Ostatnio – a co tam ostatnio: ciągle – słyszy się narzekania na młodzież i dzieci, na ich wychowanie. Jest taka książka pt. Gentle parenting, po polsku: czułe wychowanie. Z grubsza rzecz biorąc, jak to powiedział jeden z amerykańskich komentatorów, czułe wychowanie to negocjacje z terrorystami. Onże w wystąpieniu z okazji Dnia Ojca uskarżał się na rodziców, że nie dbają o właściwe wychowanie dzieci, okazując im bezmyślnie wyrozumiałość. Doprowadza to do tego, że na rozmowach o pracę 20% kandydatów pojawia się z rodzicami, bo sami nie są w stanie sprostać pytaniom. Z analogicznych powodów połowa studentów college’ów ma problemy psychiczne, cierpiąc na tzw. PTSD (zespół stresu pourazowego), choć jeszcze niedawno znacznie częściej widziało się w akademikach skutki STD, czyli chorób przenoszonych drogą płciową. Ciekawe, że podobną obserwację wygłosił dziekan jednego z najlepszych w Polsce wydziałów uniwersyteckich, który co roku rekrutuje prawdziwą śmietankę: najsłabsi, którzy się tam dostają, w swoich klasach zajmowali miejsce w pierwszej trójce. Przyjeżdżają do stolicy i już wcale nie są tacy dobrzy; konkurencja jest dużo, dużo silniejsza. Studenci tego wydziału stanowią klientelę uczelnianej poradni psychologicznej. Oczywiście przyczyny są zupełnie inne niż w USA, ale świadczy to o mentalnej słabości młodego pokolenia. Z drugiej strony młodzi rekompensują tę nienachalną zaradność, naśladując Gretę Carbo w obronie klimatu i przyklejając się do asfaltu lub oblewając farbą dzieła sztuki. Z oburzeniem reagują dorośli…
Czy to jednak skutek ostatnich lat czy dekad? Sięgnąłem po książkę Melchiora Wańkowicza pt. Tędy i owędy wydaną w 1961 roku. Polecam na wakacje!
Przed I wojną światową był taki austriacki polityk, który nazywał się Paul Gautsch von Frankenthurn. Trzykrotnie był premierem Cislitawii (a co to za twór?). Jakkolwiek by było, nie był zbyt popularny wśród braci studenckiej w Krakowie. Studenci dawali temu wyraz, organizując tzw. Gänsenpromenade, podczas której wyśpiewywali: Do d… z Gautschem, do d… z Gautschem. Ach, czemuż nie ma Gautsch do d… iść? Proszę zwrócić uwagę, że ja wykropkowuję słowo, które wydawca sprzed ponad kopy lat wydrukował, nie omijając żadnej litery – a mówią, że komuna była pruderyjna. Ponadto czy Państwo zdają sobie sprawę, co by było, gdyby dziś taka Gänsenpromenade przeszła przez miasto, śpiewając nieprzyzwoite piosenki o premierze? Na początku XX wieku to też było słabo tolerowane, nic więc dziwnego, że przywódcę – Wańkowicza – przyskrzyniła policja, zatrzymując jego indeks, co już było mniej zabawne, Wańkowicz był bowiem nielegalnym imigrantem zza kordonu (skąd do Krakowa trafił przez zieloną granicę) i obawiał się deportacji. Wobec tego wybrał się do rektora, któremu poskarżył się na (brutalne) znieważenie młodzieży uniwersyteckiej przez policję. Oczekiwałem, że Magnificencja, którą niedawno oglądałem na inauguracji roku w gronostajach i łańcuchu, zawrzaśnie: ,,Precz z moich oczu!”. Rektor jednak zadzwonił na policję i po dłuższej rozmowie zażądał wydania indeksu panu Wańkowiczowi i nienadawania toku sprawie. Gdy później zdumieni koledzy pytali o przebieg wizyty u rektora, usłyszeli, że skarcił policję i kazał mnie przeprosić. – Jak to zrobiłeś? – Bardzo prosto: on jest pierwszy rok rektorem, a ja drugi rok akademikiem. Jak pourzęduje, to się odfrajerzy.
Wszystkim przedstawicielom ostatniego pokolenia, którzy zamierzaliby dopuszczać się wykroczeń, uprzejmie przypominam, że nasz rektor pełni swoje obowiązki już drugą kadencję, więc się pewnie dawno odfrajerzył.
A tak w ogóle, to dawniejsza (i to niekoniecznie bardzo dawna) młodzież miewała różne pomysły, które dziś byłyby odebrane z mieszanymi odczuciami. Za to przyjemnie jest poczytać Wańkowicza, który dziesiątkami podaje różne anegdoty – jedne bardziej, inne mniej śmieszne – ale wszystkie nadające się na wakacje.