Jeśli z końcem października na Wydział Filologiczny Uniwersytetu Śląskiego zawitała osoba, która dotąd nie interesowała się literaturą fantastyczną, to niemałe musiało być jej zdziwienie przebiegiem paneli, w ramach których dostojne grono literaturoznawców i przedstawicieli innych nauk z Polski i Ukrainy z pasją i biegłością podejmowało wielowątkowy dyskurs związany z tą problematyką.
Choć wysuniętą podczas konferencji prognozę, mówiącą iż za dwadzieścia lat polonistyka będzie się mieściła przy wydziale literatury fantastycznej należy uznać za, nomen omen, fantastykę, to bez wątpienia w ostatnim czasie coraz intensywniej przebiega proces emancypacji tego gatunku. Mimo że wciąż w wywiadach dziennikarze zadają twórcom pytania, dlaczego ci „piszą fantastykę” (a nie indagują np. dlaczego ktoś pisze romanse), to jednak dziś ucieczka do innych światów powoli przestaje być czymś podejrzanym, a staje się uprawnioną praktyką kulturowo-społeczną.
Czym jest zatem literatura fantastyczna? Z pomocą przychodzi niekwestionowany klasyk polskiej literatury fantasy Andrzej Sapkowski, wart przywołania również dlatego, że konferencja odbyła się w przeddzień wydania jego nowej książki – nieco zresztą rozczarowującej (być może przez to, że jej główny bohater, wiedźmin Geralt z Rivii, został pisarzowi niejako podebrany przez twórców gier, fabularnie przyćmiewających świeży tom). Trafnie zauważa więc Sapkowski, analizując różny stopień „ufantastycznienia” literatury fantasy, że to jak z proporcjami ginu i wermutu w koktajlu martini – „klasyka nakazuje brać jeden do trzech, kobiety zwykle mieszają jeden do sześciu, Hemingway preferował jeden do jednego albo i mniej”.
Źródeł fantasy można się doszukiwać w bardzo różnych miejscach, począwszy od eposu homeryckiego, przez romanse rycerskie, Utopię Tomasza More’a, aż po antytezę powieści realistycznej. Podobnie wiele jest kluczy interpretacyjnych do sztandarowych dzieł gatunku, co może uprawniać do twierdzenia, że badacze znajdują w literaturze fantastycznej to, czego szukali. Problem ten został mocno zaakcentowany podczas jednej z najciekawszych konferencyjnych dyskusji dotyczącej konserwatywnego odczytywania dzieł J.R.R. Tolkiena przez pryzmat chrześcijaństwa.
Z jednej strony bowiem pisarz zostawił nam wskazówki pozwalające na taką interpretację, z drugiej – gdy paralele biblijne zdają się sięgać za daleko, rośnie obawa przed odczytaniami się domykającymi. Pojawia się pytanie, czy metodologia interpretacji jest subiektywna, zindywidualizowana dla każdego badacza? Jeśli tak będzie – podkreślali dyskutanci – i zamiast skupiać się na tym, co wynika z treści analizowanej książki, najpierw przeczytamy Biblię, Derridę bądź cokolwiek innego, by później dopiero wedle nich wziąć na warsztat tekst właściwy, to rezultatem mogą być zupełnie niefantastyczne potworki w rodzaju satanistycznego odczytania Harry’ego Pottera.
Tolkien to również niedościgły mistrz światotwórstwa, z wielką pieczołowitością odtwarzający realia wykreowanego przez siebie uniwersum. Pozostawiony przezeń zbiór fikcyjnych języków, map i ilustracji skłania do zaufania proponowanej przez Umberto Eco definicji świata allotopijnego, który musi wydawać się bardziej realny niż świat rzeczywisty. Ów świat jest bowiem ważniejszy niż sama fabuła (być może dlatego, że wciąż opowiadamy od nowa te same historie?). Przestaje więc dziwić, że w wielu wydawnictwach fantasy na początek umieszczane jest kalendarium, a dopiero po kilku stronach pada zdanie „I tu zaczyna się nasza opowieść…”.
Choć to truizm, to jednak wart przypomnienia, że na literaturę fantastyczną silnie wpłynęła historia XX wieku. Wojny, nowe technologie, socjalizm, narkotyki czy gender odcisnęły swoje piętno, w Polsce rzecz jasna z opóźnieniem w stosunku do Zachodu. Również dziś, jak pokazała dyskusja nad cyklem Świata Dysku Terry’ego Pratchetta, w kreowaniu innych światów nie sposób oderwać się od paradygmatu człowieczeństwa, refleksji nad małością ludzkości, zdolnej jednak do rzeczy wielkich. Pratchett wydaje się w równym stopniu zainteresowany dyskusją społeczną, jak tworzeniem narracji. Ubierając w fantastyczny kostium problem emancypacji wykluczonych, wskazuje, że odmienność akceptujemy tylko wtedy, gdy okazuje się, że ma ona z nami pewne cechy wspólne (goblinka grająca na harfie) bądź ulega groteskowej bezrefleksyjnej mimikrze (wampirza liga wstrzemięźliwości).
A poczciwy Tolkienowski Frodo? W Shire jawi się jako bohater powieści mieszczańskiej, ale im dalej w Stary Las, tym bardziej kosmaty hobbit traci tożsamość społeczną – przestaje być Frodem, a staje się historią. Powrót do Bag End nie przyniesie mu ulgi, bo już na zawsze wszedł w rolę Powiernika Pierścienia. „A śpiewak także był sam…”.
W Wachlarzu Lady Windermere Oscar Wilde wkłada w usta Lorda Darlingtona deklarację, że wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy. Po trzech dniach konferencji zorganizowanej przez Wydział Filologiczny Uniwersytetu Śląskiego, Instytut Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego i Zakład Literatury Współczesnej można dodać do tego, iż niektórzy z nas widzą tam więcej, niż inni.