Pierwsza dekada

My tu sobie czasem krotochwile uprawiamy, aż tu nagle spada na nas wiadomość, że oto organ, którego częścią jesteśmy, został jubilatem. To tylko dziesięć lat, ale za jakieś sześćset to i tak wszyscy będą utrzymywali, że "Gazeta" jest tak wiekowa jak Uniwersytet. Na razie musi nam wystarczyć, że jesteśmy najpoważniejszym czasopismem nienaukowym ukazującym się na naszej uczelni i chociaż nie dorobiliśmy się jeszcze własnego Watergate, to niech nikt nie będzie spokojny: nasi ludzie czuwają, a redakcja co jakiś czas ogłasza zaciąg na Woodwardów i Bernsteinów (znanych lepiej jako Redford i Hoffman z ,,Wszystkich ludzi prezydenta"). Dokonaliśmy i tak wiele, papieru sporo zapisaliśmy, informacji co nie miara przekazaliśmy, łamów udzieliliśmy, postacie przybliżyliśmy, honory oddawaliśmy. Wypada jeszcze tylko dodać słowa pewnego profesora wychwalanego bez miary podczas jubileuszowej uroczystości (że geniusz, że mistrz, że inspirator, że twórca, etc.). Zabierając głos, przyganił pochlebcom: żaden nie wspomniał, jaki on jest skromny! Dlatego piszemy niniejszy felieton w liczbie mnogiej używając ,,pluralis modestiae".

Z uwagi na naszą wrodzoną skromność, a jeszcze bardziej ze względu na niezależną od nas skromność środków budżetowych, nie przewidziano Święta Gazety Uniwersyteckiej, podczas którego można by skosztować tradycyjnych krupnioków sojowych wyprodukowanych w pracowniach kolegów z Wydziału Ochrony Środowiska, albo poczęstować się grochówką według receptury kolegów chemików. Nie będzie też kiermaszu, na którym można kupić garnki, a potem ustawić się po nasz autograf i obejrzeć specjalny występ zespołu Katowice. Ale to jeszcze przed nami. Myślę, że następne jubileusze powinny też być czczone, jak to w gazetowym obyczaju leży, specjalnymi prezentami dla naszych czytelników. Niechby to była wkładka z samoprzylepnymi ściągami na egzamin, autoryzowanymi przez egzaminatorów. Albo mapka obiektów gastronomicznych uniwersytetu z poradami, czego pod absolutnie żadnym pozorem nie należy zamawiać w tych instytucjach. (A propos, Wielce Szanowny Panie Redaktorze Naczelny: my nie tylko nie mamy Woodwarda i Bernsteina, ale brak nam Bikonta i Makłowicza. Jeśli redakcja zobowiąże się pokryć koszty konsumpcji i ewentualnego leczenia, to chętnie służymy naszą osobą, a przynajmniej naszym układem pokarmowym i kubkami smakowymi). Można by też dołączyć kompakt z nagraniami biesiadnej pieśni studenckiej oraz z dokumentacją najważniejszych wydarzeń w historii naszej młodej, lecz prężnej (a raczej prężnej, bo młodej uczelni). Oczyma naszej wyobraźni widzimy tam scenę z życia docenta P., który z okrzykiem ,,Eureka" na ustach i w stroju niedbałym wypada z sali wykładowej - zaraz po tym, gdy wreszcie zrozumiał to, co wykładał od dwudziestu lat. Albo tajemniczy uśmiech profesora K., który o mało co nie został laureatem Nagrody Nobla (zdjęciu towarzyszyć będzie lista wszystkich OMC noblistów UŚ). Zobaczymy też (tym razem autentyczne!) pewnego zagranicznego studenta z serca Afryki, którego marzeniem była praca w dziekanacie Wydziału Prawa i Administracji i za nic nie chciał zdobytej wiedzy praktykować wśród swoich. A nie było mu łatwo zostać magistrem, bo śp. prof. Jasica znał tyle narzeczy, iż wszelkie próby tłumaczenia typu ,,ja nie rozumieć pytania, bo słabo znać język" spełzały na niczym. Poza tym mnóstwo uścisków dłoni, gronostajów, tóg, całek, paragrafów, bulgoczących menzurek (niekoniecznie z grochówką), biżuterii męskiej podgardlanej popularnej wśród geologów, a dokładniej: popularyzowanej przez jednego znanego geopolityka. No i plany. Zwłaszcza plany nowego campusu, najbardziej wirtualnego ze wszystkich wirtualnych obiektów świata akademickiego. Tak, tym wszystkim uświetnimy jeden z następnych naszych jubileuszy.

Nie odpowiemy teraz na pytanie, który to będzie jubileusz, bo nie wiemy, ale Ty, Drogi Czytelniku, możesz ten dzień przybliżyć, jeśli nie ustaniesz w czytaniu naszej ,,Gazety", a ponadto rano, wieczór, we dnie, w nocy, w Kasince Małej i na plaży Waikiki, na koniu, w Ferrari oraz w pojazdach KZK GOP będziesz usilnie przekonywał napotkane osoby do lektury. A może nawet ważniejsze - do kupowania naszego produktu, nienotowanego wprawdzie na liście filadelfijskiej, ale to w końcu nie grzech, bo my też nie przejmujemy się listą filadelfijską. Czy w naukowej instytucji można się przejmować czymś, co powstało w mieście, które według naukowych obliczeń powinno leżeć w Indiach, a leży w jakiejś Ameryce - ziemi, o której nawet jej odkrywca nie wiedział, że istnieje. I dlatego jemy indyka, a nie ameryka. Furda Filadelfia, znacznie bliższy jest nam Kraków, którego nie można nie wspomnieć w jubileuszowym wydaniu. Któż bowiem lepiej zna się na jubileuszach od Krakusów? To oni organizują benefisy umiejętnie i nagminnie, z tak cudownym wdziękiem uwielbiając wszelkie gwiazdy: białe karły i czerwone olbrzymy zarówno. Dlatego w dniu naszego święta rzucam apel, aby powrócić do korzeni. Myśmy przecie krwią z krwi, kością z kości, myślą z myśli Krakowskiej Wszechnicy. Ex oriente lux - a czyż Kraków nie jest dla nas Bliskim Wschodem? Twórzmy towarzystwa wzajemnej adoracji na podwawelską modłę, na zarzuty odpowiemy, że to jeno z szacunku dla tradycji. Jeśli sami się nie będziemy kochać, to jak pokochamy innych? Koledzy z Wydziału Teologicznego podbudują nas teoretycznie, bo czyż Pismo nie mówi, że aby kochać bliźniego, trzeba wprzódy kochać siebie? A więc - słuchając Wieszcza - kochajmy się! I świętujmy.