Zdarza się, że diamenty spadają z nieba na Ziemię. Diamentonośne meteoryty znajdowano od końca XIX wieku. Ale szczególne poruszenie w świecie naukowym wywołało odkrycie w 1987 roku w jednym z meteorytów, diamentów powstałych zanim zajaśniało nasze Słońce, przez to nazwanych presolarnymi.
Król Edward postanowił przemienić niekształtną bryłę w brylanty. Cullinan powędrował do Antwerpii do słynnej pracowni szlifierskiej Asscherów. Kilka miesięcy zajęła Józefowi Asscherowi obserwacja Cullinana w celu znalezienia miejsca, do którego mógłby przyłożyć diamentowe ostrze, aby jednym jedynym wyważonym uderzeniem rozłupać diament wzdłuż płaszczyzn gwarantujących, że nie rozpadnie się na tysiące małowartościowych kawałków. Diament, mimo iż obdarzony sławą najtwardszego ziemskiego materiału, jest niezwykle kruchy i pod niewielkim nawet naciskiem może rozpaść się w niechciany sposób. Wszystko skończyło się pomyślnie i z ważącego 621 g diamentu uzyskano 105 brylantów, z czego dwa największe: Cullinan I o wadze 106 g oraz Cullinan II o wadze 63,5 g są ozdobą regaliów dworu brytyjskiego. Cullinan I przemianowany później przez króla Jerzego V na Gwiazdę Afryki zdobi królewskie berło, a Cullinan II dumnie błyszczy na froncie królewskiej korony. Wartość Gwiazdy Afryki szacuje się na 400 milionów dolarów, ale w rzeczy samej jest to kamień bezcenny. Tysiące ludzi rok rocznie mają okazję podziwiać te piękne brylanty wystawione dla zwiedzających w skarbcu na zamku Tower.
„Ludzka” historia Cullinana jest powszechnie znana, ale jego odyseja zaczęła się znacznie wcześniej i w znacznie bardziej dramatycznych okolicznościach od tych, które towarzyszyły jego znalezieniu. Ponad miliard lat temu Cullinan rozpoczął swoją wędrówkę z głębokości około 200 km ku powierzchni Ziemi niesiony strugą gorącej magmy. Podróż musiała odbywać się błyskawicznie; niektórzy twierdzą, że z prędkością ponaddźwiękową. W przeciwnym razie diament nietrwały w niskich ciśnieniach stopiłby się lub zamienił w grafit. Magma pchana siłą zawartych w niej gazów przebiła ziemską skorupę krusząc napotykane po drodze skały, a uwolnione gazy z niebywałą mocą eksplodowały na powierzchni Ziemi. Magma zastygła w formie gigantycznej marchewki, a wraz z nią zastygły diamenty.
Diamenty znane były ludzkości od tysięcy lat. Ich niezwykłe właściwości, zwłaszcza niezrównana twardość i oślepiający blask po oszlifowaniu budziły żądzę posiadania jako symbolu władzy, bogactwa i prestiżu. Któż nie słyszał o dramatycznych, a często także tragicznych losach posiadaczy słynnych brylantów takich jak: Koh-i-noor („Góra Światła”), Szach (jedyny diament z wygrawerowanymi inskrypcjami, ofiarowany z początkiem XIX w. przez szacha Persji carowi Rosji jako zadośćuczynienie za zabójstwo w Teheranie posła i wielkiego poety Aleksandra Gribojedowa), Orłow, Regent zwany również Pittem (diament Ludwika XV, a później Napoleona Bonaparte) czy niebieski diament Hope?
Wszystkie one pochodziły ze znanych od starożytności kopalń Golkondy w południowych Indiach, gdzie znajdowane były w warstwach prekambryjskich zlepieńców – prastarych osadach rzecznych. Skąd się wzięły, tego nie wiedziano. Również późniejsze odkrycia diamentów brazylijskich i południowoafrykańskich związane były z osadami rzecznymi nieznanego pochodzenia. Dopiero z końcem XIX wieku niedaleko miejscowości Kimberley, na terenie dzisiejszej RPA odkryto macierzystą skałę diamentonośną nazwaną od miejsca znalezienia kimberlitem.
