Już od 20 lat odbywają się Sosnowieckie Dni Literatury, coroczna impreza Miejskiej Biblioteki Publicznej w Sosnowcu, której zasadniczym celem jest promocja czytelnictwa polskiej literatury najnowszej oraz zaproszenie wszystkich miłośników sztuki słowa do aktywnego udziału w kulturze literackiej. Od 20 lat „Gazeta Uniwersytecka UŚ” ma patronat medialny nad tym wydarzeniem.
To był zawsze maj…
– Pomysłodawczynią projektu była dyrektor Elwira Kabat- Georgijewa – przypomniała dr Magdalena Boczkowska, od sześciu edycji koordynatorka Sosnowieckich Dni Literatury w Zagłębiowskiej Mediatece w Sosnowcu. – Warto dodać, że w pierwszych latach Sosnowieckie Dni Literatury były organizowane we współpracy z Uniwersytetem Śląskim. Ta współpraca trwa cały czas, ale wówczas nacisk był położony na młodzież, studentów, odbywały się dla nich prelekcje, warsztaty, a zajęcia prowadzili wykładowcy z UŚ, m.in. prof. Aleksander Wilkoń czy prof. Włodzimierz Wójcik, niestety obaj już nie żyją – dodała.
Najważniejszą częścią wydarzenia zawsze były rozmowy o książkach i spotkania autorskie. Gośćmi byli prozaicy i poeci, debiutanci i uznani twórcy. Jedną z gościń była Olga Tokarczuk, zanim została laureatką Nagrody Nobla.
Sosnowieckie Dni Literatury zawsze były miejscem wielu działań interdyscyplinarnych, zajęć dla dzieci, wystaw, spektakli i koncertów. Z czasem działania SDL nie ograniczały się tylko do biblioteki, ale zaczęły się pojawiać także w przestrzeni miejskiej. Podczas edycji poświęconej Szekspirowi w Hotelu Centrum w Sosnowcu aktorzy z Teatru Zagłębia odgrywali scenę balkonową, a w zeszłym roku na schodach Urzędu Miasta odbył się pokaz mody uczennic z Technikum Projektowania i Stylizacji Ubioru w Sosnowcu.
Każda edycja Sosnowieckich Dni Literatury była poświęcona albo jakiemuś zagadnieniu, jak teatr Szekspirowski, albo konkretnym osobom: Brunonowi Schulzowi, Zbigniewowi Herbertowi, Witoldowi Gombrowiczowi, Agnieszce Osieckiej czy Oldze Jackowskiej „Korze”.
Rozmowy o książkach
Od 20 lat w Sosnowieckich Dniach Literatury w programie obecne są „Rozmowy o książkach”. W tym roku odbyły się spotkania autorskie m.in. z Marią Peszek, Zbigniewem Rokitą i Grzegorzem Piątkiem.
Z aktorką, piosenkarką i autorką tekstów piosenek Marią Peszek o książce Naku*wiam zen rozmawiała dr Magdalena Boczkowska, koordynatorka Sosnowieckich Dni Literatury. Książka jest zapisem rozmów Marii z jej ojcem Janem Peszkiem, znakomitym aktorem. Dr Boczkowska zauważyła, że w literaturze polskiej ojciec to najczęściej ten, którego nie ma, bo poszedł walczyć, ojciec opresyjny albo ojciec nienauczony rozmawiać ze swoimi dziećmi.
– I nagle dostajemy Naku*wiam zen, które jest niesamowitym, intymnym portretem ojca, który jest zupełnie inny, bo jest czuły dla swojej córki, nie traktuje jej jak mentor, ale jak partnera – mówiła dr Magdalena Boczkowska, przypominając, że rozmowy Marii z Janem, zaczęły się krótko po jego zawale serca. – Czy trudno było go namówić na taką intymną książkę? – pytała prowadząca rozmowę.
– W ogóle to nie było trudne, bo Jan ma silną potrzebę więzi ze mną i moim bratem. Jest osobą nienasyconą w miłości i uwielbia z nami przebywać, a także pracować. Tak naprawdę to my, ja i mój brat, stawiamy granice, staramy się nasze życia artystyczne prowadzić jednak w oddzieleniu od Jana. Nie dlatego, że go nie szanujemy, ale bardzo nam zależy, by kroczyć własnymi ścieżkami. Ta propozycja padła wiele lat temu, ale nie mogliśmy znaleźć terminów, bo on jest osobą niezwykle zajętą, zresztą ja też, i w końcu się umówiliśmy, że przy okazji świąt rozpoczniemy rozmowę. W drugi dzień świąt Jan miał zawał serca. Mogę powiedzieć, że go uratowałam, zawiozłam do szpitala. Wydawało mi się to tragikomiczną i bardzo typową sytuacją rodzinną, że gdy już udaje się nam umówić, Jan czmycha w taką sferę, z której mógł nie wrócić. Został uratowany, wypuszczony z kawałkiem metalu w aorcie. W sylwestra wrócił do domu, a 1 stycznia zaczęliśmy. Był bardzo dzielny – wspominała Maria Peszek.
