Rumunia i atom

Zbliżają się wakacje, pora najwyższa decydować o wyjeździe, jak słychać w piosence: „Lato, lato, lato czeka, razem z latem czeka rzeka, razem z rzeką czeka las, a tam ciągle nie ma nas (…) Już za parę dni, za dni parę weźmiesz plecak swój i gitarę, pożegnania kilka słów: Pitagoras, bądźże zdrów, do widzenia wam canto, cantare”. Dziś już co prawda mało kto uczy się łaciny, a i Pitagoras zdaje się być mniej znany. Niemniej idea wakacji jest wiecznie żywa i wciąż rozpala emocje.

Wróciłem ostatnio z Rumunii, kraju, który odwiedziłem po raz pierwszy w życiu i o którym niewiele w sumie wiedziałem. W uszach brzmiała mi inna piosenka: „Jak kochać, to Rumunkę w Bukareszcie, jak szaleć, to w tym czarującym mieście, ach te Rumunki, ich pocałunki, z obcego kraju wprost do raju wiodą bram”. No cóż, nie byłem w Bukareszcie i nie będę się wypowiadał na temat zdolności Rumunek do teleportacji obcokrajowców. Odkrywałem ten kraj stopniowo. Uderzyły mnie: duża liczba bocianich gniazd, sporo kościołów różnych wyznań, widok szczęśliwych krów pasących się bez ograniczeń, furmanka ciągnięta przez konia po ulicy jednego z głównych miast, wysyp pałaców cygańskich w miejscowości Huedin (podobno to samowolki budowlane), sporo nieczynnych stacji benzynowych, brak wałęsających się psów, co jeszcze niedawno było cechą charakterystyczną tego kraju (podobno UE zażądała, by problem bezdomnych psów rozwiązać i jakoś go rozwiązano). Ponadto dużo dobrego wina i mocnych alkoholi, jak przepalanka zwana ţsuikă (nawiasem mówiąc, w tym słowie określającym śliwowicę są aż dwie litery występujące wyłącznie w języku rumuńskim: ţ – t z przecinkiem i ă – a z brewisem, wprowadzone w ramach romanizacji w XIX wieku; przedtem rumuński był językiem zapisywanym cyrylicą). Mamy więc tutaj trochę Palikota, trochę Makłowicza i trochę Miodka, żeby tak rzec.

Oczywiście nie chcę się wypowiadać na temat Rumunii jako takiej, ponieważ ani nie byłem nad morzem, ani nie przejechałem Trasy Transfogaraskiej (Transfăgărășan po rumuńsku), na której podobno można spotkać biesiadujące niedźwiedzie, ani nie widziałem zamku Vlada Palownika, znanego jako Dracula (po rumuńsku Vlad Țepeș lub Drăculea), ani nawet nie dotarłem do Wesołego Cmentarza (Cimitirul Vesel) w miejscowości Săpânța, na którym można przeczytać niezwyczajne epitafia.

I oczywiście pozostaje Bukareszt (București), a więc warto wybrać się do Rumunii. „Jak wypić to z Rumunką w Bukareszcie, ja byłem tam, więc przykład ze mnie bierzcie, młode Rumunki kochają trunki, jak mocne wino tak smakują nam”. Proszę nie zważać na to, że przy granicy z Węgrami można być zatrzymanym przez policjantów rumuńskich, mówiących... po węgiersku. Jeden z nich odczytywał tablicę rejestracyjną mojego samochodu i przekazywał komuś: „Sándor Károlyi”, czyli SK. Potem następowały cyfry. Tym razem to nie mnie szukali, więc pożegnali się, życząc szerokiej drogi.

Po powrocie do kraju zajrzałem na kampus centralny, gdzie trwają prace rozbiórkowe. W szczególności budynek, w którym mieściła się sala gimnastyczna, wygląda teraz jak skutek nalotu amerykańsko-izraelskiego mającego na celu wyeliminowanie irańskich instalacji atomowych. Tak mi się kojarzy, bo ostał się jeszcze mural przedstawiający „Tańczącą z atomami” czyli Marię Goeppert- Mayer. Nic dziwnego, że siły zbrojne uznały ten budynek za wart ataku. Nawiasem mówiąc, gdy oglądałem okładkę majowego numeru GU, to pomyślałem, że może teraz zacznie się egiptologia na UŚ. Egiptologia kojarzy się z prof. Michałowskim. A jak prof. Michałowski, to i freski z Faras, które udało się zabezpieczyć przed zalaniem wodami Nilu. Może więc i mural ,,Tańczącej z atomami” da się ocalić? Jednak chyba nie, a szkoda. Inny mural udało się zdemontować, mam nadzieję, że pojawi się wkrótce, może na nowym budynku Śląskiego Interdyscyplinarnego Centrum Chemii? Kto wie, znalazłoby się tam pewnie i miejsce dla śląskiej noblistki…

A na razie – miłych i udanych wakacji, może w Rumunii, może gdzie indziej, ale koniecznie dobrego wypoczynku życzy Stefan Oślizło.