Uniwersytet Śląski to miejsce, w którym zdobyłam przede wszystkim podstawy mojej chemicznej wiedzy. Tu zaczęła się bowiem przygoda z nanotechnologią, którą do dzisiaj się zajmuję. Tu poznałam również dr. Jana Habdasa, dzięki któremu pojechałam do Stanów Zjednoczonych. Na początku chciałam zostać nauczycielką chemii w liceum. Spotkanie z dr. Habdasem zupełnie odmieniło moje życiowe plany. Do tej pory utrzymujemy kontakt, jest przyjacielem rodziny. Życzę każdemu seminarzyście, aby miał tak dobre stosunki ze swoim promotorem. Zawsze starał się pomóc studentom, miał czas na dyskusje, przekonywał nas, abyśmy przede wszystkim polubili pracę, którą wykonujemy. Zapamiętałam te lekcje, bardzo ważne są dla mnie dobre relacje ze współpracownikami. Staram się ich przekonywać, że praca to nie tylko zawód, który się wykonuje, ale coś o wiele ważniejszego.
Miałam szczęście być zaangażowana w prace naukowe, które obejmowały każdą dziedzinę chemii, co znacznie ułatwiło mi pracę w ramach studiów doktoranckich, podjętych już w USA. Lubiłam zwłaszcza przedmioty związane z pracami w laboratorium. To najlepsza metoda zrozumienia materiału. Na Uniwersytecie Śląskim uczyłam się także po raz pierwszy programowania, co w tamtym czasie było nie lada wyzwaniem i... osiągnięciem (śmiech).
Na pierwszym roku studiów mieszkałam w akademiku, bardzo blisko chorzowskiego ZOO i Wesołego Miasteczka. Tam się uczyłam i odpoczywałam. Przynajmniej raz w tygodniu chodziłyśmy też z moją współlokatorką, Kasią Cieślą, do takiej małej kawiarenki niedaleko dworca, gdzie były przepyszne kawowe kremy w pucharkach. Kiedy parę lat temu przyjechałam do Polski z moimi synami, pokazywałam im wiele katowickich miejsc, w których spędziłam tyle miłych chwil.
Jak już wspomniałam, moja fascynacja nanotechnolgią zaczęła sie podczas studiów na Uniwersytecie Śląskim. To jest niesamowicie ciekawa dziedzina, pomocna niemalże w każdej dyscyplinie naukowej, począwszy od zwiększania wydobycia olejów i gazów z ziemi, przez otrzymywanie materiałów lżejszych od stali, aż po nowe metody wykorzystywane w wykrywaniu i leczeniu raka. Po przyjeździe do USA kontynuowałam prace w zakresie nanotechnologii. W Polsce badałam, w jaki sposób te związki mogą poprawić działanie tak zwanych kolumn chromatograficznych, w Kansas natomiast, pod kierunkiem prof. Kennetha Klabundego rozszerzyłam zakres badań o zagadnienie rozkładu związków trujących, podejmując tym samym współpracę z amerykańską armią. Jeden z najważniejszych dla mnie projektów dotyczył badań nad wykrywaniem komórek raka we krwi.
Decyzja o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych była raczej przypadkowa. Dr Habdas zaproponował prof. Klabundemu z Instytutu Chemii w Kansas State University, abym została asystentką w jego laboratorium. Nie znałam języka angielskiego i nie miałam nikogo w USA, zawsze lubiłam jednak wyzwania i podróże, dlatego zdecydowałam się zaryzykować. To był 1990 rok. Trafiłam do międzynarodowej grupy badawczej i każdy z naukowców starał się pomóc mi w aklimatyzacji. Mimo tego był to najtrudniejszy rok w moim życiu. Zawsze sobie powtarzam: skoro ten rok udało mi się przeżyć, poradzę sobie ze wszystkim.
Gdy kończyłam studia doktoranckie, prof. Klabunde zaproponował mi, abym została pierwszym pracownikiem firmy, którą wówczas zakładał. Głównym celem była komercjalizacja nanomateriałów. To było ogromne wyzwanie, ale mówiłam już, że ja się wyzwań nie boję. Pracowałam tam 16 lat, koncentrując się nadal na badaniach naukowych i rozwijając jednocześnie współpracę z rządem i biznesem. Opierając się na swoim doświadczeniu, wiem, że sukces takiej firmy budowany był na świadomości, że sprzedawany produkt nie tylko wydaje się w danym momencie najciekawszy z naukowego punktu widzenia, ale służy rozwiązaniu konkretnego problemu docelowej grupy odbiorców.
Myślę, że polskie uczelnie wyższe powinny silniej współpracować z organizacjami Unii Europejskiej, szczególnie w międzyuczelnianych i międzynarodowych projektach badawczych. Studentom kierunków ścisłych natomiast podpowiedziałabym szkolenia w szkołach biznesu, aby zdobywali wiedzę i nie bali się prowadzenia własnej działalności gospodarczej.
Warto podejmować przemyślane ryzyko. Czuję radość, ponieważ mogę robić to, co lubię. Zostałam również doceniona przez jury przyznające nagrodę Białego Domu „Champions of Change” wyróżniającą imigrantów, którzy są przedsiębiorcami i wynalazcami. Było to rewelacyjne przeżycie i czułam się szczęśliwa, że podczas uroczystości towarzyszyli mi moi synowie oraz mąż. Ta nagroda łączy także dwie drogi – polską i amerykańską. Poznałam niesamowitych ludzi i mam poczucie, że swoją pracą przyczyniam się do rozwiązywania społecznych problemów.