Walka karnawału z postem

…Pietera Bruegla wciąż po blisko pięciuset latach głęboko porusza, bo też odmalowana została tak, że chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości: batalia to nieprzerwanie trwająca i nierozstrzygnięta… Autor dzieła jest twórcą zarówno kosmicznych pejzaży, jak i wizerunków ludzkiej natury (choć nigdy nie namalował portretu). Do człowieka jednak lgnął i chociaż nieraz z brutalną szczerością potrafił z niego zadrwić, a nawet go wyszydzić, w gruncie rzeczy miał dla niego wiele sympatii. Wielokroć przebierał się w chłopskie ubranie i wtapiał w tłum roztańczonych wieśniaków, czasem nawet udając gościa na weselu. Z jakąż sążnistą witalnością potrafił przy tym malować beztrosko pląsające gromady. „Sokole oko” Bruegla doceniane przez współczesnych długo raziło potomnych, skoro jeszcze Jacob Burckhardt widział w nim zaledwie piewcę pijatyk i rozpusty. Mimo to nie starzeje się sztuka Bruegla. A dowodem na to jest choćby smakowite i trafne przeniesienie owej postno-karnawałowej bitwy w polski wiek XX przez słowno-muzyczny zbiorowy portret Jacka Kaczmarskiego.

Karnawał na obrazie Bruegla jest tłusty i rozpasany. Okrakiem siedzi na beczce. W ręku rożen z mięsiwem, a miast czapki – pasztet. Post wychudły i mizerny, ciągnięty na wózku przez mnicha i zakonnicę, ma na głowie ul (miód był uważany za postne jadło (mimo słodkich starotestamentalnych wizji krain miodem i mlekiem płynących). Post (o rysach starej kobiety) w ręce trzyma łopatę piekarską z dwoma śledziami. I tak na siebie napierają…

Ale obie postaci to tylko dwie z dziesiątków namalowanych na obrazie. W istocie nawet nie stanowią jego centrum. To jedna z tych Brueglowskich opowieści z prawdziwym mrowiem nieustannie wylegającym na scenę życia. Wielu z bohaterów cierpi, inni uczepieni małych, prostych przyjemności, próbują nasycić głód ciała albo i duszy. Mniej więcej pośrodku obrazu postać w pstrokatym ubraniu prowadząca mężczyznę i kobietę trzyma w biały dzień zapaloną pochodnię. Pozbawiona logiki sytuacja. Dzień jest jasny, pochodnia zbędna. Ale ta scena, jak i cały obraz zresztą (a może nawet i twórczość Bruegla), to przecież historia o tym, że świat postawiony jest na głowie, to opis świata do góry nogami, w którym sens życia bawi się z człowiekiem w kotka i myszkę, bez trudu wciąż wymykając się ludzkim najrozmaitszym poczynaniom.

Są i tacy, z innego już malowidła Bruegla, którzy tańczą pod szubienicą, a gdzie indziej gromadka ślepców sunie rzędem, padając jeden na drugiego. Na słynnym obrazie przedstawiającym Drogę Krzyżową w tłumie liczącym około 300, a może – jak chcą inni – nawet 500 bohaterów, trudno dostrzec Chrystusa pokonywanego przez ciężar krzyża, mimo że scena umieszczona została niemal centralnie. A na jeszcze innym z dzieł Bruegla, przedstawiającym bawiące się dzieci, ktoś naliczył ich przeszło 250, a gier i zabaw 80.

No, ale jaki sens ma pisanie o obrazach, kiedy tekstowi nie towarzyszą stosowne reprodukcje? Opis czegoś, czego nie widać… Otóż, rzekłbym, sens to w rzeczy samej Brueglowski. Nie o wyimaginowane obrazy wszak tu chodzi, ale o codzienne życie ludzkiego roju, który w wielkich ulach centrów handlowych nie przestaje kipieć bez względu na to, czy post to, czy karnawał… I o każdego człowieka z osobna, tak bardzo wyrywającego się ku życiu, zmagającego z absurdami, biedą, krzywdą. I jeszcze o to pragnienie, które nie gaśnie, by w życiu mimo wszystko nie pozwolić się rozdeptać, zaszczuć, pominąć…

Autorzy: Jacek Kurek