Charakterystycznej ciemnozielonej barwy z niebieskawym odcieniem kimberlit jest nadzwyczajnie zasobny w magnez, potas i dwutlenek węgla. Pokrewną kimberlitom magmową skałą diamentonośną jest lamproit, różniący się od kimberlitu jeszcze większą zawartością potasu i tytanu. Wydostając się na powierzchnię Ziemi kimberlity i lamproity przyjęły lejkowate formy nazywane przez nas kominami. Pierwszym i najdłużej eksploatowanym, bo aż do 2005 roku był komin Kimberley zwany też Wielką Dziurą, gdyż drążono go odkrywkowo do rekordowej głębokości ponad 1100 metrów! Kimberlity, choć niepospolite nie są też nadzwyczajnie unikalne. W samej Afryce doliczono się ponad 1500 kominów kimberlitowych. Znaleziono je także w Europie: na Ukrainie, w rosyjskiej i fińskiej Karelii a nawet w Czechach. Jednakże nie każdy komin kimberlitowy zawiera diamenty. Oszacowano, iż tylko jeden komin na 200 jest diamentonośny. Występowanie kominów kimberlitowych i lamproitowych ograniczone jest do najstarszych części skorupy kontynentalnej, tzw. kratonów. Są to fragmenty skorupy ziemskiej powstałe przed miliardami lat i od tego czasu nieuczestniczące aktywnie w historii naszej planety. To właśnie na obrzeżach kratonów w różnych epokach geologicznych kimberlity i lamproity wydostały się na powierzchnię Ziemi niosąc ze sobą diamenty.
Z badań eksperymentalnych wiadomo, że diamenty do swojego powstania potrzebują warunków, jakie panują na głębokości co najmniej 150 km. Temperatura wynosi tam około 1000ºC a ciśnienie jest 55 tysięcy razy większe od atmosferycznego. Większość diamentów pochodzi z głębokości 180 – 200 km. Niedawno stwierdzono, że niektóre diamenty przybywają do nas z jeszcze większych głębin Ziemi. Informują nas o tym minerały tworzące w diamentach wrostki – pogardliwie nazywane przez jubilerów zanieczyszczeniami, a z wielką estymą traktowane przez mineralogów jako źródło cennej wiedzy o warunkach panujących w niedostępnych nam głębinach Ziemi. W niektórych diamentach zaobserwowano kilkuset-mikronowej wielkości wrostki tlenku magnezu zaświadczające o pochodzeniu diamentów z głębokości około 700 km, a zatem ze strefy zwanej Dolnym Płaszczem Ziemi.
Najstarsze kominy kimberlitowe liczą sobie ponad miliard lat, jak ten, z którego wydobyto Cullinana, a najmłodsze odkryte w zachodniej Australii „tylko” 22 miliony lat. Co ciekawe, diamenty są znacznie starsze od skał, w których występują. Nie znamy diamentów młodszych od półtora miliarda lat. W 2007 roku doniesiono o odkryciu mikronowych wrostków diamentów w cyrkonach z północno-zachodniej Australii o wieku 4.25 miliarda lat! Przypomnijmy, że wiek Ziemi szacuje się na niecałe 4,5 miliarda lat! Skoro diamenty są starsze od kimberlitów to znaczy, że nie powstały wraz magmą kimberlitową. Są dla niej obiektami obcymi. Kimberlity i lamproity służyły diamentom tylko jako ekspresowa winda unosząca je z miejsca powstania ku powierzchni Ziemi. Wyjaśnia nam to, dlaczego ilość diamentów w stosunku do masy kimberlitu jest znikoma.