Artystka podkreśliła, że książka jest głęboko humanistyczna, feministyczna, mówi o sensie i sile rozmowy, kiedy sobie zaufamy i traktujemy siebie z czułością. Przyznała jednak, że sam proces rozmów był trudny.
– W książce pojawiają się pytania bardzo ważne dla człowieka, ale też niekoniecznie jesteśmy przygotowani na to, żeby zadać je własnemu ojcu. To pytania z kategorii: jak mnie zrobiłeś, czy Bóg był ci kiedykolwiek do czegoś potrzebny, dlaczego nie nauczyłeś mnie, jak żyć, żeby funkcjonować w tym świecie, czy się kiedyś kochałeś z chłopakiem albo na czym polega fenomen, że jesteście z mamą 60 lat i dalej się lubicie?
Zbigniew Rokita na 20. Sosnowieckie Dni Literatury przybył ze swoją ostatnią książką Odrzania. Podczas spotkania przyznał, że wybrał w niej inną drogę. Zamiast do konserwatywnego, tradycyjnego reportażu, jakim był Kajś, w Odrzanii zaprosił bardziej do literackiej podróży. Pisarz wyjaśnił też, skąd wziął się tajemniczy tytuł i przyznał, że na pierwszych spotkaniach promocyjnych ludzie zwracali mu uwagę, że nie mogli tego słowa znaleźć w Google czy Wikipedii. Zastanawiali się nawet, czy autor nie popełnił błędu. Pisarz wyjaśnił, że potrzebował jakiegoś słowa, synonimu określającego ziemie odzyskane, gdyż ta nazwa jest według niego obciążona historycznie i ideologicznie. Odnosi się terytorialnie do jednej trzeciej dzisiejszej Polski, do ziem, które zostały przyłączone po 1945 roku, tzw. ziem poniemieckich.
– Chciałem stworzyć słowo, bo żadnego nie znajdowałem. Ani ziemie odzyskane, ani – jak zaproponował Ziemiek Szczerek – poniemiecja, mi nie odpowiadały – wyjaśniał Zbigniew Rokita. – Tak samo ziemie poniemieckie, ziemie wyzyskane przez Sowietów, ziemie uzyskane – każdy z tych terminów zwraca uwagę tylko na jeden aspekt. Chciałem wymyślić słowo nowe, trochę poetycko-tolkienowsko-nieokreślone do końca. To miała być metafora – metafora tej części Polski, która jest w napięciu czy kontrze, w odróżnieniu do Wiślani.
Pisarz wyznał również, że Kajś była książką pisaną przez autochtona o tożsamości z tezą, że tożsamości etniczne można zmieniać, tak jak można zmieniać tożsamości seksualne, zaś Odrzania jest książką pisaną z zewnątrz, przez przybysza na te ziemie.
Kolejny gość tegorocznych Sosnowieckich Dni Literatury, Grzegorz Piątek, architekt, krytyk i historyk architektury, również został zapytany o znaczenie tytułów swoich książek: Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949 czy Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939. Z obu bije sentyment do wieku poprzedniego. Autor przyznał, że z podziwem patrzy na tamtą epokę, gdyż w architekturze modernistycznej od lat 20. do 60. XX wieku było dużo architektury komercyjnej, niezainteresowanej problemami społecznymi, ale też architektury władzy, która interesowała się łechtaniem próżności władzy i spełnianiem jej potrzeb reprezentacyjnych.
W dwóch pokoleniach pomiędzy latami 20. a 60. najgorętszym tematem w architekturze była kwestia mieszkania.
– Naszego mieszkania, lepszego, bardziej dostępnego, wyposażonego w bardzo nowoczesne udogodnienia, takie jak elektryczność, woda, gaz, zieleń dokoła. Nie chodziło tylko o samo mieszkanie, budynek, cały blok, ale o komponowanie osiedla, w którym wszystko znajduje się na swoim miejscu, jest szkoła, są sklepy, przestrzeń rekreacyjna i lokalna dla wspólnoty. Dwa pokolenia architektów zastanawiały się nad dwiema najważniejszymi kwestiami: jak mądrze projektować mieszkanie i jak mądrze projektować osiedle. Oczywiście nie wszystko się udawało, czasami wizje były realizowane w bardzo zredukowany czy zubożony sposób, to dążenie było jednak bardzo szlachetne, a ich dorobek procentuje do dzisiaj – przekonywał Grzegorz Piątek.
Gość zauważył, że gdy dziś projektujemy np. kuchnię w mieszkaniu o małym metrażu, stoi za tym ergonomia, czyli nauka, której korzenie sięgają właśnie lat 20. i 30. XX wieku.
