"Dwie rzeczy są i chyba pozostaną nie do udowodnienia: że zawarty w dziele obraz zła zachęca do zła lub że przeciwnie - ten obraz od zła odstrasza".
Autorem tego mądrego zdania jest Andrzej Osęka. I trudno się z nim nie zgodzić, choć jest jeszcze i trzeci wariant, a mianowicie: że zawarty w dziele obraz (obojętnie zła czy dobra) staje się dla nas rekompensatą za podłą rzeczywistość. Dlatego też, po powrocie z pracy prawdziwym ukojeniem staje się dla mnie lektura Sienkiewicza, a zwłaszcza tego fragmentu, w którym srogi Luśnia naciąga na pal Azję. Dlatego po kilku służbowych rozmowach, łapczywie chwytam za Dostojewskiego, by poniewczasie przypomnieć sobie, że i tak nie mam w domu siekiery. Dlatego Ustawa o Zamówieniach Publicznych staje się zrozumiała jedynie wtedy, gdy czytam ją na przemian z "Procesem" Kafki.
To dziwne sprzężenie powszedniości z wielką literaturą, budzi zrozumiały niepokój mojej rodziny. Nie wolno mi czytać Lowry`ego, Hłaski, Pilcha ,zawarty w ich dziełach obraz zła, budzi ponoć we mnie akurat odwrotne reakcje. Z całkiem innych powodów mam zakaz czytania biografii Henryka VIII. Jedyne co mi pozostaje to "gra Wojskiego na rogu" i "Pisma" Józefa Piłsudskiego, no czasem od święta jeszcze "Łysek z pokładu Idy".
Nie powinno więc nikogo dziwić, że jedynie zachowując wszelkie zasady konspiracji, czyli; myląc tropy, goląc i przyklejając wąsy, mogłem kupić niezwykle apetyczną książkę Maguelonne Toussaint-Samat "Historia naturalna i moralna jedzenia". Niestety, jak się okazało; był to zakup kontrolowany (przez żonę), i w rezultacie przeprowadzonego postępowania dowodowego; zostałem pozbawiony praw konsumenckich na czas nieokreślony.
Skąd ten surowy wyrok? Otóż zbliżają się wakacje, a tym samym okres mego bezprzykładnego męczeństwa. Wleczony na postronku na różne plaże i baseny, zmuszany jestem pod groźbą ośmieszenia, do nieustannego wciągania brzucha. Dodatkowa perfidia tych tortur polega na tym, iż lokujemy się zwykle obok pięknych, wiotkich i eterycznych kobiet, co w założeniu ma oddziaływać na moją wątpliwą ambicję i czynić me wysiłki bardziej skutecznymi. Ideałem byłoby oczywiście nabycie odruchu odkrytego przez niejakiego Pawłowa. Od upału czasem miesza mi się to wszystko w głowie i zamiast odruchowo wciągać zaczynam się ślinić.
Książka pani Toussaint-Samat może sprawić, że wszelkie te starania, by wyglądać o 20 kg mniej staną się bezowocne, jako że nie da się jej czytać nie jedząc..., a stron liczy sobie grubo ponad 600.
Bohaterami "Historii" są rzeczy proste, powszednie, codzienne, których roli nie tylko że nie doceniamy, ale w ogóle nie zawracamy sobie nimi głowy. W literackiej kuchni pani Maguelonne zostają one namaszczone świętością tradycji, ugarnirowane odpowiednimi cytatami i podlane historycznym sosem, przez co zaczynają odgrywać role do tej pory zarezerwowane dla nieudolnych wodzów, perwersyjnych cezarów, głupawych królów i ich konkubin.
O znaczeniu prostego chleba i wina w liturgii chrześcijańskiej nie muszę chyba mówić. Ale nawet rzecz tak banalna jak zwykłe jajko na twardo zaczyna smakować inaczej, gdy dzieląc je na połówki i ćwiartki robimy to ze świadomością, iż bywało że za zjedzenie takiego jajka kładziono kiedyś głowę pod topór. Jeśli do tego posypiemy go odrobiną soli, to nie czyńmy tego bezmyślnie i machinalnie. Ta sól bowiem ( a w zasadzie płacony za nią "słony" podatek) to jedna z przyczyn wybuchu rewolucji francuskiej. Takich przykładów są setki a może nawet tysiące. Dzięki nim to "człowiek jedzący" przestaje być zwykłym sybarytą, a staje się uczestnikiem misterium, pochłaniającym kalorie wiedzy, tradycji i zdobyczy ludzkości.