Tradycyjnie wagę kamieni szlachetnych podaje się w karatach – jednostce wywodzącej się z wagi nasion drzewa Ceratonia siligua wykorzystywanych w dawnych czasach jako odważniki ze względu na ich zadziwiająco stałą masę. Jednemu karatowi odpowiada waga dwóch dziesiątych grama. Diament o objętości 1 cm3 ma masę 17,5 ct. Cullinan w chwili znalezienia ważył 3106 ct. Statystycznie rzecz ujmując, na wydobycie jednego karata diamentu z kimberlitu trzeba przerobić aż 5 ton skały. Większość diamentów w kimberlitach nie nadaje się do obróbki jubilerskiej i wydobywane są dla zaspokojenia potrzeb różnych gałęzi przemysłu. Przykładowo odkryty w 1979 roku lamproitowy komin Argyle w NW Australii jest największym dostarczycielem diamentów na świecie. Jednak z imponującej liczby 35 milionów karatów (7 tys. kg) rocznie tam wydobywanych, tylko 5% stanowią diamenty jubilerskie. Inna sprawa, że są to szczególnej urody, niezwykle rzadkie diamenty różowe. Średnio, w kimberlitach na całym świecie tylko około 20% diamentów to kamienie jubilerskie. Absolutnym fenomenem pod względem ilości wydobywanych największych i najpiękniejszych diamentów pozostaje od ponad 100 lat komin Cullinan. Dostarczył ponad jedną czwartą wszystkich znalezionych na świecie diamentów o wadze ponad 400 karatów. To stąd pochodzi kamień, z którego uzyskano największy brylant na świecie. Wydobyty w 1985 roku diament o wadze 755 karatów ze względu na brunatną barwę nazwano „Bezimiennym Brązowym”. Szlifierze wyczarowali z niego piękny brylant o masie ponad 545 karatów, a więc o około 15 karatów cięższy od „Gwiazdy Afryki”. Kupiony za 12 milionów dolarów został w 1997 roku wręczony królowi Tajlandii z okazji pięćdziesięciolecia koronacji. Od tej pory nosi nazwę „Złoty Jubileuszowy”.
W założonej w 1903 roku kopalni „Premier”, przemianowanej w 2003 roku na „Cullinan”, początkowo eksploatację prowadzono metodą odkrywkową, kopiąc w brunatno-żółtej zwietrzelinie brekcji kimberlitowej. Po osiągnięciu 400 m głębokości rozpoczęto działalność podziemną. Dzisiaj najgłębszy poziom kopalni sięga 800 m. Zjeżdża się nań szybem wydrążonym obok komina. Od szybu obszerne chodniki prowadzą do wnętrza kominu zbudowanego z litej niebieskozielonej skały. Kopalnia węgla diamentowego na pozór niczym nie różni się od kopalni węgla kamiennego. Właściwy wszystkim kopalniom hałas pracujących maszyn wydobywczych i kruszarek, smród spalin samochodowych, pył i mrok nijak mają się do romantyki znajdowania diamentów. Ale świadomość, że za chwilę z pokruszonej skały może wyłonić się kolejny wielki diament wyzwala dreszcz emocji.
Najnowszym gigantycznym znaleziskiem w kopalni Cullinan jest diament o wadze 460 ct (92 g) wydobyty w maju 2008 roku. Wykonany z niego brylant wielkości piłeczki pingpongowej sprzedano za ponad 6 milionów dolarów. Dlaczego właśnie w kominie Cullinan spotyka się tak wielkie i tak doskonałe diamenty? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Natomiast wiemy, że diamenty wydobywane z komina Cullinan należą do rzadkiego typu diamentów chemicznie niezwykle czystych.
To zdumiewające, że naturę składu chemicznego diamentu używanego od tysięcy lat poznano dopiero z końcem XVIII wieku! Co prawda w 1694 roku udało się diament spalić, co pozwoliło Izaakowi Newtonowi suponować, że diament może być pierwiastkowym węglem, ale dopiero w 1797 roku angielski chemik Henryk Dawy udowodnił to ponad wszelką wątpliwość. Obecnie wiadomo, że 98 % diamentów zawiera niewielką ilość atomów azotu w miejsce atomów węgla. Atomy azotu sprawiają, że niektóre diamenty przybierają żółtawe zabarwienie, najczęściej niepożądane. Zdaniem znawców najlepszą barwą diamentów jest brak barwy. Idealnie bezbarwne diamenty z kopalni Cullinan pozbawione są azotu, a tutejsze kimberlity należą do najuboższych w ten pierwiastek Jednakże związku między wielkością diamentów, ich jubilerską doskonałością, a azotem jak do tej pory nie udało się wyjaśnić.
RPA z jej legendarnymi znaleziskami nie jest największym dostawcą diamentów. Wielka trójka producentów diamentów to dzisiaj Botswana, Rosja i Kanada. Ta ostatnia rozpoczęła eksploatację diamentów z kimberlitów na Terytorium Północno-Zachodnim dopiero w październiku 1998 roku, a dzisiaj dostarcza światu aż 15% diamentów. Przekłada się to na półtora kilograma diamentów dziennego urobku. I choć największy kanadyjski diament waży „tylko” 25,13 ct (diament „Tuzo”), to perspektywy znalezienia znacznie większych diamentów są realne.
