Zaczęło się od Malewicza, chociaż to przecież nie on wymyślił kwadrat. Ale czcił go na tle bieli, a adorację tę pomylić można by z czcią oddawaną świętemu, czy przynajmniej jakiejś ważnej ekscelencji. Kwadrat Malewicza zawierał w sobie jeszcze tęsknotę tworzenia ad maiorem Dei gloriam w równej mierze co chęć stworzenia projektu samowystarczalnego i samosprawczego człowieka, zmieniającego świat na lepszy. Ekscelencja Kwadrat! - to nazbyt nieroztropny, nieegalitarny pomysł czasów rewolucji! Malewicz wierzył przecież w lepszą przyszłość dla wszystkich. Próbował nagiąć kwadrat dla potrzeb ludu, "ukwadratawiał" nawet filiżanki i dzbanki do herbaty, by nie usłyszeć słowa, które mogło zabrzmieć jak wyrok: "alienacja". Mimo tych starań, wielkiemu suprematyście i redukcjoniście nie udało się znaleźć posady w niemieckiej szkole Bauhasu (zajmował ją Kandinsky, który przez okres geometryczny przeszedł jak przez grypę czy świnkę). Jednak idee Malewicza oddziałały na awangardę niemiecką, a po dojściu Hitlera do władzy, gdy wielu artystów niemieckich wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych, wraz z nimi Ocean Atlantycki przemierzył też kwadrat Malewicza, przemieniony z surowego - białego lub czarnego - w wesoły, kolorowy kwadrat Josefa Albersa. Albers po 1933 roku uczył w Black Mountain College, kuźni awangardy amerykańskiej i stamtąd idea kwadratu, zarówno ekskluzywnego, służącego kontemplacji i rozwojowi duchowemu, jak i egalitarnego dla demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego przeniknęła na grunt amerykański. Z pierwszej odmiany powstały monastyczne reinetrpretacje Ada Reinhardta, przyjaciela Thomasa Mertona, czy formowane przez świetlówki poetyckie kwadraty Dana Flavina, ale podobny binarny podział negują już realizacje Sol LeWitta czy Carla Andre, których kwadraty chcą być tylko tym, czym są, niekoniecznie odsyłając do świata poza. Co prawda kwadratowe płytki Andre zwracają uwagę na przestrzeń poza nimi, ale nie w stronę transcendencji, ale konkretnego otoczenia, ujawnienia przestrzeni, w której się znajdują. Ukazują więc zdeterminowanie kwadratu, nie tylko możliwość zawładnięcia przestrzenią, co odwrotnie - bycia zawładniętym przez kontekst.
Jeśli skłonni jesteśmy bić się w piersi, że w naszej części Europy kwadrat jest często jak wehikuł, przy pomocy którego uciekamy z nazbyt zgrzebnej i brzydkiej rzeczywistości, to Amerykanie nie muszą - szczęśliwi - nigdzie uciekać. Kwadrat Andre zwracając uwagę na konkretną rzeczywistość, np. galerii, gdzie był wystawiany, ukazywał dobitnie kwestię uzależnienia od otoczenia. Od tego było już tylko krok od kwadratu zaangażowanego, obnażającego struktury władzy, demaskującego instytucje, oskarżającego establishment, kwadratu podejrzliwego. Dlatego, by nie uczestniczyć w wyścigu szczurów, bezpieczniej było tworzyć kwadraty hipotetyczne, powstałe tylko w wyobraźni, z tkanki powietrza, jak to zaprojektował w 1967 roku Terry Atkinson. Można też było rysować kwadraty, które widoczne były tylko przez aparat fotograficzny, co stawało się refleksją nie tylko nad "percepcją" aparatu fotograficznego, ale także naszą wiedzą, która jest sumą takich zniekształconych zapośredniczonych informacji: tak działał Jan Dibbets. Można było wreszcie ukazywać proces ujawnia się kwadratu, chwiejny i zagrożony, jak to przy pomocy ołowianej kwadratowej płyty przypartej do muru słupem robił Richard Serra. Tak już zostało. Kwadrat mógł być dowodem na mizogynizm, świadczyć o wyższości kanciastych ruchów tanga nad kolistymi zawirowaniami walca (jak u Mondriana), mógł być nadzieją na piękną strukturę przyszłego społeczeństwa; kwadrat był więc zarówno ikoną nadziei, czystości i prostoty, jak ikoną przemocy i arbitralności. Mógł być refleksją nad kulturowymi i biologicznymi uwarunkowaniami percepcji, a więc w konsekwencji - głosem w dyskusji nad tożsamością jednostki i społeczeństwa.
Drużyna Kwadratu składa się z artystów wielu pokoleń. Są tam zarówno ci, którzy dotarli do kresu malarstwa (abstrakcjoniści pomalarscy, jak ich nazwał kiedyś Greenberg), jak i ci, którym marzą się systemy, lub którzy wierzą w uniwersalne wizualne hieroglify. Są malarze ostrych konturów ("hard edge"), i są tacy, którzy analizując język dochodzą do analiz socjologicznych i politycznego radykalizmu. Bowiem członkowie Drużyny Kwadratu to nie są bynajmniej wytwórcy zimnych i doskonałych tworów, pogardzających potrzebami zwykłego człowieka.
Jacek Dyrzyński, prorektor ASP w Warszawie, który odwiedził w kwietniu Cieszyn prezentując w "Galerii Uniwersyteckiej" filii UŚ swoje reliefy, jedwabie i papiery, jest niewątpliwie jednym z Drużyny Kwadratu. Sam zastrzega, że niepotrzebne mu są literackie, społeczne, ba - wręcz jakiekolwiek semantyczne skojarzenia. "Tematem moich dociekań są zależności między kolorem, fakturą, przestrzenią a idealnym znakiem kwadratu" - komentuje swoje prace, zniechęcając do jakichkolwiek interpretacji, które wychodziłyby ze świata artystycznej formy i szukały powiązań z otaczającą rzeczywistością. Jeśli jednak - wbrew zamierzeniom autora - pokusilibyśmy się to zrobić, chciałoby się powiedzieć, że Dyrzyński - przecinając więzy z naszą trudną codziennością - wystawia jej pośrednio świadectwo. Uwalniając nas od koszmaru przeżywania na nowo tego, co nas otacza, zdejmując z nas przez chwilę ten plecak nieczystości, pragnie żeby przez moment było nam lekko. Jednak kwadrat Dyrzyńskiego, chociaż jest to Jego Ekscelencja Kwadrat, to nie jest przedstawiony w formie nienagannej. To Ekscelencja w czasach, gdy autorytety legły w gruzach. Jest więc to kwadrat rozwibrowany, załamany, podzielony, zmultyplikowany. Bożena Kowalska, która na ten proces pękania i rozpadu zwróciła uwagę jeszcze w 1989 roku, uważa wręcz, że "Dyrzyński zaproponował własną koncepcję dekonstruktywizmu". Kwadrat Dyrzyńskiego jest więc kwadratem czasów przemian, rozbiórki starych systemów, jest stworzony tutaj i teraz. Jest to kwadrat zatroskany, stoicko trzymający poziom, pomagający konstruować lepszych nas, bo nasza sztuka często rodzi się z myśli nil desperandum. Bractwo Kwadratu - to chyba stało się jasne - to ludzie mężni, poważni i odpowiedzialni. Powiedzieć można, generalizując, że sztuka polska stara się być lepsza od samych Polaków.