W zasadzie za bardzo nie wiadomo, dlaczego Francuzi swoim reprezentacyjnym kortom nadali imię Rolanda Garrosa. Garros był pilotem i to na początku ubiegłego wieku, a z tenisem raczej nie miał nic wspólnego. Może właśnie z tej przyczyny – dla równowagi – nasz tenisista (wprawdzie tylko stołowy i na dodatek amator) ma w Gdańsku swoje lotnisko? To tyle historycznych paraleli.
Dla większości kibiców tenis jest dyscypliną niezrozumiałą i nudną. Nudę tę dodatkowo pogłębia brak starć policji z widownią, bierność widzów zarówno jeśli chodzi o wyrywanie plastikowych krzesełek jak i gonitwy po korcie ze sztachetą lub siekierą w ręku. Nie ma co ukrywać. Zawodnicy też są jacyś tacy apatyczni i otępiali. Może dlatego, że jedno spotkanie w takim wielkoszlemowym turnieju trwa czasami od 3 do 5 godzin, a bywa że i dłużej. Tenisiści smętnie snują się po korcie, bo to ani nie ma się gdzie położyć, ani porządnie zjeść, ani nawet gazety poczytać... Tak, tak, są krótkie przerwy, zwykle co dwa gemy, ale wymyślono je jedynie po to, by gracze mogli sprawdzić w swoich torbach, czy w czasie gdy oni przebijali przez siatkę piłki, chłopcy od ich podawania nie zakosili im komórki albo zegarka. Nic więc dziwnego, że tenisiści – a zwłaszcza tenisistki – robią co mogą by powstrzymać się od ostentacyjnego ziewania. Na przykład: każde uderzenie rakietą poprzedzają głośnym jękiem, stęknięciem, piskiem, co niby ma pomagać w wyzwoleniu dodatkowej energii. W rzeczywistości brzmi to niemal nieprzyzwoicie, przez co matki oglądające mecz z nieletnimi pociechami muszą zasłaniać im uszy, same nie mogąc opędzić się od natrętnych skojarzeń. Innym sposobem na wywołanie u siebie agresji czyli ulubionej przez komentatorów „sportowej złości”, jest zaciskanie pięści, z reguły, po każdym udanym zagraniu. Ten element tenisowej techniki ma wyraźnie indywidualne piętno, odzwierciedlające psychikę zawodnika. Roger Federer – jak na dżentelmena przystało – robi to dyskretnie, zaciśniętą pięścią wykonuje trzy energiczne ruchy, tak jakby potrząsał dłonią gratulując samemu sobie dobrego zagrania. Tommy Robredo nie bawi się w takie subtelności i po prostu wygraża pięścią przeciwnikowi. Maria Szarapowa odwraca się plecami do siatki i szepce do pięści jakieś straszliwe zaklęcia, z których najłagodniejsze ma wymiar meteorytu tunguskiego, jaki powinien czym prędzej spaść na stronę konkurentki.
Ja oglądając te wszystkie turnieje w telewizji, równolegle toczę swój prywatny mecz z Morfeuszem. To wymagający przeciwnik. Działa z zaskoczenia, a na widok jego oburęcznego bekhendu oczy same się zamykają. Zdarzyło mi się przespać wiele decydujących gemów, setów, meczów. Ostatnio przebudzony, patrzę z niepokojem, czy wiele przespałem, ale nie, nie, w porządku. Na ekranie pięść, czyli mecz trwa. Ale pięść to – nie pięść? Raczej pulchna piąstka, piąsteczka. A jej przedłużenie to sam prezes Kaczyński. Jeszcze nie całkiem rozbudzony gorączkowo myślę: - Komuż tym razem ową pulchną piąstką wygraża? Rosji? Niemcom? Chinom? Jakaż głęboka w tym geście myśl taktyczna. Apeluję do sióstr Radwańskich, Kubota, Fyrstenberga, Matkowskiego i innych naszych tenisistów: Uczcie się od prezesa! Jeśli los nie daje wam zbyt wielu szans (a nie daje) na zaciskanie pięści po udanym zagraniu – róbcie to już przed meczem. 7 czerwca pan prezes Kaczyński przerżnął w brukselskim turnieju pierwszego seta. I cóż z tego? Świat i tak zapamięta przecież głównie tę pięść uniesioną nad Polską. W rankingu zaciskaczy jest niekwestionowanym liderem, czym budzi powszechny wśród mocarstw respekt. No, chyba że na inaugurację kolejnego warszawskiego turnieju open przylecą do nas pierwsze rakiety z takiej na przykład Północnej Korei...