Wielka kariera Botswany rozpoczęła się w latach siedemdziesiątych XX wieku dzięki … termitom. Te stworzonka pracowicie wydobywały z głębokości ponad pół metra ziarenka wilgotnego gruntu do budowy swoich kopców. Wśród tych ziarenek nader często zdarzały się okruchy diamentów. W ten sposób odkryto w 1970 roku jeden z najbogatszych diamentonośnych kominów kimberlitowych nazwany Jwaneng.
Niezwykle ciekawa jest historia odkrycia wielkich syberyjskich złóż diamentów. Diamenty w Rosji znajdowano sporadycznie już w XIX wieku na Uralu. Między innymi poszukiwał ich słynny podróżnik i uczony Aleksander von Humboldt. Jednakże światowej klasy odkrycia dokonano dopiero po drugiej wojnie światowej. W odróżnieniu od wcześniejszych przypadkowych znalezisk złóż diamentów w Indiach, Brazylii, Afryce i w Stanach Zjednoczonych, diamentonośne kimberlity na Syberii odkryto w wyniku metodycznych badań geologicznych.
Wytypowano obszar Jakucji (dzisiejsza republika Sacha) jako najbardziej perspektywiczny. Następnie ekspedycje geologiczne przemierzały bezkresne obszary tajgi wzdłuż rzek i potoków poszukując nie diamentów, lecz minerałów charakterystycznych dla kimberlitów; przede wszystkim purpurowoczerwonych piropów i szmaragdowozielonych diopsydów. W kimberlitach minerały te występują w ilościach tysiąckrotnie większych niż diamenty i dlatego w osadach rzecznych łatwiej je znaleźć. I tak po piropowej nitce do kimberlitowego kłębka ekspedycja geologiczna pod wodzą Larisy Anatoliewnej Papugajewej odkryła w sierpniu 1954 roku pierwszy rosyjski komin kimberlitowy. Później znaleziono dziesiątki diamentonośnych kominów, z których najzasobniejszy w diamenty okazał się odkryty w 1955 roku przez głównie kobiecą ekspedycję komin Mir (pokój).
W tamtych czasach poszukiwania diamentów w Związku Radzieckim były, rzecz jasna, utajnione. Stąd wiadomość o odkryciu komina kimberlitowego Mir została przesłana do Moskwy w zaszyfrowanej formie: „zapaliliśmy fajkę pokoju, tytoń znakomity”. („zakurili trubku mira, tabak otliczen”). Wydobyto z niego wiele pięknych kamieni. Wśród nich znaleziony w 1981 roku największy rosyjski diament (342,5 ct) rozmiarów kurzego jajka nazwany imieniem XXVI Zjazdu KPZR. Poetyka nazw diamentów znajdowanych w czasach radzieckich jest szczególna. Czyż nie pobudzą naszej wyobraźni takie nazwy diamentów jak „Start Pięciolatki”, „Czekista”, „60 lat Komsomołu” czy „Rewolucjonista Iwan Wasilewicz Babuszkin”. Piękny to diament i ręczę, że niejedna dama chciałaby mieć na sobie „Babuszkina”. Ale i ludzie radzieccy mieli chwile słabości. Stąd najpiękniejszy diament nazwali staroświecko „Gwiazdą Jakucji”. Również nasza stolica doczekała się jakuckiego diamentu. Co ciekawe, nieomal idealnie ośmiościenny diament o masie 52,90 ct nazwano „Warszawa”, gdyż znaleziono go 11 listopada 1977 roku! Pamiętamy, że w Polsce nie obchodzono wtedy dnia odzyskania niepodległości.
