A może by na warsztaty?

Wakacje 2025 przeszły już do przeszłości. Zawsze są ZA krótkie, choć dwa letnie miesiące, kiedy trwają też zazwyczaj urlopy, mają po 31 dni! Zaczyna się sezon pracy… Pocieszające może być to, że i wówczas jest czas wolny od niej. Łączna liczba wszystkich dni wolnych od pracy w 2025 roku wynosi 116. To święta, weekendy, czasem przedłużone dzięki „mostom”, ferie, przerwy międzysemestralne. I znów… wakacyjny vibe.

Jest coś, co łączy te dwa odmienne okresy, o różnych dominantach w trybie życia. To warsztaty. Oczywiście, nie te w pierwotnym znaczeniu: ‘pomieszczenia wyposażone w urządzenia i maszyny do wykonywania pracy rzemieślniczej, fizycznej, manualnej’, lecz nowsze, nazywające interaktywne spotkania, podczas których uczestnicy aktywnie nabywają wiedzę i rozwijają umiejętności praktyczne.

Co może być przedmiotem takich działań? Krótko mówiąc: wszystko. A, tytułem przykładu, warsztaty mogą być: redaktorskie, artystyczne, teatralne, dramowe, lalkarskie, ceramiczne, garncarskie, wielkanocne, deserowe, tworzenia biżuterii, rysowania mangi, degustowania szampana, mindfulness, tańców regionu Zagłębia Dąbrowskiego, z tworzenia świec, ze śpiewania serenad… Pewne muzeum proponuje dzieciom: „Będziemy malować na sztalugach, rysować komiksy, robić maski, tworzyć obrazy z suszonych kwiatów, pisać hieroglifami – animacje czekają na Was”. Zatrzymuję się, bo samo wyliczanie tematyki warsztatów może zapełnić przestrzeń felietonu. Czy ich popularność oznacza sukces idei edukacji permanentnej, nie tylko w okresie szkolnym? Czy po odbyciu dziesiątek warsztatów, inicjujących lub doskonalących wiedzę i umiejętności, można którąś z nabytych kwalifikacji wziąć na warsztat, czyli zacząć się nią zajmować „na poważnie”? Odpowiedź byłaby pytyjska.

Przebogata oferta warsztatów na różnorakie tematy, dotyczące rozmaitych dziedzin życia i twórczości, dla chętnych w każdym wieku przenosi mnie w świat ziemiański i arystokratyczny, wielobarwnie namalowany słowem przez Jane Austen (1775–1817). Młode damy musiały mieć (dziś byśmy powiedzieli: w swoim portfolio) wiele talentów artystycznych. Śpiewały, grały na różnych instrumentach, tańczyły, malowały, rysowały, haftowały, układały „artystycznie” bukiety itd. To należało do ich obowiązków – zwłaszcza w czasie panieństwa i w sytuacji, gdy ich majątki nie były zbyt kuszące dla młodych dżentelmenów, do których obowiązków z kolei należało zachwycanie się tymi tworami i występami, niezależnie od artystycznej jakości popisów. Ot, taka gra towarzyska.

W powieści Guillaume’a Musso Sekretne życie pisarzy (2020) rozgoryczony właściciel księgarni, którą planuje definitywnie zamknąć, diagnozuje: „Dziś każdy chce być pisarzem, nikt nie chce czytać”. Nic dziwnego, skoro wierzy się, że „Każdy człowiek jest artystą”, jak przekonywał Joseph Beuys (1921–1986). A zatem każda działalność ludzka może być postrzegana jako akt twórczy. W takim totalizującym ujęciu sztuka przestaje być domeną twórców profesjonalnych. Zanika granica między artystą a amatorem, profesjonalistą a nieprofesjonalistą chętnym do wykonywania czegoś – jak w powiedzeniu z czasu PRL: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Efekt się nie liczy. W telewizyjnej reklamie mama zachwyca się kubkiem wykonanym własnoręcznie przez jej kilkuletniego synka. A uśmiechnięty, bo zadowolony z pochwały, maluch zyskuje przekonanie, że jego bezkształtny kubek „jest lepszy”.

Adriana Laube, współczesna malarka, opowiada na swoim profilu facebookowym, że czasem oglądający mówią: „piękny ten twój obraz, ale ja się nauczę [dopowiem ze szczyptą złośliwości: na godzinnych warsztatach] i namaluję sobie taki sam”, co artystka uważa za kuriozalne. I wyjaśnia: obraz jest wytworem/dziełem konkretnego człowieka z jego bagażem kulturowym. Ktoś inny nie stworzy takiego samego obrazu, jak malarz, którego podziwia. „Różnimy się, a poprzez obrazy możemy pięknie te różnice pokazać”. Artystka radzi: „Namaluj SWÓJ obraz, nie kopiuj MOJEGO!” Wszak: „Śpiewać każdy może/ Trochę lepiej lub trochę gorzej/ Ale nie o to chodzi” (Jonasz Kofta, 1977).

Na wystawie rysunków Pabla Picassa również słyszałam nie raz: „Też bym tak narysował”. Hmmm… „Kult amatora” i model kultury otwartej krytycznie opisany przez Andrew Keena (Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę, 2007) ma się coraz lepiej…