Wiosna, ach wiosna, chce się zawołać radośnie! Gdyby nie to, że mijającej zimy przeważnie mieliśmy wiosnę, to rzeczywiście tak bym zawołał. Ale nie, jedyną refleksją na temat marca, którą chciałbym podzielić się z czytelnikami, jest konstatacja, iż marzec jest najdłuższym miesiącem w akademickim kalendarzu. Liczy on 31 dni i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to jest 31 dni bez najmniejszego święta, bez najmniejszej okazji do urwania się z zajęć, bezlitosne, bezwzględne, beznadziejne po prostu. Owszem, są paraokazje: 4 wypadają imieniny Kazimierza, 13 – Krystyny, 17 – Patryka (można się wtedy napić guinnessa), a 19 – Józefa. To ostatnie imię chyba jest trochę rzadsze dzisiaj, ale to jednak wciąż popularne w Polsce imię. Właściwie zastanawiam się, dlaczego to o Czechach mówi się ,,Pepiki” (to zdrobnienie pochodzi wszak od imienia Józef), a na Polaków nikt nie mówi ,,Ziutki”? No dobrze, ale żadne z tych ,,świąt” nie jest powodem do ogłoszenia dni rektorskich, godzin dziekańskich czy innych przewidzianych prawem zwolnień. Nawiasem mówiąc, pamiętam, jak przed paru laty ówczesny dziekan WPiA napisał na stronie tegoż wydziału, że z miłości i szacunku do studentów nie ogłasza godzin dziekańskich (a była okazja: chodziło o przedłużenie ferii czy coś w tym rodzaju). Dziekan T. uzasadnił swoją decyzję tym, że takie godziny dziekańskie są przede wszystkim doskonałym powodem dla pracowników do unikania zajęć, wykrętem mającym na celu przedłużenie sobie ,,wolnego” i w ogóle jest nieetyczne, by zamiast dzielić się wiedzą z żądną jej młodzieżą, udawać, że oto dziekan zezwala na wychodne, a wręcz nakazuje (w myśl porzekadła, że co jest dozwolone, to jest nakazane).
W marcu nie ma takich dylematów. Nawet ,,ścisłowcy”, którzy urządzają sobie święto liczby Pi (14 marca), mają skrupuły i tamtejsza pani dziekan ogłasza tylko, że tego dnia zajęcia będą się odbywać inaczej (tzn. fizycy pójdą do chemików, matematycy na informatykę, a wszyscy razem będą gospodarzami na WMFCh). Czyli ,,czcimy święto Pi wytężoną pracą”. I tak ma być. Karnawał co prawda zahaczył o marzec, ale to raczej wyjątek potwierdzający wielkopostną regułę. Marzec to Popielec, Droga Krzyżowa i wszelkiego rodzaju umartwienia. A także zbieranie sił po sesji zimowej, ostatnie poprawki w pracy magisterskiej tudzież dyplomowej i takie tam atrakcje. Chyba już nie będzie śniegu, ale wszystkiego się można spodziewać, więc lepiej nie zapeszajmy. Oczywiście śnieg byłby dobry i wskazany dla narciarzy, jednak na i tak zatłoczonych parkingach w kampusach uniwersyteckich mógłby stanowić dużą przeszkodę – więc śniegowi mówimy ,,nie”. Oprócz tego na pewno atrakcji dostarczy nam to tajemnicze Mzimu, które ostatnio dba, byśmy się nie rozleniwili w poczuciu błogiej stabilizacji. Chyba Mzimu jest odpowiedzialne za wciąż nowe akcje typu ,,sprawozdawczość”. Dawniej było to nazywane ,,nielegalną sprawozdawczością”, ale teraz wskaźniki mnoży się i dzieli, bo nauka i nauczanie podporządkowane są wymogom, które przychodzą do nas niewiadomoskąd i niewiadomopoco. Sam pomysł, by ogłaszać listę punktowanych czasopism pod koniec roku, jest na tyle śmieszny, że pozwala przeżyć marzec w stanie niejakiej wesołości. A więc cieszmy się i wierzmy, że będzie kwiecień…