Mówiąc o diamentach jako najlepszych przyjaciołach kobiet, wspomnieć należy, iż jeden z diamentów nazwano „Kobiety Świata”, a w kolekcji jakuckich diamentów jest „Tierieszkowa”, a także „Księżna Diana”. A jak nazwalibyśmy polski diament? No właśnie, czy w Polsce są szanse na znalezienie diamentu? Wszak już Walenty Roździeński w wydanym w 1612 roku poemacie górniczym „Officina Ferraria” pisał, że w Sudetach:
… kamienie znajdują drogie rozmaite
Szafiry, diamenty nad miarę ozdobne
We wszem kształcie i w glancu indyjskim podobne…
Roździeńskiego poniosła nieco fantazja, jako że wiarygodnych doniesień o diamentach na ziemiach polskich brak, a w dawnych czasach za diamenty mylnie brano ziarenka błyszczącego kryształu górskiego lub topazu. Diamenty znaleziono natomiast u naszych południowych sąsiadów. Z końcem dziewiętnastego wieku na Czeskim Średniogórzu natrafiono na diamencik o wadze sześciu setnych grama) znany jako diament z Dlaźkowic. Później znaleziono tam jeszcze dwa inne małe okazy. W odróżnieniu od Czech, w Polsce nie natrafiono na kimberlity. Jeśli są, to raczej głęboko ukryte w podłożu północno-zachodniej Polski, gdzie pod grubą warstwą młodszych osadów spoczywają skały identyczne z tymi, w których w północnej Finlandii i Rosyjskiej Karelii znaleziono diamentonośne kimberlity.
Diamenty jeszcze do niedawna traktowano jako rzadkich przybyszy z płaszcza Ziemi. Tymczasem w latach dziewięćdziesiątych zaczęto je odkrywać w wysokociśnieniowych skałach metamorficznych skorupy ziemskiej (gnejsach, marmurach). Tych diamentów jest niezwykle dużo. W samym tylko Kazachstanie, gdzie występują najobficiej, doliczono się aż 3 miliardów karatów! Niestety są nadzwyczaj drobnych rozmiarów. Największe nie przekraczają siedmiu tysięcznych milimetra średnicy. Na jubilerskie precjoza nie nadają się, ale na materiał ścierny jak najbardziej.
Diamentów możemy poszukiwać na plaży. Nie na każdej plaży. Najlepiej udać się w tym celu do Namibii. Tutaj na atlantyckim wybrzeżu niedaleko ujścia rzeki Pomarańczowej aż roi się od pięknych diamentów. Wietrzenie i erozja przez miliony lat niszczyły kominy kimberlitowe na wyżynie południowej Afryki. Rzeki niosły i zrzucały zerodowany materiał skalny, a wśród nich diamenty, usypując około 40 milionów lat temu diamentonośne żwirowiska. Rzeki i wiatr dokonały swoistej selekcji diamentów. Małe i zanieczyszczone wrostkami zostały zniszczone. Ostały się większe (średnio dwukaratowe) i bez skazy. Dzięki temu 98% diamentów eksploatowanych w Namibii z rzecznych osadów to kamienie jubilerskie!
Rzeka Pomarańczowa wlewając się do Atlantyku, wrzucała do niego diamenty. Szacuje się, że zasoby diamentów spoczywających na dnie morskim u wybrzeży Namibii i Południowej Afryki wynoszą aż półtora miliarda karatów! Wydobywa się je od lat dziewięćdziesiątych XX wieku ze specjalnie skonstruowanych okrętów, zasysających materiał z morskiego dna. Jeden taki statek jest w stanie wydobyć około 300 tysięcy karatów rocznie. Już 56% procent produkcji namibijskich diamentów pochodzi z eksploatacji złóż podmorskich.
Liczba diamentów znajdowanych na Ziemi nie znaczy nic w porównaniu z tym, co możemy znaleźć w przestworzach! Wielbiciele zespołu The Beatles zapewne pamiętają wielki przebój Lucy in the sky with diamonds. W niebie naprawdę są diamenty i jak się okazuje jest ich bardzo dużo. W 2004 roku amerykańscy astronomowie donieśli o odkryciu w gwiazdozbiorze Centaura - gwiazdy odległej od nas o 500 trylionów kilometrów, sklasyfikowanej jako biały karzeł. Jej wnętrze o średnicy 3000 km zbudowane jest z diamentów! W przeliczeniu na karaty masa diamentowego wnętrza gwiazdy nazwanej żartobliwie „Lucy” jest niewyobrażalnie duża: 1 z 34 zerami! Warto uświadomić sobie, że i nasze Słońce w końcu przeobrazi się w białego karła z diamentowym wnętrzem; tyle, że dla ludzkości nic z tego nie wyniknie, bo jej już wtedy nie będzie.