Wokół żywności - pisze M. Toussaint-Samat - wyrastały cywilizacje i ścierały się imperia, z jej powodu popełniano zbrodnie, ustanawiano prawa i zdobywano wiedzę. Cała reszta jest literaturą...Dodajmy do smaku jeszcze szczyptę mistycyzmu świętego od kuchni Anthelme`a Brillat-Savarina: Stwórca każąc człowiekowi jeść, aby mógł żyć, za zachętę dał mu apetyt, a za nagrodę - przyjemność.
Niestety, cała ta explicite wyłożona apologia smakoszostwa, nie jest warta funta kłaków, jako że światem rządzą teraz ciemne siły wyznawców bałamutnej teorii, fałszywie zakładającej, że jakoby brzuch jest płaski!? We "Wprost" (19.05.02) Bikont pisze do Makłowicza: Moda idzie z Ameryki - na szczupłych wysportowańców i anorektyczne Barbie. Nie wolno pić, ani palić papierosów. Trzeba być zdrowym i robić karierę. I odpowiada mu Makłowicz: Czyż my, synowie kultury łacińskiej, spadkobiercy greckiego hedonizmu, późne wnuki Apicjusza i Lukullusa, w sprawach życia oraz stołu mamy brać przykład z purytan, wierzących głęboko, że Pan Bóg u rajskiej furty będzie im sprawdzać stan kont bankowych i ostatnie wyniki testów cholesterolowych?
Wyznawcy teorii "płaskiego brzucha" mają - jak każda sekta - swoich świętych męczenników. Ci święci, a w zasadzie - te święte- to anorektyczki. Nie po raz pierwszy chorzy psychicznie awansują do roli demiurgów. W "Polityce" (15.06.02) Janina Podgórska opisuje te tragiczne ofiary kultu szczupłości: Edyta dokładnie pamięta, jak kroiła rzodkiewkę na cienkie plasterki. Zjadała po jednym i wchodziła na wagę sprawdzić, czy nie przytyła. Potem pomidor, dzielony na małe cząstki wystarczał na trzy dni. Raz zjadła jajko. Była przerażona. Ludwik Stomma w swym kulinarnym felietonie ("Kuchnia", czerwiec 2002) przytacza inny przykład tego horroru: Elvis Presley (1935-1977). Dał się nabrać menedżerom wmawiającym mu, że powinien być jako zapałka, i zmarnował życie, odchudzając się na wszelkie sposoby (robił sobie nawet zastrzyki z kobiecego moczu). Smak potraw (o ile w Ameryce można mówić o ich smaku) psuł, mieszając z nimi mające mu pomóc w zrzuceniu kilogramów narkotyki.
I jeszcze słowo o osiłkach, dla których wyciskanie sztangi to jedyny wysiłek umysłowy na jaki ich stać: Amerykański wynalazca joggingu już dawno odszedł na atak serca, a jego francuscy równolatkowie nadal pałaszują foie gras, jedzą czerwone mięso(...) piją niezliczone aperitify i palą szlachetny tytoń (Makłowicz).
No sports - mawiał sir Winston Churchill, jeśli ktoś przeszkodził mu w ceremonii picia whisky idiotycznymi pytaniami o przyczynę dobrego samopoczucia. Dodajmy że przeżył lat 91!
Jest takie opowiadanie Woody Allena, w którym tytułowy bohater Sidney Kugelmass - profesor humanistyki w City College, za pomącą magicznej sztuczki przenosi się do powieści Flauberta, przeżywając romans z Emmą Bovary. Gdyby magik Wielki Persky przeniósł mnie do "Historii naturalnej i moralnej jedzenia", to gdzie chciałbym wylądować? Może na stronie 251? Akurat niewolnicy wnoszą cynowy krater z winem. Może na 343? Właśnie w Grand Palais bracia Petrosjan częstują kawiorem. Byle nie na 97- pyszności z muła, osła i wielbłąda.
Takie eskapady nie są jednak do końca bezpieczne. Kugelmass zamiast do "Kompleksu Portnoya" trafia przez pomyłkę do podręcznika "Język hiszpański dla zaawansowanych" i jest goniony przez wielki, włochaty, nieregularny czasownik. Mnie za pisanie tych herezji pozostanie już tylko lektura Rocznika statystycznego.