– Moim zdaniem żyjemy w czasach, kiedy architekci uważają, że architektura niewiele może, traktują swój zawód jako rzemieślniczo-usługowy, pracują zwykle dla kapitału prywatnego. Większość mieszkań w Polsce powstaje w modelu deweloperskim, budują je firmy, których jedyną misją jest zysk. Jeśli budują małe mieszkania, to nie po to, żeby – jak w tamtych czasach – jak największej liczbie osób zapewnić dach nad głową, tylko po to, aby upchnąć jak najwięcej mieszkań, które da się sprzedać i zarobić – zauważył gość.
Sosnowiec to nie Łódź
Jednym z gości 20. Sosnowieckich Dni Literatury był Tomek Grząślewicz, tłumacz, regionalista, miłośnik Zagłębia i redaktor… „Gazety Uniwersyteckiej UŚ”, który zabrał uczestników w podróż do Sosnowca z końca XIX wieku. Zestawił rodzące się wtedy miasto z Łodzią czasów utrwalonych na kartach Ziemi obiecanej Władysława Reymonta.
– Musimy pamiętać, że Sosnowiec to nie Łódź. Łódź była miastem, w którym panowała monokultura przemysłowa – przemysł włókienniczy. W Sosnowcu przemysł był o wiele bardziej zróżnicowany, mieliśmy kopalnie i huty, przebiegała tu granica, co bardzo determinowało rozwój miasta. Z Łodzi do granicy było o wiele dalej, choć, co ciekawe, byliśmy wtedy w granicach tej samej Guberni Piotrkowskiej – tłumaczył Tomek Grząślewicz.
Na slajdach prezentacji zestawił zdjęcia, pocztówki, fragmenty z prasy i innych publikacji z tamtych czasów z cytatami pochodzącymi z Ziemi obiecanej, wskazując na wspólne elementy życia Sosnowca i Łodzi w drugiej połowie XIX wieku.
Prelegent wspominał także o źródłach, z których korzystał przy przygotowywaniu prezentacji. Przywołał wydawnictwa, bez których wiedza o Sosnowcu z tamtych czasów byłaby znacznie uboższa. To „Rocznik Sosnowiecki i Kalendarz na rok 1899” wydany przez firmę Jermułowicz i Bergman, dostępny zresztą w Zagłębiowskiej Mediatece w dziale Zagłębiana – dziale zbiorów regionalnych dokumentujących i upowszechniających dziedzictwo kultury regionalnej Zagłębia Dąbrowskiego.
– Znajdują się tam dziesiątki reklam, opisów, dowcipów – przebogate źródło, a warto pamiętać, że Sosnowiec nie był jeszcze wtedy miastem. Kolejne ważne źródło mojej prezentacji to „Przemysłowy-Handlowy Kurjer Sosnowiecki”, pierwszy regularnie wychodzący tygodnik na terenach Zagłębia Dąbrowskiego. Zaczął się ukazywać w 1900 roku. Wreszcie trzecie źródło, które warto zareklamować, to strona internetowa prowadzona przez Pawła Ptaka: archiwum.41-200.pl, gdzie znajdziemy dziesiątki archiwalnych zdjęć i pocztówek – wymieniał Tomek Grząślewicz.
Prelegent zauważył, że cechą charakterystyczną Sosnowca i Łodzi końca XIX wieku był fakt, że obie miejscowości wcześniej niewiele znaczyły. W krótkim czasie jednak zaczęły się gwałtownie rozwijać. Zarówno w sosnowieckich źródłach, jak i w Ziemi obiecanej wyraźnie widać proces powstawania miasta, ruch oraz rosnące jak grzyby po deszczu budynki, fabryki i kominy. Niestety, przyroda zaczyna przypominać wizje apokaliptyczne: umierające drzewa, trujące ścieki i dziurawe drogi pokryte błotem.
Nowe otwarcie
W tym roku hasło przewodnie Sosnowieckich Dni Literatury brzmiało „Powrót do przyszłości”. Organizatorzy chcieli z jednej strony zamknąć minione 20 lat, ale z drugiej – dokonać nowego otwarcia i zaproponować coś innego. Pewna zmiana już się dokonała.
– Na plakacie promującym wystawę z okazji 20-lecia widać kolaż plakatów prof. Romana Kalarusa. To on od trzeciej edycji Dni przygotowywał plakat, który miał się kojarzyć z daną edycją. Profesor Kalarus ma charakterystyczną kreskę, łatwo więc było rozpoznać plakaty w przestrzeni miasta czy województwa. Wzbudzały emocje, a nawet kontrowersje. Na 20. edycję plakat wykonał Paweł Garwol, artysta, grafik, autor komiksów, projektant okładek płyt i książek – wyjaśniła dr Magdalena Boczkowska i dodała: – Ten piękny plakat to symbol nowego otwarcia, naszych nadziei na to, co mogą przynieść kolejne lata.