Zdarza się, że diamenty spadają z nieba na Ziemię. Diamentonośne meteoryty znajdowano od końca XIX wieku. Ale szczególne poruszenie w świecie naukowym wywołało odkrycie w 1987 roku w jednym z meteorytów, diamentów powstałych zanim zajaśniało nasze Słońce, przez to nazwanych presolarnymi. Są niezmiernie małe, rzędu milionowych części milimetra, czyli nanometryczne. Ich odkrywca Edward Anderson ujął to tak: „jeśli bakterie nosiłyby pierścionki zaręczynowe, to te diamenty byłyby w sam raz”. Presolarne nanodiamenty powstały w czasie najbardziej spektakularnych katastrof kosmicznych zwanych wybuchami supernowych. Raz na sto lat na niebie pojawia się rozbłysk wielkiej mocy. To dociera do nas światło wyemitowane w czasie gwałtownej agonii gwiazd zwanych czerwonymi gigantami. W czasie apokaliptycznego wybuchu olbrzymie ilości materii gwiezdnej zostają wyrzucone w przestrzeń kosmiczną. W tym również atomy węgla, który kondensując tworzą nanodiamenty. Jest ich ogromna ilość. Jeden gram kosmicznego pyłu może zawierać 10 tysięcy trylionów nanodiamentów. Rzecz frapująca, podczas gdy diamenty powstające we wnętrzu Ziemi wymagają wielkich ciśnień i wielkich temperatur, to diamenty w przestrzeni kosmicznej tworzą się w temperaturze -240ºC i pod znikomym ciśnieniem w procesie zwanym chemiczną depozycją z pary. Do zrozumienia tego procesu przyczyniły się eksperymenty z otrzymywaniem syntetycznych diamentów.
Człowiek od dawna usiłował naśladować naturę i wytworzyć diament. Wiele prób nierzadko dramatycznie zakończonych spełzło na niczym. Dopiero w 1953 roku szwedzkim badaczom udało się wykrystalizować mikroskopijne diamenty. Pierwszy diament jubilerskiej wartości uzyskano w 1970 roku. Dzisiaj diamenty syntetyczne produkuje się na masową skalę w wielu krajach. Dość powiedzieć, że z 600 milionów karatów potrzebnych rocznie dla zaspokojenia potrzeb różnych gałęzi przemysłu aż 500 milionów stanowią diamenty syntetyczne. Syntetyczne diamenty jubilerskie wytwarzane są dwiema metodami. W metodzie wysokociśnieniowej potężne prasy hydrauliczne wytwarzają ciśnienie około 6 GPa w temperaturze od 1350 do 1800ºC. Pod wpływem tak dużego ciśnienia grafit przeobrażany jest w diament. Metodę tę stosuje się również do usuwania niedoskonałości diamentów naturalnych, czyli jak mówią fachowcy do ich poprawiania. W ten sposób można usunąć niechciane zabarwienie lub na odwrót nadać diamentowi żądany kolor.
Prawdziwą rewolucję w produkcji diamentów syntetycznych spowodowało zastosowanie chemicznej depozycji z pary, w skrócie zwanej CVD. W metodzie tej do syntezy diamentu używa się metanu i wodoru. Gazy te podgrzane do bardzo wysokiej temperatury tworzą plazmę, z której na powierzchni diamentowego lub metalicznego podłoża osadza się warstewka diamentu. Metodą CVD można wytwarzać nawet 10 karatowe diamenty, a koszt ich wytwarzania obniżono do kilku dolarów za karat. Już dzisiaj udział syntetycznych diamentów w światowym obrocie diamentami jubilerskimi szacowany jest na 6 do 8%. Kwestią czasu pozostaje, kiedy pojawią się syntetyczne „cullinany” w przystępnej cenie.
Póki co, na rynku pojawiły się tak zwane diamenty spersonalizowane. Personalizacja polega na użyciu do produkcji diamentu oprócz normalnie stosowanych składników także około trzech gramów włosów osoby, którą diament ma reprezentować. Włos każdego człowieka ma właściwy mu i niepowtarzalny zestaw śladowych pierwiastków chemicznych. W czasie syntezy pierwiastki te stają się składnikiem diamentu, który tym samym zawiera cząstkę właściciela włosów. W 2007 roku wytworzono trzy diamenty jubilerskie z włosów Ludwiga van Bethoweena. Jeden z tych brylantów wystawiono na aukcji internetowej z ceną wywoławczą 1 miliona dolarów.
