Stąd zadanie życiowe: znaleźć właściwą, osobową, postawę w świecie, który znalazł się w stanie turby. Odnalazł Hamvas ten termin w pismach Jakuba Boehmego, szewca i mistyka ze Zgorzelca, i przyjął jako idealnie oddający naturę współczesnego świata. Turba to załamanie się porządku, rozprzężenie świadomości, powstanie wielkiego wiru wciągającego wszystko, co znajdzie się w jego zasięgu, stan permanentnego niepokoju i ciemności, a „ciemność ludzkości przed potopem była w każdym razie mniejsza od dzisiejszej ciemności” (s. 170). Nie mylilibyśmy się, uważając Hamvasa za krytyka sposobu urządzenia świata, który przyjął rozszerzanie stanu posiadania za kryterium wzrostu, a co za tym idzie – dobrostanu społecznego. Hamvas zwróci uwagę na to, iż turba dąży do wyewoluowania nowego typu człowieka, którego nazwał czernicem (Chernis communis), ptasio-owadzim stworzeniem, którego „życie jest z gruntu egoistyczne”, a władza służy do tego, by „jednym żyło się lepiej kosztem drugich”. To ktoś, kto chce „żreć, spółkować i spać” (s. 23). Czernic wygodnie mości się w świecie bezosobowego, do którego zaczynamy należeć wtedy, gdy „jako urzędnicy, żołnierze, uczeni i myśliciele” tracimy niezależnego ducha i w „ciemnym nastawieniu” pędzimy nie „na ratunek, lecz na rabunek” (s. 180).
Hamvas patrzy przenikliwie na otaczający go świat i nie ma złudzeń, iż osuwa się w stronę zła, a sprawy ludzkie przybierają coraz bardziej nieludzki obrót. Nie pyta już „skąd zło?”, lecz tylko „dlaczego na zło pozwalamy?”. W manichejskim obrazie świata zło bierze górę nad dobrem nie tylko dlatego, że jest tak mocne, lecz dlatego, że dajemy mu przyzwolenie na bycie mocnym. We wstrząsającym passusie, którego przytoczymy jedynie fragment, myśląc o dramacie Ukrainy, sporządza długą listę: „Jeszcze wolno czynić zło. Jest przyzwolenie, by kopać ciężarne kobiety, łamać kości sędziwym ludziom, (…) obracać w perzynę całe krainy, a wszystko pod pozorem sprawiedliwości…” (s. 177). Co w tej sytuacji może uczynić osoba? Podkreślmy: osoba, a nie jednostka, bo ta ostatnia już dawno zaspokoiła się rolą bezmyślnego kółeczka w wielkiej, bezosobowej machinie. Osoba może się bronić wspomnianą „czystością myśli”, a gdybyśmy chcieli dalszych objaśnień, Hamvas dopowiada: „Można się bronić tylko w jeden sposób: jasnością. Blaskiem słonecznym, rozsądkiem, uczciwą postawą, światłem moralności, pogody ducha, spokoju i pokoju” (s. 29). To trudne zadanie w świecie, który programowo zdaje się od tego rodzaju postaw odchodzić lub podtrzymuje je tylko jako przydatną politycznie fasadę. Ale z podjęcia tego zobowiązania nikt nie może czuć się zwolniony, jeśli nie chce stać się czernicem. Sztuka przyjdzie mu z pomocą, bowiem „sztuka jest znacznie ważniejsza od nauki”, gdyż tylko „sztuka utrzymała więź z siłami transcendencji” (s. 27). Stąd wiele miejsca w rozważaniach węgierskiego mistrza na temat Szekspira, Rabelais’go, Bacha, Beethovena, Velazqueza, Cezanne’a.
Można zwrócić się do roślin. Hamvas był także ogrodnikiem – choć lepiej było by go nazwać „opiekunem ogrodów”, bo pisał o roślinach z wielką miłością, jak prawdziwy filozof botaniki. Historia człowieka jest historią roślin, jego najwierniejszych i niedocenionych towarzyszy. „Kiedy pierwszy człowiek popadł w grzech, porwał ze sobą naturę i rośliny towarzyszyły mu, gdy został wypędzony z raju. Spośród wszystkich stworzeń to one zachowały najwięcej z pierwotnego stanu” (s. 150). Nic dziwnego, bowiem to „owoc jest najlepszym ciałem. Misterium kwiatu obleka się w ciało” (s. 115). Więc jeśli chcemy znaleźć kogoś, kto pomoże nam wycofać przyzwolenie na zło, zachwycić się oliwką lub jaśminem („Jaśmin jest pięknem rajskiej dziewczyny, oliwka zaś jej ciałem i krwią”, s. 151), czytajmy Hamvasa.
Béla Hamvas, Godzina owoców. Tłum. Teresa Worowska, Wydawnictwo Próby, Warszawa 2024, 205 ss.