzowie przychodzą po kilka razy. Jeśli te 17 proc. chcemy odnieść do konkretnych danych, to w 2014 roku Teatr Śląski odwiedziło blisko 68 tysięcy widzów, co dało o 500 tysięcy złotych większe wpływy z biletów niż w roku wcześniejszym. Liczba ta zdecydowanie powiększa się z sezonu na sezon, co bardzo nas cieszy, podobnie jak wyjazdy na ogólnopolskie festiwale i nagrody, które zbiera nasz zespół, pozytywne wypowiedzi opiniotwórczych recenzentów i – co najcenniejsze – spontaniczne przychylne reakcje zwykłych widzów. To dowód na to, że jesteśmy istotnym, rozpoznawalnym punktem na teatralnej mapie kraju: do pracy angażujemy najgorętsze nazwiska polskiej sceny, a nasz zespół aktorski i zespół techniczny świetnie wywiązują się ze swoich zadań.

Czy „zaganianie” młodzieży na spektakle oparte na szkolnych lekturach to obecnie w Polsce jedyna forma edukacji teatralnej?

– Wolałbym, by młodzieży nie trzeba było „zaganiać”, i mam nadzieję, że zdarza się to coraz rzadziej. Zdecydowanie jestem zwolennikiem zachęcania do aktywnego uczestnictwa w kulturze i rozmowy na jej temat. Nasza młodsza publiczność powinna otwarcie mówić o oczekiwaniach wobec roli teatru w ich życiu. To także do nich kierujemy nasze działania w cyklach „Puder i pył” (spotkania prof. Zbigniewa Białasa z ikonami muzyki, komiksu, designu, architektury), „Muza w Śląskim” (koncerty charyzmatycznych artystów, między innymi Renaty Przemyk, Gaby Kulki, Katarzyny Groniec, Heleny Sarmento, zespołu Dr Misio), „W samo południe” (spotkanie z najbardziej interesującymi współczesnymi reportażami) czy „Europa w Śląskim” (najciekawsze zagraniczne teatry gościnnie na naszych scenach, często w ramach rewizyty). Edukacja teatralna w naszym przypadku to także działalność Studium Wiedzy o Teatrze, w którego ramach młodzież spotyka się z reżyserami realizującymi u nas przedstawienia, między innymi z Jackiem Głombem, Eweliną Marciniak czy Arkadiuszem Jakubikiem. Dzieci i młodzież chętnie uczestniczą też w zwiedzaniu teatru, które niezmiennie budzi emocje i bez którego widzowie nie wyobrażają sobie na przykład Metropolitalnej Nocy Teatrów. Ciekawą formą angażowania młodzieży w życie Teatru Śląskiego jest podjęcie współpracy z trójką młodych blogerów, którzy obserwują codzienność naszej instytucji i piszą o tym na naszej stronie internetowej. Istotna grupa młodzieży związana z edukacją w teatrze to słuchacze naszego Studium Aktorskiego, których można też oglądać w naszych przedstawieniach, a po latach często na deskach innych teatrów czy w telewizji.

Z okazji 250-lecia istnienia polskiego teatru publicznego ogłoszono konkurs „Klasyka żywa”, którego celem jest popularyzacja klasyki rodzimej literatury. Czy klasyka jest dla Pana ważna dziś w teatrze?

– Wzięliśmy udział w konkursie projektów „Klasyka Żywa” i otrzymaliśmy dofinansowanie na realizację Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski, których jeszcze w tym sezonie wyreżyseruje Piotr Ratajczak. Niech istotność klasyki potwierdzi fakt, że nadchodzący sezon 2015/2016 już teraz roboczo nazywamy „klasycznym”. Sezon ten zaczniemy Ożenkiem Gogola w reżyserii Nikołaja Kolady – premierę zaplanowaliśmy na 5 listopada. Później na afiszu znajdą się klasyczne teksty w nowych interpretacjach Mai Kleczewskiej, Eweliny Marciniak i Radosława Rychcika, który podczas ostatniej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje otrzymał Stanisława – nagrodę zapraszającą go do pracy w Teatrze Śląskim. Nie można uciekać od klasyki i nie ma powodu, by to robić, ale też nie można dać się złapać w sidła dotychczasowych odczytań. Mam nadzieję, że twórcy, których zaprosimy do współpracy, i teksty, które wspólnie wybierzemy, sprawią, że nadchodzący sezon będzie pełen emocji i dyskusji o miejscu klasyki we współczesnym teatrze dla współczesnych widzów.

Parę lat temu powiedział Pan: „Jeszcze niedawno artystę ze Śląska traktowano trochę jak dziecko specjalnej troski, teraz jest po prostu artystą ze Śląska”. Czym spowodowana jest ta zmiana?

– Może spowodował to fakt, że artyści ze Śląska stają się ważną siłą w życiu artystycznym tego kraju? Nazwiska Kilara, Góreckiego czy Kutza są doskonale wszystkim znane. A dochodzi do tego nowa fala w osobach między innymi Artura Rojka, Szczepana Twardocha, Ingmara Villqista, Adama Sikory, Magdaleny Piekorz, Wojciecha Kuczoka, Tomasza Koniora, grupy The Dumplings i wielu innych.

Czy tematy śląskie, które Pan prezentuje na deskach Teatru Śląskiego, jak na przykład w Skazanym na bluesa czy Morfinie, przyciągają do państwa nowych widzów? Czy tego typu tematy są tu ważniejsze niż klasyka?

– Nie ukrywam, że szeroko pojęta tematyka śląska zajmuje bardzo istotne miejsce w naszych planach repertuarowych. Już drugi sezon realizujemy cykl „Śląsk święty/ Śląsk przeklęty”, w którego ramach reżyserzy mierzą się ze śląskimi ikonami, tematami i postaciami związanymi z regionem, jego charakterem, przeszłością i codziennością. W ramach cyklu wystawiliśmy już Skazanego na bluesa, spektakl o Ryśku Riedlu w reżyserii Arkadiusza Jakubika, przedstawienie W popielniczce diament o Zbyszku Cybulskim i Morfinę Szczepana Twardocha w reżyserii Eweliny Marciniak, spektakl wymieniany wśród najlepszych polskich produkcji 2014 roku. Każdy z tych tytułów przyciągnął na naszą widownię nowych widzów. Gdyby tak nie było, produkowanie nowych przedstawień nie miałoby sensu. Zataczamy coraz szersze kręgi, wciągamy w teatralny świat kolejnych ludzi, a postacie Riedla czy Cybulskiego oczywiście ułatwiają nam to zadanie. Trwają próby do Czarnego ogrodu, wariacji scenicznej na motywach dzieła Małgorzaty Szejnert, który prapremierowo pokażemy już 17 kwietnia na Dużej Scenie. To najważniejsza śląska pozycja tego sezonu. Do reżyserii zaprosiłem Jacka Głomba, wieloletniego dyrektora Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, specjalistę od spektakli silnie osadzonych w lokalnych realiach, twórcę m.in. głośnej Ballady o Zakaczawiu czy Orkiestry. To spektakle ważne dla Dolnoślązaków, lecz docenione też przez ogólnopolską publiczność. Chciałbym, by z Czarnym ogrodem było podobnie. Oczywiście zajmujemy się nie tylko Śląskiem, w repertuarze mamy też przecież teksty Kutza, Szekspira, Allena czy Zelenki. Pozostajemy jednak – nie tylko z nazwy – Teatrem Śląskim, który pełni w regionie funkcję sceny narodowej. Chcemy w pełni z tego korzystać.

Autorzy: Tomasz Płosa
Fotografie: Wojciech Plewiński