Przedsiębiorczy Amerykanie poszli jeszcze dalej. Jeśli do syntetycznych diamentów można dodawać ludzkie włosy, to dlaczego nie tworzyć diamentów z ludzkich prochów? Wszak ciało człowieka składa się w 15% z pierwiastka węgla. Od 2002 roku oferowane są diamenty jubilerskie powstałe z prochów pokremacyjnych nazywane brylantami in memoriam. Naturalnym kolorem takich diamentów jest niebieski, ze względu na śladową zawartość boru w ciele człowieka. Obecnie można zamówić diamenty in memoriam o barwie żółtej, miodowej, zielonej i czerwonej. W Stanach Zjednoczonych już 5% rodzin kremujących swoich zmarłych chce część ich prochów zamienić w diamenty. Również właściciele zmarłych ulubionych czworonogów uwieczniają je w syntetycznych diamentach. Od 2006 roku diamenty in memoriam oferowane są także w Polsce.
Jeszcze do niedawna diamenty syntetyczne istotnie różniły się swoimi cechami od naturalnych. Na przykład, metaliczne wrostki w diamentach powstałych w metodzie wysokociśnieniowej pozwalały na ich łatwą identyfikację za pomocą magnesu neodymowego (diament pozbawiony metalicznych wrostków jest rzecz jasna niemagnetyczny).
Coraz doskonalsze metody syntezy diamentów powodują, że dzisiaj już nie wystarczy wprawne oko, aby odróżnić brylanty naturalne od syntetycznych. Potrzebna jest odpowiednia aparatura i głęboka wiedza gemmologiczna. Jedno i drugie znajdziecie Państwo na 11 piętrze Wydziału Nauk o Ziemi w Sosnowcu, gdzie znajduje się Laboratorium Gemmologiczne Katedry Geochemii, Mineralogii i Petrografii. Laboratorium kierowane przez doświadczonego gemmologa dr. Włodzimierza Łapota dysponuje najnowszą aparaturą do identyfikacji oraz określania cech diamentów i innych kamieni szlachetnych. Wyposażone za pieniądze Unii Europejskiej nasze laboratorium jako jedyne w Polsce oferuje analizy rzeczoznawcze pozwalające na bezbłędne odróżnienie diamentów syntetycznych od naturalnych. A rzecz staje się poważna, gdyż istnieje pokusa, aby tanie diamenty syntetyczne sprzedawać za cenę drogich kamieni naturalnych. Dodajmy, że syntetyczne brylanty już pojawiły się w Polsce i to w naszym województwie. Zatem, aby rozwiać wszelkie wątpliwości zapraszamy do naszego laboratorium!
Szanowni Państwo,
diamenty pochodzą z różnych miejsc. Z głębi Ziemi i z pozaziemskich przestworzy. W odwiecznym cyklu tworzenia i niszczenia skalnej powłoki naszej planety porywane są wodnymi żywiołami i porzucane na kamienistych żwirowiskach. Są też dziełem człowieka, który posiadł tajemnicę ich powstawania. Skądkolwiek przychodzą nie przestają nas zdumiewać swoim pięknem i unikalnymi właściwościami. Naturalne diamenty są depozytariuszami pamięci o początkach historii naszej planety i świadkami procesów dziejących się w jej niedostępnym wnętrzu. Syntetyczne diamenty mogą być depozytariuszami pamięci o bliskich nam osobach.
A czy diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiet, jak twierdziła Marlin Monroe? Nie mnie odpowiedzieć na to pytanie, ale z danych statystycznych wynika, że nabywcami dużych diamentów są przede wszystkim mężczyźni, którzy kupują je dla ...siebie w celach kolekcjonerskich! Panowie, czas to zmienić!
A co do nazwy dla polskiego diamentu. Otóż gdybym znalazł diament wielkiej zacności to nazwałbym go „Uniwersytet Śląski”. Pod warunkiem, rzecz jasna, że nie byłby to diament czerwony.